DRUKUJ
 
Przemysław Radzyński
Życie zakonne ma być znakiem
eSPe
 


Życie konsekrowane nie miałoby sensu, gdyby nie było w nim bliskości i spotkania z Bogiem, który jest osobą, która się o nas troszczy, o nas dba. Życie zakonne nie ma być miłe, łatwe i przyjemne, ale ma być znakiem, że można tak żyć: w pełni dla Pana Boga – stereotypy na temat życia zakonnego obala s. Teresa Pawlak, albertynka w rozmowie z Przemysławem Radzyńskim.
 
Blisko połowa chłopaków odpowiada pozytywnie na pytanie "czy kiedykolwiek myślałeś o kapłaństwie?". Kiedy dziewczynom zadaliśmy analogiczne pytanie o życie zakonne, to "tak" odpowiedziało tylko 20 procent. Jak Siostra myśli, dlaczego?
 
Myślę, że przede wszystkim chodzi o znajomość takiej formy życia. Jeśli chodzi o księży, to spotykamy ich znacznie częściej – zwłaszcza, gdy mówimy o uczniach szkół pijarskich [wyniki pochodzą z ankiety przeprowadzonej przez pijarów w klasach, w których uczą – przyp. red.] Obserwując życie i pracę swoich katechetów ta forma życia nie przeraża młodych chłopaków, stąd myśl, że może w przyszłości sami mogliby być kapłanami.
 
Poza tym 20 proc. dziewcząt, które myślały o życiu zakonnym to i tak bardzo dużo. Myślę, że dziewczyny nie znają sióstr zakonnych, nie miały kontaktu z nimi. Jeśli ten kontakt był, to najczęściej za pośrednictwem mediów, gdzie często niekoniecznie pokazuje się pozytywną prawdę o życiu zakonnym. Bywa, że dzieci kojarzą siostrę zakonną np. z przedszkolanką, która na nie krzyczała. Dziewczyny mają rzadko do czynienia z realnym życiem zakonnym, więc nie myślą o czymś, czego w życiu nie spotkały, ta rzeczywistość nie funkcjonuje w puli możliwości ich życiowych wyborów.
 
Ta forma życia często postrzegana jest jako ta, w której jest wiele ograniczeń. Akcent bardziej kładzie się na to, co się traci niż na to, co można zyskać. Życie zakonne kojarzy się z wyrzeczeniami a myślę, że dziewczyny trochę się tego boją. Nie ma świadomości czym to życie tak naprawdę jest. Z mediów kojarzymy raczej rekolekcjonistów – ojców czy księży – to jednak są mężczyźni. Są znani, inspirują innych. Wydaje się, że są bardziej niezależni. Żeńskie życie zakonne wydaje się bardzo wyizolowane i wycofane. Jeśli dziewczyny chcą coś w życiu osiągnąć, zrobić jakąś karierę, rozwijać się, to nie myślą, że można to zrobić w zakonie.
 
Gdy Siostra mówi, że dziewczynom może się wydawać, że w życiu zakonnym się więcej traci niż zyskuje, to co Siostra ma na myśli?
 
Myślę, że to generalnie problem młodzieży, która staje przed życiowymi wyborami. Gdy podejmuje się decyzje, to z czegoś trzeba zrezygnować. Towarzyszę osobom, które rozeznaję swoje powołanie – w ich głowach i sercach rodzą się takie myśli: jeśli pójdę do zakonu, to nie będę mogła założyć rodziny, będą ograniczone kontakty; gdy zamknę się w klasztorze, to stracę dawne znajomości ; nie zrobię kariery; wykształcenie, które zdobywam nie będzie wykorzystane. Akcent kładziony jest na to, czego nie można – nie pójdą na plażę, nie pójdą w góry.
 
