logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Dariusz Piórkowski SJ
Bosko-ludzka obecność Chrystusa
Mateusz.pl
 


Nie były to łatwe czasy
 
Uważny obserwator liturgii Kościoła mógłby zapytać, po co dodatkowa Uroczystość Ciała i Krwi Pańskiej, skoro w Wielki Czwartek obchodzi się pamiątkę ustanowienia Eucharystii?
 
Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie, jeśli pominie się istotny dla tego święta kontekst historyczny. Boże Ciało zostało wprowadzone w Kościele Zachodnim w połowie XIII wieku. Nie były to łatwe czasy. Wśród wiernych sukcesywnie spadała częstotliwość przyjmowania komunii świętej. W celu ożywienia pobożności podczas Mszy Świętej ustanowiono podniesienie. Rozpowszechniła się również adoracja Jezusa Eucharystycznego w monstrancji.
 
Na przełomie XII i XIII w. zaczęły również odżywać stare herezje, głównie manicheizm i gnoza, w bardziej wysublimowanym przebraniu: katarzy, waldensi, pseudoapostołowie i begini. Jak bardzo gorący był to okres, można dowiedzieć się chociażby z „Księgi Inkwizycji”, napisanej przez niezbyt osławionego w historii i literaturze, Bernarda Gui, dominikanina i inkwizytora.
 
Katarzy twierdzili, że świat widzialny, niedoskonały i materialny, nie mógł być stworzony przez dobrego Boga. Ciało należące do świata jest raczej dziełem szatana, a dusza jest uwięziona w ciele. Boski jest tylko duch. Wobec tego Chrystus mógł mieć ciało pozorne. Tym bardziej więc niemożliwe jest, aby uznać Jego obecność w ziemskim chlebie i winie. Byłoby to niegodne Boga. Pisze o tym sam Bernard Gui, mając na myśli „teraźniejszych manichejczyków”, czyli katarów: „Krytykują jeden po drugim wszystkie sakramenty Kościoła, a osobliwie sakrament Eucharystii, powiadając, iż nie ma w nim Ciała Chrystusa.” Niewyobrażalne jest bowiem to, aby Bóg mógł być spożywany przez człowieka i wchłaniany przez układ pokarmowy. Nie można przemilczeć również faktu, że do rozwinięcia tej herezji przyczyniło się skandaliczne nieraz życie duchowieństwa i ogólne osłabienie wiary i pobożności wśród wierzących. Kupczenie sakramentami, konkubinat, pazerność i słabe wykształcenie księży dolewało jedynie oliwy do ognia.
 
Nieco wcześniej, pod koniec XI wieku, Berengariusz z Tours, archidiakon, zaczął publicznie podważać wiarę w rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii. Głosił, że jeśli już mówić o jakiejś formie obecności, to najwyżej symbolicznej (pierwiosnek późniejszej doktryny niektórych reformatorów). Oczywiście, wywołało to ostry spór w gronie biskupów, którzy na kilku synodach potępili tezy „eucharystycznego” heretyka. Nikt jednak nie był w stanie przekonująco wyjaśnić, na czym polega rzeczywista przemiana chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa.
 
W 1209 roku bł. Julianna z Liege miała wizję pełni księżyca z pozostającą na jego powierzchni czarną plamą, którą interpretowała jako brak specjalnego święta poświęconego Eucharystii. Wkrótce zwierzyła się z tej wizji swojemu spowiednikowi, Jakubowi Pantaleonowi, późniejszemu papieżowi Urbanowi IV.

Chrystus Eucharystyczny wynoszony z kościoła
 
Dopiero na tym tle możemy bardziej zrozumieć znaczenie i celowość osobnego święta Bożego Ciała, które Urban IV wprowadził w 1264 roku do kalendarza liturgicznego dla całego Kościoła. Chodziło z jednej strony o reakcję na szerzące się herezje i wzmocnienie wiary prostego ludu. Z drugiej o podkreślenie istotnej roli Eucharystii w życiu Kościoła, nawet jeśli początkowo wyglądało to jak rzucenie deski ratunkowej. Pierwotnie święto Bożego Ciała nie było połączone z procesją. Pierwsze wzmianki o niej pojawiają się dopiero w XV wieku, najpierw w formie nieprzerwanego przemarszu z Najświętszym Sakramentem, zakończonego uroczystym błogosławieństwem. Później procesja rozwinęła swoją obrzędowość. Powstały cztery stacje (cztery strony świata), połączone z czytaniem Ewangelii i błogosławieństwem pól i domostw, mającym również wyjednać obfitość plonów i ochronę przed rozmaitymi nieszczęściami. Chrystus Eucharystyczny wynoszony z kościoła na ulice miast i wsi był również widzialnym umocnieniem dla ludu, biorąc pod uwagę panoszące się epidemie i choroby, zbierające wówczas okrutne żniwo.
 
