DRUKUJ
 
Justyna Nowak
Przyjaźń w przytulisku
List
 


Przyjaźń w przytulisku

Adam Chmielowski Urodził się w rodzinie zubożałej szlachty 20 sierpnia 1845 r. w Igołomii koło Krakowa. Jako siedemnastolatek przyłączył się do powstania styczniowego. W bitwie pod Mełchowem odniósł ciężką ranę - granat strzaskał mu nogę. Odtąd nosił protezę. Trafił do niewoli, ale udało mu się z niej uciec. Wyjechał do Paryża. Po amnestii wrócił do Warszawy i rozpoczął studia malarskie, które kontynuował w Monachium. Po powrocie znalazł się w gronie najwybitniejszych polskich malarzy. Zaprzyjaźniony z Wyczółkowskim, Chełmońskim, Gierymskim, Witkiewiczem, Brandtem został uznany za prekursora polskiego impresjonizmu.

Komu służyć?

Nękało go jednak pytanie: "Czy służąc sztuce, Bogu też służyć można?". Mając nadzieję, że uda mu się połączyć malarstwo z oddaniem Bogu, we wrześniu 1880 r. wstąpił do Zakonu Jezuitów w Starej Wsi. Spędził tam pół roku. Odszedł jednak z powodu silnego załamania nerwowego. Związał się wówczas z Trzecim Zakonem św. Franciszka i wyjechał na Podole, Wołyń i Podlasie, aby odnawiać ruch tercjarski wśród chłopstwa. Głosił konieczność odrodzenia moralnego i religijnego, widząc w tym ratunek dla zniewolonej ojczyzny. Równocześnie, wzorem św. Franciszka, odnawiał przydrożne kaplice i ołtarze w okolicznych kościołach. Wkrótce jednak, pod W 1884 r. przyjechał do Krakowa i włączył się w krąg życia krakowskiej bohemy. Jednocześnie zetknął się z ogromną ludzką nędzą. Zaczął przygarniać biedaków. Swoją pracownię przy ul. Basztowej przedzielił zasłoną na dwie części: w jednej malował, w drugiej zorganizował legowiska dla biednych. Oczyszczał swoich lokatorów z robactwa, mył ich, ubierał, wyciągał z więzienia, znajdował im pracę.

W miejskiej ogrzewalni dla mężczyzn, przy ul. Piekarskiej, Chmielowski zobaczył stłoczonych na małej powierzchni biedaków, ludzi z marginesu społecznego, chorych, pijaków. Podjął wówczas decyzję: "Muszę wśród nich zamieszkać". 25 sierpnia 1887 r. przywdział szary habit franciszkański i przyjął imię: brat Albert. Zamienił też drewnianą protezę na żelazną sztabę, która była niewygodna i powodowała ból. W 1888 r. powołał Zgromadzenie Braci Posługujących Ubogim (albertyni), a trzy lata później żeńską gałąź tego zgromadzenia. Bracia i siostry organizowali ogrzewalnie dla ubogich, domy dla sierot oraz zakłady dla kalek i nieuleczalnie chorych.

Siostra, która ma rozum i serce

Marynię Jabłońską spotkał po raz pierwszy 13 czerwca 1896 r. na odpuście w Horyńcu. Była wówczas pełną entuzjazmu osiemnastoletnią dziewczyną. Pragnęła wstąpić do zakonu, choć niewiele wiedziała o życiu zakonnym. Wyobrażenie o nim wyrobiła sobie na podstawie "Żywotów Świętych". Pociągała ją cisza i modlitwa i tego spodziewała się w klasztorze.
Urodziła się w bogatej rodzinie chłopskiej 5 sierpnia 1878 r. w Pizunach, niedaleko Narola. W 1893 r. zmarła jej matka. Ojciec, aby zapewnić opiekę dzieciom, ożenił się powtórnie. Marynia, która była mocno związana z matką, głęboko przeżyła jej utratę. Stała się smutna i zamknięta w sobie, coraz częściej uciekała w samotność. Ten czas osamotnienia, emocjonalnych i duchowych zmagań nazwała później "swoim nawróceniem". Zapragnęła oddać życie Bogu. Z żarliwością i radykalnością, właściwą dla swojego charakteru, zaczęła naśladować praktyki świętych, nie bardzo rozumiejąc ich znaczenie. Surowo pościła, wymyślała różne umartwienia i dużo się modliła. Jej zachowanie zaniepokoiło rodziców i ojciec postanowił wydać ją za mąż. Marynia podjęła jednak nieodwołalną decyzję - wstąpi do klasztoru.