Wiele wątpliwości dotyczy rzeczy najprostszych, z których będzie trzeba zrezygnować. Choćby strój. "Nie będę mogła się ubrać w to, w co chcę". W naszych głowach jest ciągły lęk o to, co tracę. Myślę, że to widać też w innych decyzjach młodych – coraz później podejmuje się jakieś wiążące życiowe decyzje – o wyjściu za mąż, o konkretnej pracy. Ale mimo to, wszędzie wydaje się, że można coś zmienić, a jak pójdziesz do zakonu, to już koniec – klamka zapadła. My lubimy mieć zawsze pełen wachlarz możliwości, żebyśmy ciągle mogli coś wybierać. A życie zakonne rzeczywiście wymaga rezygnacji w pewnych obszarach, ale nie można nie dostrzegać bogactwa, które czeka w innych przestrzeniach życia zakonnego. Życie zakonne kojarzy się też z pewną zależnością, a ludzie się tego boją, chcą być niezależni.
 
To jak jest z tą zależnością czy wolnością w zakonie?
 
Ślub posłuszeństwa to jeden z trudniejszych ślubów. Dla mnie było pewnym zaskoczeniem, że wśród odpowiedzi na pytanie "co jest najtrudniejsze" w życiu zakonnym nie pojawiło się posłuszeństwo. Zależność jest najtrudniejsza, bo wolność to największy dar od Pana Boga. Ślub posłuszeństwa w pewnym sensie ogranicza moją wolność, ale to, że decyduje się na taką formę życia jest moją wolną decyzją. Zatem posłuszeństwo to konsekwencja mojego wolnego wyboru.
 
Z jednej strony, jako zakonnice mamy dużą jasność tego, co nam wolno, co możemy a czego nie – pokazują to nam różne przepisy zakonne. Z tej perspektywy takie życie powinno być łatwiejsze, bo gdy to wypełnimy, to dostaniemy się do nieba. W rzeczywistości nie jest to już takie łatwe, miłe i przyjemne, bo ktoś ma nade mną władzę, może mieć w moich sprawach ostatnie zdanie. Ale często nie zdajemy sobie sprawy, że w innych relacjach też jesteśmy podobnie zależni. W pracy mamy nad sobą zwierzchników, w małżeństwie i życiu rodzinnym też podlegamy zależności od innych członków rodziny. Ale w zakonie jest "ślub posłuszeństwa", to brzmi jakoś tragicznie. To może odbierać nam radość z życia. Ale my w naszym posłuszeństwie jesteśmy wolne, bo nikt nie zmuszał nas do wyboru takiego życia. Wiem na co się decydowałam, a to jest konsekwencja mojego wyboru, wyboru miłości..
 
Siostra powiedziała, że to posłuszeństwo jest jednym z najtrudniejszych ślubów. A nie czystość? W ankietach na pierwszy plan trudności w życiu zakonnym wysuwają się właśnie życie w czystości czy – młodzi nie boją się nazywać tego wprost – brak możliwości prowadzenia życia seksualnego.
 
Czystość też wynika z posłuszeństwa. To był mój wybór, że ja chcę tak żyć. Chęć posiadania męża i rodziny jest naturalnym pragnieniem i to, że ono się pojawia w życiu zakonnym nie jest problemem. Ale chodzi o pewne wartości w naszym życiu. W każdej formie życia wezwani jesteśmy do zachowania czystości, chociaż różnie rozumianej. Np. w małżeństwie współżycie ograniczone jest do jednej osoby, a przecież przychodzą różne inne fascynacje, zauroczenia…
 
Trzeba powiedzieć, że zewnętrzna rzeczywistość nie pomaga nam zachowywać na codzień czystości – wszystkie obrazy, chociażby w reklamach, powodują, że nasza seksualność jest bardzo rozbudzona. W życiu zakonnym nie ma możliwości zrealizowania swojej seksualności tak, jak w małżeństwie. W zgromadzeniu jestem 18 lat, wprawdzie jeszcze nie wiem co mnie czeka, ale czystość nie jest dla mnie największym problemem. Oczywiście istnieje jakieś napięcie, ale przecież nie jest tak, że napięcie seksualne zawsze trzeba rozładować przez seks. Trzeba dbać o higienę tej przestrzeni w swoim życiu. Nie nakręcać się w tej sferze. Ale ta sama higiena obowiązuje przecież każdego człowieka.
 
