To jest taki paradoks modlitwy, adoracji, bycia i trwania przy Jezusie i dla Niego. Po pierwsze dając wtedy siebie, jeszcze więcej otrzymujemy. Bóg oczyszcza nasze serca, umacnia je, by bardziej być dla innych. A więc adorując, i słuchając Jezusa zmienia się nasze patrzenie na świat, na rzeczywistość. Zaczynamy patrzeć tak jak On. Tak klarownie i przejrzyście, a jednocześnie z miłością i miłosierdziem wobec drugiego człowieka.
Kiedy człowiek przychodzi ze swoim grzechem, słabością, biedą, to właśnie wtedy moim zadaniem jest dać mu całą uwagę, na jaką mnie stać. Bo on ma prawo oczekiwać ode mnie, że będę kimś więcej niż tylko urzędowym dystrybutorem przebaczenia i pociechy. Ma prawo oczekiwać, że pomogę w jego nawróceniu także poprzez poświęcenie mu uwagi, która umożliwia przeczucie tego, z jaką miłością, delikatnością Bóg szuka jednej zagubionej owcy.