DRUKUJ
 
Kuba Witkowski
Szansa na dziecko
Idziemy
 


Co począć, gdy nie można począć? Takie pytanie zadaje sobie coraz więcej par, które mają problemy z płodnością. Naprotechnologia – mało znana w Polsce – jest dla nich szansą na rodzicielstwo. 
 
Jeśli podczas regularnego współżycia nie dochodzi do poczęcia dziecka, wielu lekarzy bardzo szybko sugeruje metodę „In Vitro”. I to często w sytuacjach, gdy nie skorzystano z żadnych innych sposobów leczenia

- Wytworzyła się taka praktyka, że małżeństwo mające trudności z poczęciem dziecka po roku, a nawet po kilku miesiącach, jest określane jako bezpłodne. I tacy ludzie – niepotrzebnie – są natychmiast kierowani do ośrodka zajmującego się „InVitro” – mówi profesor Bohdan Chazan, dyrektor szpitala Św. Rodziny w Warszawie. - Często pomija się szeroki wachlarz medycznych sposobów diagnozy, a potem leczenia, umożliwiających w wielu przypadkach skuteczne poczęcie.
 
Zgodnie z naturą
 
W większości przypadków nie można mówić o trwałej niepłodności, a jedynie o zaburzeniach. Kluczowym staje się więc stwierdzenie jaki czynnik sprawia, że poczęcie staje się niemożliwe. Medycyna w tej kwestii bardzo się rozwinęła, a z tego właśnie korzysta naprotechnologia. - Jest to metoda, a raczej system skupiający najnowocześniejsze metody, wspomagające prokreację. Wszystko odbywa się jednak z poszanowaniem życia i godności osoby ludzkiej – wyjaśnia profesor Chazan. 
 
Naprotechnologia działa w kilku obszarach. Po pierwsze kładzie nacisk na głębokie rozpoznanie indywidualnego cyklu miesiączkowego kobiety, co pozwala na określenie hormonalnych procesów zachodzących w organizmie. Dzięki temu można wyznaczyć kierunki dalszego leczenia. Obserwacja cyklu odbywa się metodą Creightona, bliską systemowi Billingsa. Para musi się jednak tego nauczyć i tu rozpoczyna się rola instruktorów. Już niedługo w Polsce będzie kilkanaście osób po takich kursach, które do tej pory odbywały się w USA.
 
Niestety gorzej jest z lekarzami. W Polsce jak dotąd kurs naprotechnologii przeszedł tylko jeden lekarz. A jedynie taka osoba potrafi interpretować wyniki obserwacji cyklu i kierować potem na odpowiednie badania, by w końcu móc postawić dokładną diagnozę i rozpocząć leczenie. Wtedy lekarze wykorzystują sprawdzone i nowoczesne metody oraz sprzęt, między innymi laparoskop. Terapia taka, ze względu na swoją specyfikę, jest jednak czasochłonna. A to wymaga od pary dużej cierpliwości i ogromnego zaufania do lekarza. 
 
Efektów można się spodziewać – w zależności od diagnozy – dopiero po kilku miesiącach, częściej po kilkunastu, a nawet po roku lub dwóch latach. Efekt jest jednak taki, że prawdopodobieństwo poczęcia dziecka w sposób naturalny jest duże – oczywiście, w przypadku gdy nie stwierdzono trwałej niepłodności. Jak pokazują doświadczenia lekarzy zza granicy, znacznie większe niż w przypadku sztucznego zapłodnienia metodą „In vitro”.
 
Poczęcie i dużo więcej
 
Anna Więckowska jest w siódmym miesiącu ciąży. O dziecko razem z mężem starała się dwa lata. Z pomocą i to natychmiastową przyszła naprotechnologia. - Zaczęliśmy prowadzić obserwacje mojego cyklu i już w drugim doszło do poczęcia- mówi Anna Więckowska. To zbyt krótko, by powiedzieć coś więcej na temat tej metody – przyznaje pacjentka. Podkreśla jednak jeden, bardzo ważny aspekt. - Naprotechnologia nie tworzy między małżonkami podziałów na zasadzie „twoja” czy „moja płodność”. Jest po prostu jedna – „nasza” płodność. I oboje staramy się ją uzdrowić.
 