Czystość to coś więcej niż tylko brak fizycznego współżycia – czystość to sposób myślenia o drugim człowieku, traktowanie go nie jak narzędzie.
 
Ale skoro powiedziała Siostra, że pragnienie męża i rodziny jest naturalne, to co z nim zrobić w życiu zakonnym?
 
Nie posiadam męża i dzieci, ale dzięki temu mogę mieć szersze serca dla tych ludzi, którzy są mi dani i zadani. Macierzyństwo jest czymś naturalnym dla każdej kobiety. Ale można je realizować w inny sposób.
 
Problem jest wtedy, gdy dziewczyna nigdy nie myślała o założeniu rodziny albo boi się macierzyństwa. To jest problem, który trzeba rozwiązać, bo moim zdaniem ktoś taki nie będzie szczęśliwą osobą konsekrowaną.
 
My nie jesteśmy biologicznymi matkami – świadomie rezygnujemy z tego daru, bo to jest też znak poświęcenia całych siebie Panu Bogu – On i tu jest dla nas najważniejszy. Życie zakonne nie ma być miłe, łatwe i przyjemne, ma być znakiem, że można tak żyć – w pełni dla Pana Boga, ale żeby tak żyć, trzeba mieć też od Niego łaskę.
 
Siostra mówiąc o strachu przed macierzyństwem nawiązała trochę do odpowiedzi jednej z dziewczyn, która na pytanie, dlaczego myślała o życiu zakonnym napisała tak: "mam takie chwile, że jestem nieszczęśliwa i myślę, że nigdy nie znajdę miłości, zawsze będę sama i nikt nie będzie chciał ze mną być". Siostra spotyka się z takim stereotypem, że siostry zakonne to nieszczęśliwe kobiety, które nie potrafiły sobie ułożyć życia "w świecie", więc poszły do zakonu?
 
To nie ma potwierdzenia w rzeczywistości. Oczywiście zdarzają się czasem siostry, na których twarzach nie widać szczęścia. Może się wtedy wydawać, że są sfrustrowane, a klasztor to zakład starych panien, które prowadzą takie życie, bo nie wiedziały co innego mogą robić. Życie zakonne nie może być ucieczką. Jeśli ktoś boi się osamotnienia, to życie zakonne nie jest na to lekiem.
 
To stereotyp, że w życiu zakonnym wstawia się kobiety w jakieś ramki i zwalnia je z myślenia. Jeśli jakaś dziewczyna ma poczucie, że nie poradzi sobie w "normalnym" życiu, to to na pewno nie jest oznaką powołania do życia zakonnego. Głos powołania objawia się raczej pozytywnie – coś mnie zafascynowało; nie uciekam od czegoś, ale idę do czegoś a raczej do Kogoś.
 
Jak, jako nastolatka, jeszcze przed doświadczeniem życia zakonnego, odpowiedziałaby Siostra na pytanie o to, co jest w tej formie życia najtrudniejsze?
 
Jako nastolatka nie miałam kontaktu z siostrami zakonnymi. Miałam wrażenie, że to zupełnie odrealnione kobiety. Podobnie jak dziewczynom wypełniającym ankietę wydawało mi się, że najtrudniejsze w życiu zakonnym jest wstawanie rano, modlitwa, itp. Bo postrzegałam to jako smutny obowiązek. Teraz patrzę zupełnie inaczej.
 
Trudne było do wyobrażenia też mieszkanie z tyloma kobietami pod jednym dachem. Mam cztery siostry, więc wiem co to znaczy wytrzymać z babami w jednym miejscu. Wydawało mi się to niemożliwe, żeby obce kobiety żyły ze sobą w przyjaźni. Myślałam, że ładnie to wygląda tylko na zewnątrz, a w środku idzie na noże.
 
A z perspektywy życia zakonnego? Co wydaje się trudne teraz?
 
Już nie wstawanie rano, chociaż ciągle mam z tym problem, nie modlitwa, bo na modlitwę zawsze czekam. Trudne jest życie we wspólnocie. Ale Pan Bóg daje też predyspozycje, żeby dobrze się czuć w gronie osób, których przecież sami sobie nie dobieramy. Z jednej strony jest to duża łaska, ale czasami wiąże się to z koniecznością zapierania się siebie.
 
