DRUKUJ
 
Joanna Świątkiewicz
Podmuch miłości jest inny
Głos Ojca Pio
 


Kapucyńska pustelnia odbiega od tradycyjnych wyobrażeń. Jest stale otwarta. Tutaj nawet w nocy nie zamyka się drzwi i z otwartością przyjmuje potrzebujących odnowy duchowej.
 
Siadamy za drewnianym stołem, na którym stoją szklane słoje z suszonymi ziołami. – Czego się napijesz? – pytają gospodarze. Wybieram dziurawiec, a oni nasypują go do kubka z sitkiem i zalewają wrzątkiem z tradycyjnego czajnika. Nikt nie sięga po herbatę ekspresową. W pustelni jest czas na parzenie ziół, delektowanie się ich smakiem i aromatem. Odbywają się wtedy braterskie rozmowy.
 
Dzisiaj byłoby tak samo, gdyby nie moja wizyta. Choć zakonnicy są szczerzy i otwarci, a w ich zachowaniu odbija się powiedzenie „Gość w dom, Bóg w dom”, mimo wszystko każdy człowiek spoza pustelni będzie w niej intruzem.
 
W naturalnym rytmie
Zamknięcie się w dzisiejszych czasach w pustelni ciągle jest ewenementem, chociaż coraz więcej ludzi chciałoby zwolnić tempo swojego życia i marzy o zamieszkaniu w ustronnym miejscu, w ciszy i spokoju. Niektórzy z nich odbywają tzw. „wakacje z Bogiem”. Również tutaj, do prowadzonego przez kapucynów domu modlitwy w Zagórzu można przyjechać na rekolekcje. Ile to kosztuje? Wyłącznie odwagę, by podjąć decyzję o oderwaniu się na kilka dni od świata i przebywaniu w samotności pod nienarzucającą się opieką trzech zakonników i Pana Boga. – Bożą Opatrznością nie można przecież handlować – kwituje moje pytanie br. Jacek.
 
Dla zakonników z pewnością wybór samotności jest łatwiejszy. Oni oddali już swoje życie Bogu, teraz tylko w radykalny sposób potwierdzają swoją decyzję. A Stwórca im błogosławi. Nie okradziono ich z pieniędzy zebranych na budowę drugiego eremu i złożonych na stole w widocznym miejscu, chociaż złodziej splądrował niemalże cały dom. Nigdy też nie zabrakło im jedzenia. – Otrzymanych darów nawet nam zbywa. Jedyny problem w tym, że nie zawsze mamy to, na co akurat przychodzi smak – z uśmiechem podkreśla br. Jacek. Dobre, hojne ludzkie serca towarzyszą im od samego początku i to one „decydują” o tym, co akurat znajduje się na talerzach pustelników.
 
No chyba, że właśnie – jak dzisiaj – jest piątek. Wtedy w pustelni obowiązuje post. – Jeśli jesteś głodna, podamy coś do chleba – zapytuje br. Jacek. Spoglądam na pięknie wypieczony bochenek, którego zapach unosi się nad stołem. – Nie trzeba. Spróbuję pościć jak Wy – odpowiadam. Otrzymuję zatem kromkę i maczam ją w osolonej oliwie. Smakuje wybornie. Okazuje się, że chlebowe pyszności wypieka br. Wiesław: – Przepis otrzymałem od siostrzenicy, tylko nieco go zmodyfikowałem. Dodaję łyżeczkę kakao, które otrzymaliśmy w nadmiarze, a nie chciałbym, żeby się zmarnowało. Poza tym używam ziaren słonecznika, siemienia lnianego, żurawiny i zebranych przez nas ziół.
 
W Zagórzu to normalne, że bracia sami wypełniają domowe obowiązki. Na zmianę każdy z nich trzech gotuje, zajmuje się obejściem i modli się w samotności. W ten sposób mają zapewnione najważniejsze potrzeby.
 
Od tego się nie ucieknie
 
Nadająca sens życiu pustelniczemu modlitwa w samotności odbywa się w eremie, czyli w wolno stojącym w zaciszu ogrodu domku, który przed wścibskim wzrokiem chroni wysoki płot. Co tydzień jeden z pustelników zamyka się w nim, by spędzić czas tylko z Bogiem. – Funkcjonujemy tu na zasadach określonych przez „Regułę dla pustelni” św. Franciszka z Asyżu. Nie jest to pustelnia w znaczeniu klasycznym, ponieważ próbował on łączyć ideę odosobnienia i wspólnoty. Działa to tak, że jest nas trzech, ale co tydzień wymieniamy się w eremie. Jesteśmy w ten sposób razem, ale jednocześnie przebywamy w samotności – wyjaśnia br. Jacek.
 
– Jak to jest zamieszkać w eremie? – pytam.
– Najlepiej samemu tego doświadczyć – odpowiada br. Wiesław.
– Chciałabym, ale trudno jest zrobić sobie wyrwę w życiu…
 
Moi rozmówcy przez chwilę patrzą na mnie bez słowa. A ja zastanawiam się, czy nie popełniłam gafy. W końcu słyszę zbawienne…
 
– Myśleliśmy, że dla kobiet nie ma tam miejsca, ale już dwie siostry się odważyły: kapucynka – na kilka dni – i felicjanka – na cały tydzień – opowiada br. Wiesław.
– Szacun dla niej! Ale to jest góralka! – komentuje z boku br. Jacek.
 
