DRUKUJ
 
ks. Tomasz Jaklewicz
Nie radź sobie sam
Gość Niedzielny
 


Wątpliwości, jak wspomniałem, są czymś naturalnym, zarówno w życiu, jak i w przestrzeni wiary. Dziś jednak wątpienie traktuje się jako coś lepszego od pewności. Kwestionowanie, wątpienie, podważanie pewników jest przedstawiane często jako stan pożądany. A przecież jeśli pojawiają się wątpliwości, czy te dotyczące życiowych wyborów, czy w wierze, to moralnym obowiązkiem człowieka jest szukanie sposobu na ich pokonanie. Kierowanie samochodem we mgle jest śmiertelnie niebezpieczne. Życie we mgle tym bardziej. Tymczasem współczesna kultura z upodobaniem produkuje mgłę, w której zacierają się granice między prawdą a fałszem, dobrem a złem, pięknem a brzydotą. Jedynym pewnikiem jest brak wszelkich uniwersalnych prawd.

Stan permanentnych wątpliwości może przerodzić się w zwątpienie, czyli w trwały stan beznadziei. Wątpliwość jest postawieniem pytania, zwątpienie jest rezygnacją z jakiejkolwiek odpowiedzi. Zwątpienie oznacza zgodę na pogrążenie się w bezsensie, w chaosie własnych myśli czy uczuć. Taki stan jest niebezpieczny. Nikt nie potrafi dłużej żyć, nie widząc sensu.

Co mamy czynić?

Najkrócej – nie bać się pytać innych o radę i nie bać się dawać rady tym, którzy jej potrzebują. Nikt nie jest dobrym sędzią we własnej sprawie. Nieraz emocje lub jakieś życiowe zapętlenia (popełnione błędy, chore relacje, strach przed kompromitacją itd.) przesłaniają prawdę. Wtedy komuś z boku łatwiej jest ocenić sytuację i podsunąć radę. Bywa, że już samo podzielenie się z drugim swoimi wątpliwościami przynosi ulgę. Kiedy nazywamy swoje trudności, próbujemy je opisać, wtedy zaczynamy je jakoś porządkować. W trakcie opowiadania o sobie może nawet pojawić się rozwiązanie. Warunkiem takiego otwarcia  jest obecność kogoś obok, kto życzliwie mnie słucha. To słuchanie musi być wolne od ocen, zakłada akceptację człowieka bez względu na jego grzechy czy słabości. Dobra rada jest owocem dobrego słuchania. Rady, które przychodzą zbyt szybko, zbyt łatwo mogą płynąć raczej z naszej pychy niż autentycznej troski o drugiego.

Radzenie innym nie oznacza nigdy podejmowania za kogoś decyzji. Dobra rada jest tylko (i aż!) pomocą w podjęciu dobrej decyzji. Ta pomoc bywa nieraz niezbędna. Kiedy dajemy komuś radę, akcentujmy wolność i odpowiedzialność za siebie tego, komu radzimy.

Niektórych ludzi może paraliżować lęk przed udzieleniem rady, która okaże się błędna. Źródłem tego lęku może być pycha. Boimy się nie tyle, że ktoś „przejedzie się” na naszej radzie, ale boimy się o siebie. Że wyjdziemy na kogoś niemądrego, że się nie sprawdzimy jako doradcy. Nikt nie ma patentu na nieomylność. Ryzyko jest wpisane w każde ludzkie działanie. Ale jeśli ktoś prosi mnie o radę, to wyraźny znak, że Bóg chce się mną posłużyć w tej sytuacji. Trzeba wysłuchać i z całą swoją dobrą wiedzą, sumieniem i doświadczeniem pomóc drugiemu znaleźć światło w ciemności. Żaden książkowy poradnik nie zastąpi dobrej rady przyjaciela.

Z perspektywy wiary dobra rada jest pomocą drugiemu w odczytaniu Bożej woli w odniesieniu do jego życia. W tradycji Kościoła od zawsze istniało szukanie rady u ludzi uznawanych za duchowy autorytet. Ludzie szukali porady u mnichów, ascetów, spowiedników. W Kościele rozwinęło się tzw. kierownictwo duchowe, łączące się czasami ze spowiedzią u stałego spowiednika. To osobny wielki temat, do którego kiedyś wypada powrócić. Święty Ignacy z Loyoli zostawił w swoich „Ćwiczeniach duchowych” dobrą radę dotyczącą podejmowania decyzji. Można ją streścić tak: gdy nie wiesz, co wybrać, pytaj siebie, z czego będzie większa chwała Boga. Im większej chwały dozna Bóg, tym większe będzie dobro dla ciebie i innych. To wybieraj.

ks. Tomasz Jaklewicz
 
strona: 1 2