Dla mnie w życiu zakonnym najtrudniejsze są dwie przestrzenie, o których dzisiaj coraz mniej się mówi: ofiarność i posłuszeństwo. Wypełnianie codziennych obowiązków kosztuje. Ofiarność z kolei wiąże się z tym, że ja nie mam swojego czasu – zawsze jestem dla kogoś. To nie jest smutny obowiązek, ale jednak pewien trud.
 
Dziewczyny wśród najtrudniejszych elementów życia zakonnego wskazują m.in. samotność. Siostry zakonne są samotne?
 
Trzeba odróżnić samotność od osamotnienia. Samotność dotyka każdego człowieka niezależnie od tego, jaką formę życia realizuje. Samotność nie jest czymś złym. Samotność można w sobie oswoić w każdej formie życia. Nie zapominajmy, że mamy Pana Jezusa.
 
Życie konsekrowane nie miałoby sensu, gdyby nie było w nim bliskości i spotkania z Bogiem, który jest osobą, która się o nas troszczy, o nas dba. Wydaje mi się, że pod tym kątem jesteśmy w lepszej sytuacji. Mamy w domu kaplicę. Gdy ludzie nas zawiodą, gdy nie znajdujemy zrozumienia we wspólnocie, to mamy pewność, że jest przy nas Pan Bóg. Jesteśmy osobami wierzącymi, a wiara zakłada tę pewność obecności Boga – to ja mogę od Niego odejść, ale On nigdy mnie nie zostawi. Ja mam większą pewność obecności najważniejszej osoby w moim życiu, niż dziewczyna w związku małżeńskim jest pewna co do bliskości swojego męża.
 
Co z modlitwą? W klasztorze nie ma przesytu modlitwy? Nie ma problemu wejścia w modlitwę, gdy wchodzi się w życie zakonne?
 
Ilość modlitwy nie była dla mnie problemem, bo jako dziewczyna czasami spędzałam więcej czasu na modlitwie niż w życiu zakonnym… Jako siostry mamy różne obowiązki i często zdarza się, że tęsknimy za modlitwą, bo nie mamy na nią aż tyle czasu. Chociaż w życiu albertynki jest sporo czasu na modlitwę, bo do 6 godzin dziennie (w to wchodzi także modlitwa wspólnotowa jak Liturgia godzin czy różaniec). Problem może być w tym, że nie każdą formę modlitwy lubimy tak samo. Ja osobiście bardzo lubię modlić się Słowem Bożym, a nie do końca "moją" jest np. modlitwa ustna we wspólnocie. Jeśli nie znajdę sposobu na odnalezienie się w tego typu modlitwie, to może mnie ona nużyć.
 
Skoro modlitwa ma być spotkaniem z osobą, której oddaję całe swoje życie; skoro modlitwa ma być jak randka, to nie chcemy by była nudna. Cały czas muszę dbać o to, żeby to było realne spotkanie, a przecież jesteśmy tylko ludźmi, więc dotykają nas czasami jakieś zniechęcenie czy zmęczenie. Nie powiem, że modlitwa jest łatwa, ale prawdziwa modlitwa daje pokój, a tego pokoju bardzo szukamy.
 
Często jest tak, że w życiu zakonnym trzeba się zmagać o czas na indywidualną modlitwę – na moje spotkanie z Panem Jezusem w ciszy. Życie zakonne na tym polega, żeby ciągle być blisko Tego, Któremu życie się oddało.
 
A takie zewnętrzne trudności? Dziewczyny pisały np., że siostry zakonne nie mogę korzystać ze sprzętu elektronicznego.
 
Pierwsze pytanie gimnazjalistek do mnie jest o to, czy mam komórkę i Facebooka. To nie jest tak, że my z tego nie korzystamy. Ale to ma być dla nas tylko narzędzie do spotkania z drugim człowiekiem a nie forma ucieczki. Na początku formacji rzeczywiście jest tak, że np. dostęp do internetu jest bardzo ograniczony, ale w tym czasie chodzi o to, żeby uporządkować swoje życie i zobaczyć, co w nim jest najważniejsze.
 