– Mówiła, że trochę się bała, bo tam skrzypi, trzeszczy. Choć to tylko drewno, z którego zbudowany jest erem, pracuje… – kontynuuje br. Wiesław.
 
– Kiedy jest się samemu, uruchamia się wyobraźnia, że ktoś wejdzie, wyrządzi krzywdę, zabije… – dopowiada br. Jacek. – Natomiast przed lękami duchowymi nie zabezpieczysz się, zamykając drzwi. One są silniejsze od wszelkich zamków. Nie znam ludzi, którzy byliby od nich wolni, no może Jan Paweł II żył w wolności totalnej. Ludzie przeciętni muszą się z nich wyzwalać.
 
– Mnie najbardziej pomaga, gdy pomyślę o sobie jako o najgroźniejszym drapieżcy w danym miejscu: czegokolwiek bym nie spotkał, to ono boi się mnie – wyjawia swój sposób na oswojenie lęku br. Wojciech, który wcześniej bywał w kapucyńskiej pustelni, a dzisiaj pełni rolę mojego przewodnika.
 
Śmiejemy się wszyscy, choć w tym zabawnym rozwiązaniu kryje się pewna mądrość.
 
Najtrudniejszy trzeci dzień
Zaczynają płynąć pustelnicze żarty. Kapucyni z humorem opowiadają o dzikich zwierzętach, które uciekły z zoo i biegały po ulicach miast, siejąc postrach wśród mieszkańców. I wymyślają zabawne sposoby, które zastosowaliby, gdyby to im przyszło wyjść z opresji.
 
– Wielki pies ma ścisk w szczękach sześćdziesiąt kilo, a wilk dwieście – przyłącza się do rozmowy gość pustelników, ksiądz diecezjalny, który przyjechał tutaj w poszukiwaniu odnowy duchowej.
– Człowiek nie ma z nimi najmniejszych szans – podchwytuje myśl br. Mateusz, dyrektor biura prasowego kapucynów, który przyjechał z nami, by na tydzień zamknąć się w eremie. Zaskakujące, choć może nie aż tak bardzo w przypadku zakonnika, że ludzie na co dzień związani z mediami, odbieraniem i przekazywaniem informacji, poszukują ucieczki w ciszę.
 
Tymczasem ksiądz po wtrąceniu do rozmowy tylko jednego zdania dalej towarzyszy nam w milczeniu. Właśnie opuścił erem po dwóch dniach, ponieważ dłuższe przebywanie w samotności okazało się za trudne. Jego przypadek dobitnie potwierdza spostrzeżenie, że najtrudniejszy w eremie jest trzeci dzień.
 
– Podczas pierwszego pobytu w samotności w moich myślach jak na taśmie filmowej przewinęło się całe życie w najdrobniejszych szczegółach. W takich chwilach przychodzi też refleksja nad tym, jak postępowało się w przeszłości i jak się żyje teraz. Poza tym najwięcej korzyści odnosi się z modlitwy i rozważania Pisma Świętego. Można też do woli adorować Pana Jezusa. Starszym niczego się nie narzuca i mogą spędzać dzień w eremie na swój sposób, ale młodym, niedoświadczonym, sugeruje się dostosowanie do planu dnia.
– Co złego można popełnić w eremie? – dziwię się.
– Można spać po dwanaście godzin dziennie…
– I zwiększyć katalog szkód – odpowiadają gremialnie, uśmiechając się tajemniczo pustelnicy.
– Ale przecież w końcu delikwent się wyśpi… – nie daję za wygraną.
– I właśnie wtedy się zaczyna… – przerywa mi br. Wojciech.
– Po trzecim dniu orientujesz się, że tak naprawdę nie chodzi o sen, ale o coś zupełnie innego. Ale można do końca pobytu tego nie spostrzec. Jeśli zyskujesz taką refleksję, odnosisz pierwsze zwycięstwo: zdajesz sobie sprawę z tego, że śpisz nie ze względu na potrzebę fizjologiczną, ale by nie być świadomym pewnych rzeczy. Jest to zatem ucieczka. Dobra jak każda inna – wyjaśnia br. Jacek. – Na pustelnię zawsze udają się trzy osoby: pustelnik, Pan Bóg i diabeł. Sam tam nie jesteś.
 
Takie życie się nie nudzi
 
W zaciszu ogrodu kapucyni otworzyli właśnie drugi erem. Pierwotny przestał wystarczać, tak wielu ludzi chciało przeżyć w nim czas odnowy duchowej. Odtąd będą z niego korzystać wyłącznie członkowie pustelniczej wspólnoty, natomiast nowy będzie służył gościom. Jest w nim kaplica, pokój z drewnianym, surowym posłaniem oraz łazienka. Można zabrać ze sobą suchy prowiant na cały tydzień i w ogóle na zewnątrz nie wychodzić albo przychodzić do domu modlitwy, by zjeść w samotności zostawione na kuchennym stole obiady.
 