Udała się na odpust do Horyńca, gdzie spodziewała się spotkać brata Alberta. Co nieco słyszała o siostrach albertynkach, które w pobliskim Bruśnie miały pustelnię. Był to jedyny zakon, który znała, na dodatek była przekonana, że jest to zakon pustelniczy. Nie wiemy, jak dokładnie przebiegała pierwsza rozmowa z bratem Albertem, jedno jest pewne - chciał, żeby młoda dziewczyna przemyślała jeszcze swoją decyzję. Dwa miesiące później Marynia, wbrew zakazowi ojca, uciekła do Bruśnia. Spotkała tam brata Alberta, który właśnie odwiedzał siostry. Opowiedział jej o życiu zgromadzenia, o nędzy w przytuliskach, ogromnym poświęceniu sióstr i trudach ich pracy. Jego słowa zupełnie zawładnęły duszą dziewczyny, zapragnęła takiego życia dla siebie. Brat Albert był pod wrażeniem i po powrocie powiedział do współbraci: "Znalazłem siostrę, która ma rozum i serce".

Powołanie z wątpliwościami

Następnego dnia Marynia udała się do Krakowa, na ul. Lubicz, gdzie mieścił się Dom Kalek obsługiwany przez siostry albertynki. Została przydzielona do pracy w kuchni. Życie, które rozpoczęła, i otoczenie, w jakim się znalazła, nie miały jednak nic wspólnego z romantyczną wizją niesienia Chrystusowej miłości najuboższym. Wśród krzyków, przekleństw i awantur wszczynanych przez podopiecznych Marynia czuła się zagubiona i niepewna. Zaczęły ją nachodzić wątpliwości, czy życie albertynki jest rzeczywiście jej powołaniem. Te wątpliwości nie opuściły jej do końca życia. Brat Albert czuwał jednak nad nią szczególnie, prowadził z nią długie rozmowy, koił jej niepokoje. 3 czerwca 1897 r. w Bruśnie odbyły się obłóczyny Marii. Przyjęła zakonne imię Bernardyna.

Rok później brat Albert wyznaczył ją na przełożoną przytuliska dla kobiet przy ul. Piekarskiej w Krakowie. Nie czuła się w tej roli dobrze. Miała wówczas zaledwie dwadzieścia jeden lat, a pod jej opieką i zarządem znalazło się sto bezdomnych kobiet oraz kilka starszych wiekiem i powołaniem sióstr. Nie wytrzymała tej próby. Uciekała do cichych zajęć, cerowania habitów i odzieży, pracy w pralni. Brat Albert odwołał ją z funkcji po trzech miesiącach i skierował z powrotem do Domu Kalek. Ale Bernardyna wciąż tęskniła za samotnością i ciszą, wciąż "nie czuła" swojego powołania. Któregoś dnia stwierdziła, że dłużej nie wytrzyma tych wątpliwości i odchodzi. Wówczas Albert Chmielowski napisał dla niej heroiczny Akt Doskonałej Miłości: "Oddaję Panu Jezusowi moją duszę, rozum, serce i wszystko, co mam. Ofiaruję się na wszystkie wątpliwości, oschłości wewnętrzne, udręczenia i męki duchowe - na wszystkie upokorzenia i wzgardy, na wszystkie boleści ciała i choroby. A za to nic nie chcę ani teraz, ani po śmierci, ponieważ tak czynię z miłości dla samego Pana Jezusa".

