DRUKUJ
 
Sławomir Skiba
Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną!
Cywilizacja
 


Apetyt rośnie w miarę jedzenia…

Dla wielu cały ten "dobrobyt" z Zachodu był trochę tym, czym dla żyjących przez lata w buszu Indian czy Murzynów wizyta białych, którzy nagle dostarczyli alkoholu i barwnych świecidełek. Ci prymitywni biedni poganie, jak mówią misjonarze, dostając jedną tylko butelkę whisky mogą nawet zapić się od razu na śmierć, bo nie znają i nie stosują w praktyce zasady umiaru. Mechanizm u nas, oczywiście zachowując wszelkie proporcje, był i jest nadal podobny. Mimo iż minęło ponad 20 lat od tzw. transformacji ustrojowej i powinniśmy się, jako społeczeństwo, nauczyć odróżniać, co służy naszemu dobru, a co może stać się przyczyną zagłady, nie zmniejszyliśmy naszych apetytów a może raczej zachłanności w napawaniu się dobrami konsumpcyjnymi. No, może wyrobiły nam się nieco niektóre gusta i nie jesteśmy już tacy podatni na tandetę, ale i o tym można dyskutować patrząc na całą masę stylistycznych dziwolągów wciskanych nam w sklepach pod pretekstem aktualnych na Zachodzie trendów.

Z pewnością jednak nie otrzeźwieliśmy z amoku konsumpcjonizmu i nadal pragniemy więcej, niż wskazuje na to zasobność naszych portfeli. Mało tego, zamiast studzić nasze apetyty, znaleźliśmy inną receptę na ich zaspakajanie, by móc na jakiś czas zapewnić sobie życie ponad stan. Świadczą o tym niebotyczne kwoty zaciąganych przez Polaków kredytów i to nie hipotecznych - na zakup domu czy mieszkania, ale właśnie tych konsumpcyjnych.

Kultura zabawy

Zadłużamy się nie po to, aby w coś zainwestować zabezpieczając naszą przyszłość i dobro naszych dzieci, ale aby się "dobrze bawić". Czy nas na to stać, czy nie, robimy wszystko, by wziąć kolejny dławiący nas kredyt wysoko oprocentowany, aby kupić super samochód - by sąsiad widział, że my też mamy, albo kolejny telewizor plazmowy - tym razem do sypialni, by wyjechać na wczasy marzeń do Egiptu czy Tunezji, albo zdobyć choćby najnowszy model czajnika, zegarka, odkurzacza (choć stary - roczny czy dwuletni jeszcze działa) czy choćby "superwypasiony" telefon komórkowy, który "gra, tańczy i śpiewa". Potwierdzają to badania rynkowe, według których jesteśmy liderami w kupowaniu sprzętu AGD i RTV. W ten sposób, stając się narodem gadżeciarzy wydajemy pieniądze, których nie mamy, w nadziei, że jakoś to będzie…

Zaś o rezultatach takiej niczym niepohamowanej żądzy posiadania wszelkich możliwych reklamowanych dóbr mówi się i pisze już znacznie mniej. A jeśli już, to w programach, audycjach czy tych częściach gazet, które poświęca się mało wszystkich pasjonującym tematom ekonomii. A że przeciętny Polak znacznie więcej czasu poświęca na oglądanie głupawych programów telewizyjnych, jak wynika z sondaży, niż na czytanie czegokolwiek, więc nie docierają do niego coraz dramatyczniejsze dane o lawinowo wzrastającej liczbie niespłacanych bankom kredytów konsumpcyjnych. I jakież zdziwienie i rozgoryczenie ogarnia potem wielu naszych rodaków, gdy jako dłużnicy lądują w rękach bezwzględnych firm windykacyjnych, które z tego żyją i zrobią wszystko, włącznie z procesem sądowym i komornikiem, by tylko wydusić od takiego delikwenta każdą należną złotówkę, wraz z naliczonymi lichwiarskimi procentami za zwłokę.
Ale ruch wokół hipermarketów bynajmniej nie zamiera, ani nie ustaje w naszym katolickim społeczeństwie nawet w niedziele. Przeciwnie, właśnie w te dni parkingi przed supermarketami wypełniają się po brzegi i ma to uchodzić za przejaw naszej światowości.

Tymczasem świat i ludzie w  krajach zachowujących jeszcze resztki cywilizacji, chociażby w takich państwach jak Włochy, Niemcy czy Francja, szanują czas wolny swój i innych i nie otwierają hipermarketów. Nikomu też do głowy nawet nie przychodzi w tych mało już katolickich krajach, by snucie się po sklepach z rodziną było sposobem na kulturalne spędzenie niedzieli. Ale u nas to niemal powód do chluby, a wszelkie próby ograniczenia handlu w niedzielę traktowane są jako zamach na wolność i symptom zmierzania do państwa wyznaniowego.

Rewolucja seksualna i otwarty satanizm

Równolegle z niczym nieskrępowaną, zachłanną pogonią za konsumpcyjnym trybem życia, staliśmy się dziwnie obojętni na zalewające nas zewsząd niemoralne reklamy, mody i zwyczaje. Prawie nie spotyka się u nas choćby tylko krytycznych komentarzy osób zniesmaczonych widokiem niemoralnych bilbordów, ustawionych przy kasach na wysokości dziecięcych oczu paczek z prezerwatywami, czy też całych półek z pornograficznymi gazetami. Czy to ma być oznaką postępowości i naszej światowości? Ktokolwiek poruszał się po ulicach wielu zachodnich miast wie, że w zdecydowanej większości z nich, mimo iż poziom moralnej degrengolady w postaci manifestujących swe rzekome prawa dewiantów osiągnął apogeum, nie spotyka się tam na co dzień takiej masy niemoralnych reklam, widocznej w punktach sprzedaży prasy pornografii, i nieskromnie ubranych latem ludzi, jak właśnie w naszym kraju.

I wszyscy jakby przywykliśmy, że tak być musi, podczas gdy odwiedzający nasz kraj katolicy z Zachodu odbierają to nie tylko jako oczywisty przejaw ulegania niemoralnej modzie, lansowanej przez telewizję, ale też zwyczajnie jako dowód fatalnego gustu i braku dobrego smaku. Oczywiście niemoralne mody i reklamy, pośród których żyjemy, nie pozostają bez wpływu na życie nasze i naszych bliskich, nie mówiąc już o dzieciach, które wyrastają w atmosferze swobody seksualnej. Tymczasem, jak ktoś kiedyś słusznie zauważył, w procesie zepsucia obyczajów każde kolejne pokolenie dzieci startuje z poziomu zepsucia swoich rodziców. Jeśli nie dostrzegamy już nic złego w zaspakajaniu pożądliwości oczu niemoralnymi widokami kobiet, które nie mają choć odrobiny wstydu, to jak wygląda w praktyce realizowanie czystości przedmałżeńskiej i małżeńskiej wierności? Do czego wychowujemy nasze niewinne jeszcze dzieci?

 
strona: 1 2 3