Naprotechnologia daje kilka korzyści. Po pierwsze, lekarze po takim kursie poznają szerokie spektrum możliwości leczenia schorzeń związanych z płodnością. Dziś – jak przyznaje profesor Chazan – często jest tak, że jednego dnia – bez wnikliwej diagnozy – podejmuje się decyzję o „In Vitro”, w ciągu następnego robi się badania konieczne do zabiegu, by już za chwilę dokonać zapłodnienia pozaustrojowego. 
 
To droga na skróty. Kiedyś, przed pojawieniem się „InVitro”, medycyna w podobnych przypadkach częściej ingerowała chirurgicznie i efekty tego były dużo lepsze. Naprotechnologia gromadzi w całość ten dorobek i korzysta z wszystkiego co nie narusza zasady poszanowania życia i godności osoby ludzkiej.
 
Po drugie, terapia dostarczając małżonkom wiedzy na temat metod rozpoznawania płodności, rodzi też szansę, że obserwacje zostaną w przyszłości wykorzystane jako sposoby planowania dalszych poczęć. Jednocześnie jest to bezcenna lekcja, zwłaszcza dla kobiety, jeśli chodzi o codzienną ocenę jej kondycji zdrowotnej. Jak mówi profesor Chazan, obserwacja cyklu pozwala zauważyć dużo nieprawidłowości w funkcjonowaniu organizmu, w niektórych nawet przypadkach zapobiec między innymi poronieniu. 
 
Po trzecie, mimo że to bardzo indywidualna kwestia, wspólna obserwacja cyklu w jakimś stopniu wpływa na więź obojga małżonków. Pozwala ona rozpoznać mechanizmy biologiczne kobiety, które mają przecież bezpośredni wpływ na niektóre jej zachowania. Taka wiedza umożliwia mężowi zrozumienie wielu sytuacji i być może ich akceptację. 
 
Ważnym jest również to, że naprotechnologia może uczyć cierpliwości w oczekiwaniu na potomstwo, o co dzisiaj bardzo trudno. Nierzadko uważa się bowiem, że z ciążą jest jak z automatem do kawy: „wystarczy wrzucić, nacisnąć i jest”. Postawa taka rodzi frustrację i inne negatywne emocje w sytuacji, gdzie wymaga się przecież uwagi i zaangażowania.
 
Tylko dla katolików?
 
Naprotechnologia – jak pokazują strony internetowe na ten temat- jest skierowana przede wszystkim do małżeństw, które ze względów światopoglądowych nie godzą się na zapłodnienie „In Vitro”. Metoda ta, w kwestii płodności ludzkiej i regulacji poczęć, jest w pełni zgodna z nauczaniem Kościoła Katolickiego. 
 
Z jednej strony to dobrze, że osoby wierzące mają konkretną alternatywę, która za chwilę będzie szeroko dostępna także w Polsce. Szkoda tylko, że skutecznemu sposobowi leczenia niepłodności, skuteczniejszemu niż In Vitro, zgodnemu z modną dziś maksymą „żyj zdrowo i ekologicznie”, już na samym początku przypina się „łatkę” metody „kościelnej”. 
 
Naprotechnologia w pełni zasługuje na to, by ją propagować przede wszystkim jako leczenie nowoczesne, bezpieczne oraz skuteczne, a do tego „ekologiczne”. Do tego – zgodne z nauczaniem Kościoła. Wtedy szansa, że mogłoby ono znaleźć uznanie osób z odmiennym niż katolicki światopoglądem byłaby dużo większa. Warto o tym pomyśleć teraz, tym bardziej, że metoda wciąż jest mało znana w Polsce i na razie z niczym się nie kojarzy. 
 
Jest to też szansa na przełamanie – przynajmniej stopniowe – stereotypu, że metody naturalnej regulacji poczęć to „szamaństwo”, nowa wersja „watykańskiej ruletki” czy mało skuteczna alternatywa dla sztucznej antykoncepcji. Gra toczy się o wysoką stawkę. Problem przede wszystkim tkwi w lekarzach, którzy rzadko opowiadają się „za naturą”. Klucz to zmiana ich świadomości. Przez nią otwierają się drzwi do świadomości społeczeństwa. Aby tego dokonać, naprotechnologia powinna być metodą przede wszystkim naukową, a nie „światopoglądową”.
 
Kuba Witkowski
Idziemy, 16 listopada 2008