DRUKUJ
 
Cezary Sękalski
Praktykujący (nie)wierzący
Głos Ojca Pio
 


W takich realiach argument, że wierzę, ponieważ mój ojciec wierzył, może już nie wystarczać. Z jednej strony nie wytrzymuje naporu tempa zmian i współczesnego kultu nowoczesności (mój ojciec nie używał Internetu, a ja używam!), a z drugiej nie stanowi oparcia dla człowieka, którego ojciec był niewierzący. Zamyka to więc działalność Kościoła tylko w obrębie wspólnoty opartej na tradycyjnej ciągłości kulturowej i pozbawia go możliwości dotarcia do ludzi spoza najbliższego kręgu czy parafii, a przecież im też trzeba głosić Ewangelię.

Sprawa staje się jeszcze trudniejsza, kiedy tradycyjny model społeczny jest nieustannie podmywany i coraz trudniej odwoływać się do ciągłości kulturowej jako do podstawowego argumentu przemawiającego za wiarą. Przykładowo: słowom o potrzebie wierności tysiącletniej tradycji chrześcijaństwa w Polsce, skoro tak wiele wniosła do kształtowania naszej narodowości i państwowości, łatwo dziś przeciwstawić myśl, że nasza prawdziwa tożsamość kryje się w religiach prasłowiańskich, które zostały zniszczone przez ekspansywne chrześcijaństwo.

Jakkolwiek odrealniona jest taka konstatacja (raz z tego powodu, że nie ma już żadnej ciągłości z kulturą sprzed tysiąca lat, a dwa, że - co by o niej nie mówić - była dość prymitywna), to jednak fakt, że nawet w czasach PRL-u była nie do pomyślenia, a teraz znajduje, co prawda niezbyt licznych, zwolenników, jest dziś symptomatyczny. Podobnie jest z podnoszoną tu i ówdzie krytyką tradycyjnego prawa naturalnego, któremu dziś niektóre środowiska chcą przeciwstawiać ponowoczesną etykę.

Może się nam to nie podobać, ale trzeba zaakceptować fakt, że w społeczeństwie pluralistycznym bardzo łatwo zrywać najróżniejsze ciągłości kulturowe i coraz trudniej na te ciągłości się powoływać w obronie podstawowych dla nas wartości. W tej sytuacji coraz częściej mówi się o konieczności nowego podejścia do chrześcijaństwa, które ma się stawać nie tylko wiarą odziedziczoną po przodkach, ale chrześcijaństwem przyszłości, podjętym z osobistego wyboru.

Dopełnienie a nie opozycja

Taki sposób przeżywania chrześcijaństwa wcale nie stanowi opozycji dla katolicyzmu masowego czy ludowego. Nie domaga się też jego całkowitego przekreślenia. Tam, gdzie dawna religijność nadal dobrze funkcjonuje, należy ją wspierać i pielęgnować, kiedy jednak przestaje już wystarczać, pomyłką byłoby obrażanie się na rzeczywistość, zamiast szukania nowego, bardziej skutecznego stylu oddziaływania w nowych warunkach.

Na niebezpieczeństwo takiego błędu pośrednio zwraca uwagę Benedykt XVI, który w zapowiadającym Rok Wiary liście apostolskim Porta fidei zauważa: "Zdarza się obecnie dość często, że chrześcijanie bardziej troszczą się o konsekwencje społeczne, kulturowe i polityczne swego zaangażowania, myśląc, że wiara wciąż jest oczywistą przesłanką życia wspólnego. W rzeczywistości założenie to nie tylko przestało być oczywiste, ale często bywa wręcz negowane. Podczas gdy w przeszłości możliwe było uznanie, że istnieje jednorodna tkanka kulturowa, powszechnie akceptowana w swym odniesieniu do treści wiary i inspirowanych nią wartości, to obecnie wydaje się, że w znacznej części społeczeństwa już tak nie jest, z powodu głębokiego kryzysu wiary, który dotknął wielu ludzi".

W sytuacji kryzysu wiary nie sposób ograniczyć się tylko do propagowania samych praktyk religijnych albo troski o społeczną, kulturową czy szeroko rozumianą polityczną obecność Kościoła (choć tego też nie wolno zaniedbywać!), ale trzeba zejść niżej i zacząć pracę u podstaw nad dojrzałym kształtem wiary. Należy bowiem mieć świadomość, że obok wiary kulturowej istnieje także inny sposób jej przeżywania domagający się nowych sposobów jego aktualizacji. Stanowi on dalsze stadium religijności, które przez to, że nieco inaczej stawia akcenty, jest bardziej dostosowane do współczesnych przemian oraz skuteczniejsze w docieraniu do ludzi usytuowanych nieco dalej od Kościoła, zwłaszcza młodych.
 
strona: 1 2 3 4 5