DRUKUJ
 
Ks. Mariusz Berko
Pokonać wieżę Babel...
materiał własny
 


Pokonać wieżę Babel...
(lekcja  języka, na jednej z brazylijskich favel)
 
Już o siódmej rano czuło się w powietrzu żar, nadchodzącego dnia. Na mojej faveli ludzie powoli wychodzili ze swoich domów, baraków, nor... Murzyńskie kobiety, z rozczochranymi włosami, stały na wąskiej drodze faveli. Kilkoro „moich dzieciaków” siedziało na betonie, przed wielką metalową bramą naszej szkoły przyparafialnej, czekając na otwarcie. Już z rana zmęczone, pomachały mi tylko rękami, z zawsze obecnym uśmiechem na ustach. Czekają tu godzinę – wstają wraz ze słońcem i wychodzą ze swych baraków. Tam nie ma zegarków. Przejechałem powoli po wielkich dziurach, naszej betonowej, głównej drogi. Na zakręcie gromada głodnych psów rozszarpywała śmiecie w poszukiwaniu resztek... Wstaje dzień na faveli zwanej Saramandaia. Dzień jak codzień, a jednak niezwykły. To w ten upalny, grudniowy dzień, zrozumiałem, że wieża Babel... jest do pokonania.
 
Zaczęło się od wizyty Ks. Biskupa Wiktora Skworca, Ordynariusza diecezji tarnowskiej, jak i przewodniczącego Komisji Episkopatu Polski ds. Misji w Salvadorze.
W tamtą środę był nasz dzień. Około godziny dziewiątej zajechaliśmy z naszym gościem, przed naszą szkółkę przyparafialną. Byłem zdziwiony ciszą i spokojem. Zawsze kiedy przyjeżdżam, dzieciaki skaczą i krzyczą... W tamten dzień wszystkie siedziały już zebrane w jadalni wraz ze swymi opiekunami-woluntariuszami. Wszyscy byli jak zaczarowani, patrzący  swymi czarnymi oczyma na „białego biskupa”. I kiedy stanęliśmy przed nimi, zadałem sobie po praz pierwszy to pytanie: „Jak pokonać wieżę Babel?” Jak się porozumieć? „Biały Gość” najpierw przemówił do młodych woluntariuszy, za pomocą tłumacza, dziękując za dar, który świat bardzo sobie ceni: za czas i miłość, którą oni ofiarują tym dzieciom. Kiedy przyszła kolej na dzieci, Ks. Biskup wstał i z uśmiechem na ustach, rozłożył ręce. Dzieciaki zerwały się i rzuciły w objęcia. Każde mówiło do Biskupa, krzycząc jedno przez drugie. Każde chciało by wziął je na ręce i pobłogosławił. Nie zdążyłem nic przetłumaczyć... oni się rozumieli w innym języku. Po odwiedzinach w jednym z „domów nadziei” i obiedzie z kardynałem w jego rezydencji, musieliśmy odpocząć. Popołudniowy upał nie dawał za wygraną. Jednak ok. godziny piętnastej musieliśmy iść na wzgórze śmierci. Już przy wejściu powitała nas „orkiestra” bębnów. W czasach strzelanin, chłopcy żyjący na tym wzgórzu nie mieli innego wyjścia. „Aby żyć musieli zabijać”. Strzelali się z policją, z innymi gangami i między soba. Wielu zginęło. Ci którzy przeżyli, dziś już nie mają pistoletów (lub mają ukryte), ale nie mają też szkoły, domu, pracy... nie maja prawie nic. Kupiliśmy im bębny... Lubią na nich grać lub raczej bić z całej siły. Słysząc o wizycie Biskupa sami postanowili przywitać go na ich wzgórzu. Jeden z nich powiedział na wstępie: „Wszystko co mamy, mamy dzięki Kościołowi Katolickiemu... Dziękujemy, że jest z nami”. Nawet zaśpiewali pieśń religijną o Matce Bożej. Jak tu nie kochać tych „morderców”. Weszliśmy do jednego z domów, na zaproszenie ojca jednego z chłopców. Ks. Biskup usiadł z gospodarzem. Ja na stojąco (z braku miejsca) i przygarbiony, przez niski sufit, próbowałem tłumaczyć co meżczyzna mówił o swoim życiu... Nasz gość po pewnym momencie słuchając opowieści, dał mi dyskretny znak – „Nie trzeba tłumaczyć. Rozumiemy się...” Cóż znaczą słowa w porównaniu ze spojrzeniem w oczy cierpiącego człowieka. Cóż znaczą słowa w porównaniu z obrazem życia...
 