Cisza i spokój są w dzisiejszych czasach towarem deficytowym, a przez to cennym. Ludzie za nimi tęsknią, ale mało który współczesny człowiek jest w stanie sprostać temu wyzwaniu. A jak jest z pustelnikami? Czy im takie życie się nie nudzi?
 
– Nudzisz się, przebywając z mężem? – odpowiada pytaniem br. Jacek.
 
Cóż mogę odpowiedzieć: – Nie!
 
– No właśnie, bo pociąga Cię relacja, to, co wyprawia Twoje serce. Z nami dzieje się tak samo, tylko podmuch miłości jest inny. Nie jest to kwestia odłączenia się od czegoś, ale poszukiwania Kogoś. Taki jest sens życia duchowego. Ja szukam Pana Boga, relacji z Nim. Bez tego po co byłoby tu siedzieć?!
 
– Gdzie indziej też przecież można Go znaleźć – mówię.
 
– Nie jesteśmy ludźmi, którzy tego nie doświadczyli. Teraz jednak tak odczytuję swoje powołanie i realizuję je tutaj. Wisząca w naszym refektarzu ikona Marii i Marty wyraźnie wskazuje, że „lepsza cząstka” to wybór kobiety, która usiadła u stóp Jezusa i wsłuchiwała się w Jego nauczanie. Myślę, że świat współczesny doświadcza totalnego chaosu i w swoich poszukiwaniach jest pogubiony. Zgubił to, co najważniejsze.
 
To nie jest paciorek i łagodność
 
Zakonnicy pokazują mi nowy erem. Po uroczystym otwarciu pustelnicy urządzili dzień otwartych drzwi i zaprosili ludzi świeckich do odwiedzin. Mocno zadeptana podłoga świadczy o tym, że zainteresowanie było duże. Ludzie chcieli poznać, jak żyje się w takim miejscu.
 
– W eremie bywa spokojnie i łagodnie, co wywołuje euforię, ale też zdarza się, że wszystkim w człowieku szarpie. Życie duchowe to nie jest paciorek i łagodność! – opowiada br. Jacek.
– Ale tak się niektórym kojarzy! – mówię.
 
– To jest cukierkowata wizja katolicyzmu, zupełnie nieprawdziwa – zdecydowanym tonem mówi dalej br. Jacek. – Kiedy sięgniemy do Pisma Świętego, znajdziemy w nim mnóstwo buntu, pytań, rozstrzygnięć, przekleństw. Popatrz na Hioba czy Jeremiasza: są to ludzie wiary, ale jednocześnie gwałtownych przeżyć.
 
Jeśli zakładamy, że życie duchowe jest relacją między mną a Bogiem, to On wiedzie w niej prym. Żeby szczerze zbliżyć się do Niego, trzeba rezygnować z tego, co nam się widzi. Człowiek szukałby czegoś głębiej, ale nie chce stracić poczucia bezpieczeństwa, łagodności, ciepełka. Tymczasem Biblia mówi o Bogu, że jest inny, więc musi nas zaskakiwać, łamać nasze schematy. Kiedy sprowadzamy chrześcijaństwo do miłych przeżyć, kończy się ono z chwilą pojawienia się pierwszych kryzysów.
 
Bóg nigdy nie jest na wyciągnięcie ręki. Zawsze jesteś na jakimś etapie: coś tam poznałeś, coś zrozumiałeś, do czegoś doszedłeś. Ta podróż jest nieskończona.
 
Tajemnice naszych serc
 
Wracamy do domu modlitwy po drewnianych podestach rozłożonych na grząskim gruncie otaczającym położone w dolinie eremy. Nie przerywając rozmowy, idziemy przez wypielęgnowany ogród, za którym rozciąga się las. Dowiaduję się, że dotykające nas kryzysy i dylematy nie są spowodowane zewnętrznymi okolicznościami, ale tym, co nosimy w sercu. Zdarzenia tylko je wyzwalają. Głośno myślę, że z pewnością w pustelni momentów odsłaniających wewnętrzne pęknięcia jest znacznie mniej niż w zwykłym życiu.
 
– Zgadza się! – potakuje br. Jacek. – Ale idę do Pana Boga i chcę być szczery. Jeżeli zdecyduję się w Nim odnaleźć wolność, muszę być przygotowany, że będzie pokazywał moje niepokoje i słabości. Nasze życie jest w Jego rękach, czego zatem się lękać? Trzeba sięgnąć do tego, co rzeczywiście skrywamy w sercu. Takie odpowiedzi zyskuje się tylko w samotności. Pobyt w eremie jest szczytem tego doświadczenia.
 
Zagórze żegna mnie słońcem przecierającym się przez chmury. Wyjeżdżam z przeświadczeniem, że samotności nie należy się bać. A niekiedy nawet dobrze spojrzeć w oczy towarzyszącym jej strachom.
 
Joanna Świątkiewicz
Głos Ojca Pio