Znaczenie Bożego Ciała wzrosło niepomiernie z chwilą wybuchu Reformacji. Zwingli widział w Eucharystii symbol Chrystusa. Jan Kalwin mówił o duchowej obecności Chrystusa. A Marcin Luter uznał, że Chrystus jest wprawdzie realnie obecny w Eucharystii, ale przy równoczesnej realności chleba i wina. Nadto nie było wiadomo, jak długo jest On obecny w świętych postaciach. Nic dziwnego, że właśnie wtedy procesja Bożego Ciała w sposób szczególny posłużyła za sztandar katolicyzmu i oręż niewzruszonej wiary w bóstwo i człowieczeństwo Chrystusa, obecnego w Eucharystii. Na naszym polskim gruncie możemy chociażby wspomnieć słynną procesję przeora Augustyna Kordeckiego podczas oblężenia Jasnej Góry przez protestanckich Szwedów, opisaną przez Sienkiewicza. Oprócz modlitwy chodziło o podkreślenie wyraźnej różnicy między katolikami a protestantami.
 
A co dzisiaj?
 
Tradycja procesji Bożego Ciała w naszym kraju jest wciąż żywa. Zwłaszcza w latach powojennych służyła jako wyraz religijnej i narodowej manifestacji, co dawało Polakom poczucie jedności w konfrontacji z komunistycznym reżimem.
 
Możemy się jednak zapytać, czym uroczystość Bożego Ciała jest dla nas dzisiaj? Czy nadal chodzi o konfrontację z tymi, którzy na różne sposoby nie wierzą w Chrystusa Eucharystycznego? Czy w kraju, w którym 96% obywateli uważa się za katolików trzeba tę wiarę manifestować? Bez wątpienia ten wymiar chrześcijańskiego życia zachowuje ciągle swoją aktualność. Nigdy dość przypominania o tym, co istotne.
 
Natomiast zmieniają się uwarunkowania historyczne. Chociaż korzenie tego święta uwikłane są w spory i doktrynalne przepychanki, posiada ono dużo głębsze znaczenie, być może wciąż przez nas nieodkryte. Słusznie pisze w „Życiu” Tomasz Terlikowski, że jeśli głębiej spojrzeć na strukturę i treść procesji Bożego Ciała, to można w niej dostrzec katolicyzm w pigułce – jego najistotniejsze elementy: kondycja wędrującego pielgrzyma, głoszenie Słowa na cztery strony świata, realna wspólnota Kościoła, Chrystus obecny nie tylko w murach kościoła, ale w naszej codzienności – co uwypukla społeczny wymiar chrześcijaństwa.
 
Właśnie ta wielowymiarowość procesji skłania do głębszej refleksji nad świętem Bożego Ciała. Może zabrzmi to dziwnie, ale sądzę, że jest ono zaproszeniem do uświadomienia sobie różnych sposobów obecności Chrystusa w Kościele. Ciągle stoimy przed zadaniem odkrycia pełnego sensu słów Chrystusa: „Oto ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 28,20).

Boże Ciało z perspektywy biblijnej
 
Spróbujmy więc spojrzeć na święto Bożego Ciała z perspektywy biblijnej. Zacznijmy od Ewangelii według św. Jana. Znamy scenę rozstania niektórych uczniów z Jezusem, zapisaną w 6 rozdziale tej Ewangelii: „Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim (…).To powiedział ucząc w synagodze w Kafarnaum. A spośród Jego uczniów, którzy to usłyszeli, wielu mówiło: „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” Nie rozwodząc się zbytnio nad całością, zwróćmy uwagę na jeden istotny szczegół tej historii, który mógł oburzyć uczniów. Szczegół nieuchwytny dla polskich słuchaczy. W greckiej wersji Nowego Testamentu istnieją dwa słowa określające ciało, czyli człowieka: soma i sarx. Zaznaczmy, że Biblia nie zna podziału na duszę i ciało. Kiedy mówi o ciele, mówi o całym człowieku, podobnie z duszą. Rozdzielenie duszy od ciała stworzyła filozofia grecka, zwłaszcza platonizm, a później gnoza. Te wpływy widać niestety do dzisiaj także w myśleniu wielu wierzących. Po drugie, w gruncie rzeczy Biblia nigdy nie mówi o ciele, że w całości jest złe, ale patrzy na ciało z dwóch punktów widzenia.
 
