DRUKUJ
 
Ks. Henryk Zieliński
Misjonarz tańszy niż żołnierz
Idziemy
 


 

Dobra inwestycja

Może jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale zawsze daje trochę nadziei. Podobnie jest z ostatnimi działaniami naszych władz otwierającymi drogę do współpracy z polskimi misjonarzami pracującymi za granicą. Jak się okazuje, misjonarze to całkiem niemała grupa - mamy ich około 2000. Są wśród nich księża, zakonnice i zakonnicy, a coraz częściej również świeccy. Nierzadko w krajach, w których pracują, są jedynymi przedstawicielami naszego kraju. I wszędzie cieszą się dobrą opinią.

Bogate państwa Zachodu, niekoniecznie tak katolickie jak Polska, już dawno zrozumiały, że wspieranie misjonarzy jest dobrą inwestycją. Na pewno lepszą niż wysyłanie w obce strony kontyngentów wojskowych. A do tego o wiele tańszą i bezpieczniejszą. Misjonarz nie naraża swojego kraju na odwet terrorystyczny i nie zabiera ze sobą sprzętu wartego miliony dolarów. Dlatego nawet zlaicyzowana Francja, nie mówiąc już o Niemczech czy Hiszpanii, zapewnia rozmaite świadczenia swoim obywatelom, którzy na jakiś czas albo na stałe podejmują się nieść innym wiarę i zdobycze naszej cywilizacji. Niemieccy misjonarze są chyba w tej grupie w najlepszej sytuacji, bo oprócz ciągłości ubezpieczeń społecznych mogą liczyć także na niewielkie wynagrodzenie wypłacane z państwowej kasy.

Projekt – misja

U nas było dotąd inaczej. I w gruncie rzeczy niewiele się zmienia, choć to już coś. Ni tak dawno dowiedzieliśmy się, że polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zacznie wspierać polskich misjonarzy. Podpisano w tym celu specjalne umowy. Ale uwaga! Nie będzie to pomoc bezpośrednio dla misjonarzy, tylko wsparcie projektów przez nich realizowanych na rzecz ludności w krajach misyjnych. Chodzi zatem o dofinansowanie przy budowie szkół, studni, przychodni i innych inicjatyw socjalnych. Pieniądze będą pochodzić z funduszu, który w budżecie MSZ przewidziany jest na pomoc zagraniczną. Cały ten budżet to zaledwie 90 mln zł.

Dotąd korzystały z niego głównie organizacje krajowe i międzynarodowe zajmujące się dobroczynnością. Niektóre miały przy tym spore koszty własne - nawet do 60%. Zatem do potrzebujących nie trafiał nawet co drugi złoty. Większość zostawała gdzieś po drodze. Tymczasem koszt dotarcia z pomocą za pośrednictwem misjonarza jest bliski zeru albo wprost zerowy. Wszystko wskazuje więc na to, że na uruchomieniu kolejnego kanału docierania z pomocą zagraniczną skorzysta zarówno ludność krajów misyjnych, jak i sama Polska. Nasi misjonarze ciężko pracują również na jej wizerunek - nie tylko na wizerunek Kościoła.

Urlop dla misjonarza

Symbolicznym znakiem docenienia roli, jaką wypełniają dla Polski nasi misjonarze, było także ich spotkanie z premierem Jarosławem Kaczyńskim. W spotkaniu uczestniczyli tylko ci, którzy w tym roku przyjechali na krótki urlop do swojej Ojczyzny – około 100 osób. Czyli co dwudziesty misjonarz. Urlop przysługuje bowiem misjonarzowi mniej więcej raz na pięć lat, a poza tym przelot do Polski jest dość kosztowny. Nasze linie lotnicze w odróżnieniu choćby od holenderskich KLM nie dają przecież rabatów misjonarzom. Dobrze, że w końcu władze - mimo rozmaitych trudności -  dostrzegły w misjonarzach najlepszych ambasadorów naszego kraju. Bo chociaż wyjechali oni pod znakiem krzyża, to przecież nie przestali być Polakami.

Pewnie jeszcze sporo wody w Wiśle upłynie, zanim Polak jadący na misje z krzyżem będzie otaczany takim samym zainteresowaniem władz, jak Polak ruszający na całkiem inną misje z karabinem. Ale przynajmniej mamy pierwszą jaskółkę.

Ks. Henryk Zieliński