Po długim namyśle Bernardyna podpisała Akt i oddała go Albertowi. Nie zakończyło to wprawdzie jej duchowych udręk, ale fakt ten stał się ostoją i siłą jej powołania. W chwili wątpienia brat Albert pisał do niej: "Bernardyna wie doskonale, co ja trzymam o jej powołaniu, i w tym nie może mieć żadnej wątpliwości. (...) Trzeba poczekać, żeby burza minęła, deszcz ustał i przeszedł, a Pan Jezus powie «jedno słówko», które nagrodzi wszystkie cierpienia, wtedy zakwitną kwiatki. Pozdrawiam biedne dziecko".
W 1900 r. Albert Chmielowski po raz drugi mianował Bernardynę przełożoną, tym razem w Domu Kalek. Błagała go na kolanach, by cofnął decyzję, ale on był pewny swego postanowienia. W posłuszeństwie przyjęła tę funkcję.
 
Niech Dynka gardzi diabłem

Siostra przełożona budziła respekt i zaufanie. Przyjęła rolę prawdziwej matki dla swoich sióstr. Jej duszy nie opuszczały jednak głębokie rozterki. Brat Albert, objąwszy Bernardynę ojcowską opieką, prowadził ją przez te duchowe ciemności. Pisał do niej: "Dla miłości Pana Jezusa, któremu Dynka jest oddana na całą wieczność, prosi tatko, żeby była spokojniusia, bo Pan Jezus, Dynki Najświętszy Oblubieniec, jest spokojniusi"; "Ten krzyżyk, który siostra cierpi, nazywa się noc duchowa, po której przychodzi świt i słońce".
W kwietniu 1902 r. brat Albert Chmielowski powiedział krótko: "Bernardyna będzie Starszą Siostrą" - tym samym mianował ją na przełożoną generalną. Miała wówczas dwadzieścia cztery lata. Ten wybór, kontrowersyjny dla starszych sióstr, wywołał także protesty samej Bernardyny, ale Albert wiedział, że jest to właściwe miejsce dla niej. Znał ją, ufał jej i całkowicie na niej polegał.

Zachowały się listy brata Alberta do Bernardyny, które świadczą o niezwykłej więzi między nimi. Chmielowski pouczał ją w czułych i troskliwych napomnieniach, a jednocześnie poufale wyśmiewał niektóre jej troski, wyrabiając w niej prawdziwą dojrzałość duchową: "Tylko co odesłałam Dynce list do Lwowa, przyszedł ten ostatni. (...) A cały list dopiero! - prawdziwe oberwanie chmury - co tam wszystkiego! Ani na wołowej skórze by nie odpisał. Diabeł kolebusią targa - Dynka wrzeszczy, koziołki przewraca - ale Anioł Stróż pilnuje. Pan Jezus siedzi na straszliwym majestacie otoczony błyskawicami, w jednym ręku ma wagę aptekarską, w drugim pioruny, pod stopami tronu piekło otwiera i zamyka paszczę, a to wszystko na Dynkę, biednego robaczka, małą mrówkę, pracowite stworzonko, co dla Pana Jezusa ździebełko dźwiga do mrowiska. Niemało się ten diabeł z Dynki grzechów przed swoim Lucyferem spowiadał, albo i Dynka, ale przed Tatusiem chyba, albo przed panem Sawickim [lekarzem], co zamiast rozgrzeszenia dałby trochę bromu albo żelaza, albo kazał iść się dobrze wyspać".

Niecierpliwił się, gdy Bernardyna okazywała nadmierną skrupulatność w życiu duchowym: "Bratu Starszemu przykro, że najnędzniejsze diablisko byle co szepnie do ucha i to wystarczy, żeby się chcieć za diabła spowiadać, sama się mieszać, księży kłopotać i od Komunii się odstraszać, zamiast polecieć co prędzej jak ptaszek do Serca Pana Jezusowego i przytulić się. (...) Niech Matka Boża wspomoże dziecko, żeby tak nie robiło nierozsądnie". "Dynka niech gardzi podłym diabłem, niech się sprzeciwia skrupułom, niech wątpliwości na swoją korzyść tłumaczy, to będzie dobrusie i święte dziecko".
W ich listach można odnaleźć wzajemną bliskość i przywiązanie: "Bardzo bym już chciał Dyneczkę zobaczyć"; "Dynka niedobrusia, nie napisała obiecanej kartki ze Lwowa". Albo gdy tłumaczy się w odpowiedzi na wyrzuty: "Tatko niedołężny, ledwie list napisać wydoła, a Dynka posądza, że o dziecko nie dba".
Ich przyjaźń przypominała relację ojca i córki. Brat Albert dawał Bernardynie miłość i pomagał jej w rozwoju. Wiedział, że ma szczególne uzdolnienia do przewodzenia zgromadzeniu, dlatego też stawiał przed nią zadania, które prowadziły ją do dojrzałości, także duchowej. Bernardyna kochała "Tatusia", była mu posłuszna i ufała jego prowadzeniu, choć często wymagało to od niej prawdziwego heroizmu.