„Soma” to inaczej osoba, to co dobre i szlachetne w człowieku. „Sarx” to egzystencja człowieka opanowana przez grzech. W tym wymiarze człowiek pochodzi od Adama. „Sarx” oznacza ludzką skończoność i przemijanie. Jestem „sarx” kiedy jestem chory, grzeszę, śmierdzę, umieram. Jestem „soma” kiedy jestem zdrowy, atrakcyjny, cnotliwy. Nadto ciało oznacza też całą ludzkość, wspólnotę, małżeństwo.
 
Św. Jan wkłada w usta Jezusa właśnie słowo „sarx”: „Jeśli nie będziecie spożywali „sarx”, nie będziecie mieli życia w sobie”. Szokujące. Wyraźnie widać, że św. Jan patrzy na rzeczywistość Ciała Chrystusa nieco głębiej. Nie chodzi mu jedynie o dosłowne spożywanie Jego fizycznego, historycznego Ciała. Ciało Chrystusa to coś więcej niż Eucharystia. W podobnym kierunku będzie zmierzało nauczanie św. Pawła.
 
Spożywanie słusznie kojarzy nam się z dosłownym jedzeniem. Ale w Piśmie św. odnajdujemy jeszcze inne znaczenie. Jezus mówi:”Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który mnie posłał i wykonać Jego dzieło” (J 4, 34). „Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz wszelkim słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Mt 4,4). Prorok Ezechiel na rozkaz Boga ma zjeść zwój słowa, a potem iść przemawiać do Izraelitów (Por. Ez 3, 1nn). Spożywać” w Biblii oznacza również przyjąć, zaakceptować za swoje, uczynić swoim, żyć mocą duchowego pokarmu. Tylko wtedy będziemy mieli w sobie życie, jeśli przyjmiemy całego Chrystusa, w jego cielesności, która przekracza Jego fizyczność.
 
Do czego zmierzam? Od początku chrześcijaństwa ludzie największy problem mieli z przyjęciem tego, że Bóg stał się człowiekiem. Większość herezji to dramatyczne zmaganie ludzkich wyobrażeń o Bogu z obrazem Boga, który objawił się w Jezusie Chrystusie. Eucharystia ściśle łączy się z tajemnicą Wcielenia. Właśnie o ten kamień rozbiły się średniowieczne herezje katarów czy waldensów. Wydaje się, że nas to nie dotyczy, że w pełni akceptujemy tajemnicę Wcielenia. Możemy się dziwić, jak ludzie współcześni Jezusowi mogli tak zareagować?
 
Praktyka duszpasterska pokazuje, że jest jednak inaczej. Ktoś mógłby zapytać, co za różnica, czy wierzymy w takiego czy innego Chrystusa? Jakie to ma znaczenie dla naszego codziennego życia? Po co drążyć ten temat? Znaczenie jest ogromne, bo Bóg nie uzdrawia i nie przemienia nas jakkolwiek, lecz bardzo konkretnie. Zapytajmy jeszcze głębiej? Czy jako ludzie wierzący nie sądzimy czasem, że doświadczenie Boga jest odcięte od naszej cielesności i codzienności? Czy to możliwe, aby Bóg był obecny w naszej pracy, w cierpieniu, we współżyciu seksualnym, w jedzeniu, w polityce, w biznesie?
 
Rolland Rollheiser, kanadyjski teolog pisze, że owszem, wierzymy we Wcielenie. Ale z grubsza wygląda to tak: na początku Bóg stworzył człowieka. Człowiek wkrótce zgrzeszył. Bóg w swojej miłości postanowił to naprawić. Posłał swego Syna, który stał się człowiekiem. Nauczał, został w końcu ukrzyżowany, umarł i zmartwychwstał. Wstąpił do nieba. I wszystko się skończyło. Zgodnie z tą, słuszną skądinąd koncepcją, Bóg był 33 lata fizycznie obecny na świecie, po czym powrócił do nieba. Ale Wcielenie Boga nie jest tylko pewnym eksperymentem, czymś przejściowym, aby człowieka odkupić, czymś jednorazowym. Wcielenie Chrystusa trwa nadal.
 