A co ze strojem duchownym? Dziewczyny zwracają na to akurat uwagę pewnie bardziej niż chłopaki.
 
Mnie od początku nie przeszkadzał kolor albertyńskiego habitu. Kobiety lubią się stroić, ale i w życiu zakonnym – poza habitem – są takie elementy ubioru, przez które można zaznaczyć swoją indywidualność, np. przez buty, krój swetra, a przecież i pod habitem też coś nosimy…
 
Wiem, że to może być problem, bo niektórzy na przykład poprawiają sobie nastrój jakimś konkretnym strojem. My z kolei nie mamy problemu z zastanawianiem się, w co ubiorę się na jakąś imprezę, święto czy uroczystość – zawsze mam habit. Jeśli dla kogoś jest to nie do przejścia, to są przecież zgromadzenia zakonne bezhabitowe.
 
Dla mnie noszenie habitu to zaszczyt a nie trudny obowiązek. Ale z drugiej strony habit jest symbolem pokutnej formy naszego życia, więc jakieś wyrzeczenia związane z jego noszeniem muszą być.
 
"Ludzie patrzą na ciebie jak na wzór a wytykają każdy błąd" –  napisała któraś z dziewczyn. Siostra czuje się jak na cenzurowanym? Chociażby przez habit każdy wie, że na ulicy mija siostrę zakonną.
 
To prawda, że chodzenie w habicie nie pozostaje bez echa. Czy jestem w kościele, sklepie, restauracji czy na Woodstocku, to habit jest widoczny i ludzie mają prawo oczekiwać, że jeśli ktoś reprezentuje taką formę życia, to przyjmuje też adekwatną postawę. Dla mnie to nie jest trud, chociaż czasami bywa to krępujące, gdy wszędzie jesteś zauważany. Mam świadomość, że ludzie nie patrzą wtedy na mnie jak na Teresę, która się źle zachowa, ale jak na siostrę zakonną, która może być powodem zgorszenia. Wiem, że przez pryzmat mojego zachowania ktoś może oceniać tak wszystkie zakonnice.
 
Z drugiej strony habit jest też w pewnym sensie ochroną – ja nie mam obciachu przeżegnać się przed kościołem – to jest naturalne. Czasami sama świadomość, że mam habit chroni mnie przed czymś, co mogłabym zrobić, gdybym tego habitu nie miała. Osobiście cieszę się, że jako albertynki zawsze chodzimy w habicie – to mi uświadamia, że to nie jest dodatek do mojego życia, ale to jest moja tożsamość – ja nie tylko bywam albertynką, ale nią jestem. Także w codziennych sytuacjach – gdy jestem w sklepie, gdy jadę tramwajem – zawsze mogę być sobą a nie muszę grać nikogo innego.
 
Habit pokazuje mi też, że ludzie mają duże zaufanie do sióstr zakonnych. Nasz strój bardzo rzadko wywołuje agresję czy nienawiść, a o wiele częściej jest okazją do poproszenia o modlitwę, zwłaszcza, gdy ludzie są w jakiejś trudnej sytuacji. Dla mnie habit jest symbolem tego, że Pan Bóg jest blisko, że jest ktoś, kto może dawać nadzieję.
 
Gdy dziewczyny przyznają, że kiedykolwiek myślały o życiu zakonnym, to zwracają uwagę na dwie zasadnicze motywacje – że będą mogły być blisko Pana Boga i będą mogły służyć drugiemu człowiekowi. To jest dobra intuicja?
 
Intuicja jest dobra, ale żeby być blisko Pana Boga albo służyć bliźnim nie trzeba być siostrą zakonną. To się zrealizuje w życiu zakonnym, ale to za mało. To jest pierwsza motywacja, która później zostaje oczyszczona. Życie konsekrowane to bycie z Chrystusem i stawanie się Chrystusem, to znaczy mieć bożą twarz w świecie, który nas otacza.
 
Rozmawiał Przemysław Radzyński
eSPe nr 128