Pojadę do Krakowa i umrę

W listopadzie 1916 r. brat Albert udał się do Zakopanego, aby wpłacić ratę za drewno na budowę pustelni na Kalatówkach. Pomimo złego stanu zdrowia, postanowił wrócić do Krakowa. Do braci i sióstr powiedział: "Nie chcę sprawiać wam kłopotu swoją chorobą i śmiercią. Pojadę do Krakowa i tam umrę". Po powrocie stan jego zdrowia wciąż się pogarszał. Bernardyna czuwała przy jego łóżku. Przed śmiercią przeprowadził z nią długą rozmowę i wydał ostatnie polecenia. Zmarł w południe 25 grudnia 1916 r. W jego podręcznej torbie Bernardyna znalazła podpisany przez nią akt oddania się Jezusowi bez reszty.
Po śmierci brata Alberta zgromadzenie znalazło się w niepewnej sytuacji. Nie posiadało konstytucji ani, mimo przychylności władz kościelnych, oficjalnej aprobaty Kościoła. Ksiądz Czesław Lewandowski, przyjaciel Alberta Chmielowskiego i spowiednik zgromadzenia, zapewniał arcybiskupa Sapiehę: "Jestem o jego [zgromadzenia] przyszłość zupełnie spokojny, bo żyje ono życiem swojego Założyciela i wiernie przestrzega jego nauk, a na straży tej wierności stoi siostra Bernardyna".

W 1922 r., na polecenie arcybiskupa, zwołano kapitułę, na której siostry niemal jednogłośnie wybrały Bernardynę swoją przełożoną generalną, potwierdzając jej autorytet i osobiste przywiązanie. Dla niej jednak, wciąż pragnącej zapomnieć się w modlitwie i kontemplacji, ten wybór stanowił przedłużenie udręk: "Czasem mi bardzo ciężko - pisze w liście do spowiednika - czasem lżej, a czasem się cieszę życiem i wszystkim. Często mnie rozpacz opanowuje i tak pcham to życie jak wózek przed sobą. Nigdy nie lubiłam mówić ani spraw załatwiać, a teraz na tym życie spędzam. Tak mi się podobało życie pustelnicze, a teraz mam tyle kłopotów, zminęłam się z powołaniem i może z niebem się zminę. Nie wiem, co mi Pan Jezus za to da, że tyle dla Niego muszę się namęczyć, bo ja nie chcę tego robić, co robię, a robię już tyle lat, gdyż ćwierć wieku jestem w zgromadzeniu".
Bernardyna, z niemałym trudem i ogromnym poczuciem odpowiedzialności, walcząc o zachowanie postanowień założyciela, opracowała "Regułę Brata Alberta" i konstytucję zgromadzenia. Dobrze wywiązała się ze swojego zadania i nie zawiodła zaufania, jakim ją obdarzył brat Albert Chmielowski, powierzając jej losy Zgromadzenia. Funkcję przełożonej generalnej pełniła przez trzydzieści osiem lat, aż do śmierci. Zmarła 8 września 1940 r. w wyniku ciężkich chorób, które przez wiele lat nieodłącznie jej towarzyszyły. W pierwszą rocznicę jej śmierci ks. Józef Matlak, ostatni jej spowiednik, mówił: "Miała szczęście siostra Bernardyna, że mogła siadywać u stóp takiego ojca; ale miał również szczęście Brat Albert, że znalazł tak pojętne, dobre, kochające dziecko".

Justyna Nowak
- doktorantka na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego

Na podstawie:
S. Assumpta Faron, Śladami Brata Alberta
Listy Brata Alberta do Siostry Bernardyny
biografie Brata Alberta i s. Bernardyny