Dlatego w Ewangelii według św. Mateusza czytamy: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). W Dziejach Apostolskich Chrystus mówi do Pawła: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz” (Dz 9, 4), mając na myśli prześladowanych uczniów. Chrystus wyraźnie utożsamia się z potrzebującymi, cierpiącymi, ubogimi. To nie jest przenośnia. Kto zauważa człowieka w potrzebie, zauważa Boga i Jemu samemu pomaga.
 
Św. Paweł idzie jeszcze dalej. Pisze: „Wy jesteście Ciałem Chrystusa” (1 Kor 12, 27). „Wszyscy razem tworzymy jedno ciało w Chrystusie, a każdy z osobna jesteśmy dla siebie członkami” (Rz 12,5). W Wieczerniku Jezus ustanawiając Eucharystię bierze chleb i mówi: „To jest Ciało moje”. I jest tam prawdziwie i rzeczywiście obecny jako Bóg i człowiek. Ale zauważmy, iż św. Paweł mówi, że my też jesteśmy Ciałem Chrystusa, w którym On jest realnie i prawdziwie obecny. Nie mówi: „Wy oznaczacie Ciało Chrystusa”, „Jesteście jakby Jego Ciałem”, „Jesteście podobni do Ciała”. Mówi: „Jesteście Ciałem Chrystusa”. Jeśli Chrystus jest Głową Kościoła, to gdzie jest reszta organizmu? Tę resztę my tworzymy. Oczywiście nie można tego rozumieć w sensie dosłownym, że jesteśmy jakąś fizyczną jednością z Chrystusem, ale nie możemy również powiedzieć, że to czysto duchowy związek.

Bóg jest obecny także poza sakramentami
 
Co więcej, nie możemy stwierdzić, że w Kościele Chrystus jest gorzej obecny niż w Eucharystii. W Eucharystii bardziej, a w Kościele mniej. Sakramenty są jednym ze sposobów obecności Boga, przez który udziela nam się w sposób pewny, szczególny i uprzywilejowany, ale są również znakami. Przez swój charakter znaku wskazują na to, że Bóg jest obecny także poza sakramentami.
 
Chrystus mówi: „Moje Ciało to również moi bracia i siostry doświadczający rozmaitych braków i potrzeb, opuszczeni, zmarginalizowani – nie tylko ci, którzy należą do Kościoła. Kiedy pracowałem z uchodźcami i imigrantami w berlińskim areszcie uderzyło mnie to, że imam odwiedzał tylko muzułmanów, a ksiądz prawosławny tylko prawosławnych. Natomiast ja, mój współbrat i pastor ewangelicki szliśmy do wszystkich: katolików, muzułmanów, hindusów czy buddystów. I czasem pytali się oni ze zdziwieniem, dlaczego nie mamy oporów i pomagamy wszystkim? No, właśnie, bo tego oczekuje od nas Chrystus. „Moje Ciało to również ludzie niechciani, porzuceni, ale też wspólnota Kościoła, często niedoskonała i bardzo zróżnicowana”
 
Spożywać Ciało Chrystusa to przyjmować Go w Eucharystii, w bliźnim, którym jest każdy człowiek, zwłaszcza potrzebujący, a także we wspólnocie Kościoła, nie tej idealnej, ale tej realnej, słabej, grzesznej i równocześnie Oblubienicy Chrystusa. To dopiero jest całe Ciało Chrystusa.
 
Wyznając wiarę eucharystyczną w żadnym wypadku nie powinniśmy zawężać obecności Chrystusa do Najświętszego Sakramentu. Z tym może się wiązać bardzo niebezpieczna pokusa, że Bóg jest prawdziwie obecny tylko w kościele i tabernakulum. Procesja ulicami miast i wsi ma symbolicznie pokazać, że tak nie jest. Przyjęcie Chrystusa w Eucharystii powinno nas otwierać na Jego żywą obecność we wspólnocie Kościoła i w naszych bliźnich, a nie od nich izolować. Z kolei autentyczna miłość do braci i sióstr kieruje ku Chrystusowi Eucharystycznemu, który nie jest nam dany wyłącznie dla prywatnej pobożności. Przykładem takiej postawy i duchowości jest bł. Matka Teresa z Kalkuty, która adorując Chrystusa Eucharystycznego dostrzegała go potem w biednych, umierających, pogardzanych. Rzeczywiście przyjmowała Chrystusa do swego serca.
 
Dariusz Piórkowski SJ
 
fot. Vít Hassan Religious procession 
Flickr (cc)