Schodząc po wąskich ścieżkach faveli wielu przypadkowych ludzi prosiło biskupa o błogosławieństwo. Już na dole, weszliśmy do jednego z baraków, gdzie kilka tygodni temu kobieta urodziła swojego syna. Od parafii dostała materac i ubrańka, bo spała ze swoim starszym synem na ziemi. W baraku obskurnie i ciemno. Niemowlę leżało na materacu, na ziemi. Obok za starym kocem, szmatą starszy braciszek brał kąpiel – polewjąc swoje nagie ciałko kubkiem wody. Takie ”Boże Narodzenie” w stajence.  Kobieta zawstydzona faktem, że sprzedawała cukierki, które dostała dla swoich dzieci, nie podniosła oczu... Po kilku dniach kiedy spotkałem ją na ulicy, opowiadała, że była wyróżniona wizytą Biskupa z Polski. Trochę żartując dodałem, że przecież ani ona ani  Biskup nie powiedzieli nic do siebie... Kobieta z całą dumą na twarzy dodała - „Biskup powiedział, tak, nie przez słowa, ale przez swoją obecność. Słowa ulatują, a obrazy pozostają. Obraz Biskupa w moim baraku jest dla mnie największym błogosławiństwem Boga”. Słowa ulatują, a obrazy pozostają.... a my tyle mówimy i tak mało czynimy...
 
Przyszła noc i czas na Mszę św. Ks. Biskup podjął się przewodniczenia i zaskoczył wszystkich znajomością czytanego portugalskiego. Kazanie jednak było po polsku. Kościół, jak na dzień powszedni, pełny ludzi, zasłuchanych w słowa „białego Biskupa.” „Przecież oni nic nie rozumieją” - pomyślałem. Z ust Biskupa padły te słowa: „Nie ważne jakim językiem mówimy, ważne, żebyśmy mówili językiem miłości”. Oni patrzyli i czuli... i rozumieli. To ta miłość płynąca z serca pokonała wieżę Babel. To ta miłość płynąca z gestów, mimiki, spojrzenia przemawiała o wiele więcej niż słowa... Po Mszy św.  wielu parafian podchodziło do Biskupa objąć go w znaku pokoju. Każdy mówił, wiele gestykulując, płacząc. Biskup odpowiadał, śmiał się, obejmował i błogosławił. Patrzyłem z pewnej odległości, z nieukrywanym wzruszeniem. Polski biskup i czekoladowe twarze Brazylijczyków z faveli... jakby znali się od lat i tyle mieli ze sobą wspólnego... Przyjaciele, którzy dobrze się rozumieją, bo znają ten sam język – język miłości.
 
Już późna nocą w czasie modlitwy, zrozumiałem, że wieża Babel, to nie symbol pomieszania języków. To symbol egoizmu, który nie chce zrozumieć drugiego. To symbol nienawiści do drugiego, który jest inny. Jest jednak język, który pokona wieżę Babel – to język miłości. Jak kochać murzyna, Niemca czy Żyda, komunistę czy ateistę, mordercę czy narkomana? W tamten grudniowy dzień biały biskup z Tarnowa, dał mi lekcje jedynego języka świata: to uśmiech i otwarte dłonie, to spojrzenie w cierpiące oczy, to wizyta, to uścisk, to błogosławieństwo... Nie jest ważne ile znasz języków. Nie jest tak ważne czy poprawnie mówisz po polsku... Jakże ważne byś poznał i mówił tym jedynym językiem... nieba. I nie zapomnijcie o lekcjach największego profesora świata – Jana Pawła II. On umiał mówić.
Pozdrawiam wszystkich i zapraszam do zdjęć w galerii www.favela.republika.pl
 
Ks. Mariusz Berko
30.04.2005
Saramandaia-Salvador-Brazylia