DRUKUJ
 
O. Tomasz Kwiecień OP
Modlitwa ciała
Magazyn Salwator
 


Modlitwa ciała

Przywołam świadka najbliższej mi, dominikańskiej tradycji. Św. Dominik nie zostawił po sobie żadnych pism, zostawił za to Zakon. Jesteśmy mu bardzo wdzięczni, że nas nie ograniczył. Bardzo wiele za to o Dominiku pisali ci, którzy go znali. O jednym takim świadectwie chcę opowiedzieć.

Dominik, jak wszyscy święci, był człowiekiem modlitwy. Była to modlitwa tak niezwykła, że bracia podpatrywali, jak on to robi. Dominik lubił zostawać po komplecie w kościele i modlić się, często przez całą noc. Gdy przebywał w klasztorze św. Sabiny w Rzymie, który to otrzymał od papieża Honoriusza na początku XIII wieku, był przez braci pilnie obserwowany. Ówczesne dormitorium, czyli miejsce gdzie wspólnota udawała się na nocny spoczynek, sąsiadowało przez ścianę z kościołem. W murze było małe okienko, przez które można było obserwować, co się dzieje w środku. Konfratrzy przez to okienko podpatrywali, co też ich założyciel robi po nocy. A Dominik robił różne dziwne rzeczy: wstawał, siadał, klękał, kłaniał się, klaskał w dłonie, mówił i wołał, chodził po kościele - ciągle się ruszał. Bracia byli tak zafascynowani sposobem jego modlitwy, że opowiadali sobie o tym, a Teodoryk z Apoldy w żywocie Dominika ostatni rozdział poświęcił szczególnemu sposobowi modlitwy świętego; nosi on tytuł: "O dziewięciu sposobach modlitwy św. Dominika".

Większość z nas dominikanów ten tekst czytała w nowicjacie. Niedawno, rozmawiając z moimi klasztornymi braćmi, zapytałem ich: "Słuchajcie, gdyby w dzisiejszych czasach, ktoś z nas został podpatrzony na takiej modlitwie jak Dominik, to czy napisalibyśmy o nim książkę, czy wysłalibyśmy go na leczenie psychiatryczne?" Oczywiście odpowiedzieli: "Do psychiatry byśmy go wysłali za takie ekstrawagancje". W takim razie coś się musiało bardzo zmienić od czasów naszego założyciela. Musiał ulec zmianie sposób patrzenia na duchowość, na modlitwę. Kiedyś bracia byli zafascynowani modlitwą Dominika, a teraz takiego delikwenta wysłalibyśmy do znajomego psychiatry, żeby go przebadał.

Problemem naszych czasów jest odcieleśnienie modlitwy. Niedawno jeden z naszych młodszych braci mówił mi: "Ojcze, ja nie mogę. Siedzę w tej kaplicy i ciągle mam roztargnienia. Siedzę i siedzę, i nic". Mówię mu: "A kto ci kazał siedzieć: wstań, uklęknij, a potem znowu wstań, ukłon się, zrób znak krzyża. Kto ci powiedział, że masz trwać na modlitwie w bezruchu?"

Wydaje mi się, że taki XVI-wieczny prąd duchowy, potępiony zresztą przez Kościół, zwany kwietyzmem, nadal święci triumfy w naszej mentalności. Jak się wchodzi do kaplicy na osobistą modlitwę, to można tylko na klęczkach, bardziej "liberalni" mówią, że można nawet usiąść, ale broń Boże się ruszać, jak już ktoś się rusza, to coś niedobrego się z nim dzieje.

W średniowieczu na takiego modlitewnego katatonika spojrzano by jak na kogoś, kto nie umie się zwracać do Boga. To było oczywiste, że jak człowiek się modli, to musi się ruszać, ponieważ swoim ciałem musi wyrazić modlitwę.

Stare rubryki dokładnie przypisywały, jakie gesty musi wykonać kapłan podczas mszy. Już mniej dokładnie były opisane gesty zgromadzenia. Zgromadzenie stało zwrócone w jednym kierunku, ku wschodowi, ku ołtarzowi, wykonywało pewne czynności.

Podczas studiów przez dwa lata chodziłem w sobotę wieczorem do kościoła, gdzie liturgię sprawowali katolicy obrządku bizantyjsko-słowiańskiego. Tam odkryłem coś, co zostało mi do teraz. Patrzyłem z podziwem na celebrującego kapłana, który na wieczerni (nieszporach) więcej się rusza niż u nas na najbardziej uroczystej Mszy. Chodzi koło ikonostasu, przechodzi tu przez jedne wrota, tam przez inne, pobrzęczy kadzielnicą, tu się ukłoni, tam zaśpiewa, obejdzie cały kościół dwa razy, żeby okadzić ludzi i ikony, na końcu jeszcze każdego indywidualnie pobłogosławi. Cudowne. Zdałem sobie sprawę, że ten człowiek tańczy. Ludzie też. Chodzą z miejsca na miejsce, zapalają świecę, kłaniają się, całują ikony i krzyż. Na końcu idą po namaszczenie olejkiem. A ten olejek z czoła rozsmarowują na całej twarzy, traktują go jak krem. Olejek radości, olejek namaszczenia Duchem. A potem jeszcze przyjmują kawałek prosfory nie konsekrowanej jako chleb na trudy życia codziennego. Ile w tym ruchu. Proszę sobie to porównać, szczególnie siostry zakonne, z naszymi klasztornymi nieszporami. Jesteśmy dziedzicami przekonania, że bezruch jest bardziej duchowy od ruchu. Przekonanie to jest całkiem błędne.

o. Tomasz Kwiecień OP
Dominikanin, liturgista, wykładowca Kolegium oo. dominikanów; studiował w Krakowie i w Rzymie, przeor klasztoru poznańskiego.