Czas, należący do Boga
Obserwując ludzi pogrążonych w żałobie i przyglądając się bardzo dokładnie, zauważamy coś, co często nam umyka w odmętach smutku. W ludzkim świecie jest czas na sianie zboża i żniwa, kochanie i czystą nienawiść, pokój i wojnę, rodzenie oraz umieranie, a wszelki ten czas należy do Boga.
Miłość i śmierć ciągle wpadają na siebie, a w punkcie ich przecięcia wyrasta najbardziej przejmujący, prawdziwy i zarazem romantyczny kwiat jaki widział człowiek. Kiedyś pewien pisarz stwierdził, że to normalne, iż istota ludzka jest zdolna do popełnienia samobójstwa i cudem jest fakt, że chcemy żyć. Ów autor nie docenił mocy, która wypływa z nauk Jezusa Chrystusa. I nie mówię tu o teologicznym mędrkowaniu w godzinach żałoby, ale o czymś namacalnym i naprawdę nieziemskim.
Jest bowiem tak, iż miłość realizuje się w cierpieniu pokonując je. Żona, która zamiast uśmiercać swojego nieuleczalnie chorego męża czuwa przy nim co noc, czy przysypywana piachem trumna z bliską nam osobą, to cierpienie uczące nas miłości.
Przez mały ułamek czasu...
Bóg wysadza ludzi na stacji, nazywaną przez nas życiem i któregoś dnia powróci, a śmierć będzie sprawdzać nasze bilety i lepiej, abyśmy takowe dzierżyli w dłoniach, gdyż tego biletera nie da się oszukać. Kiedy jednak żegnamy bliskich na peronie, mamy szanse docenić wszystko to, co nam ofiarowali. Nagle zauważamy cały krajobraz, jaki osoby te szkicowały podczas swojej wędrówki, a potem my sami odwracamy się za siebie, gdy nadchodzi na nas pora i mamy szczerą nadzieję, że przez ten mały ułamek czasu pozostawiliśmy po sobie na ziemi coś pięknego, coś, co ją choć trochę ulepszyło. I w tym właśnie momencie zaczynamy chyba rozumieć jaki jest Bóg, i że niema w Nim ani krzty smutku, a jedyne co pragnie On uczynić, podarowując nam cierpienie, to zmuszenie człowieka do miłości nie naruszając przy tym jego wolnej woli.
Jacek Ponikiewski
Gdy zastanawiam się nad tajemnicą lęku, wracam często do kontemplacji lęku Abrahama na górze Moria, lęku człowieka mającego wydać swojego syna na ofiarę i tym samym przekreślić wszystkie nadzieje. Widzę jego ból, samotność, nieznośną próbę wiary i rozumu. (...) Próbuję uczyć się tego bezgranicznego zaufania Bogu nawet wbrew samemu sobie. Być może Bóg jawił mu się jako nieskończona pustka, w którą trzeba się rzucić z nadzieją, że po drugiej stronie nie ma przepaści bez dna, lecz jest Ktoś, kto uchwyci w silne ramiona.
W redakcji Listu odbyła się dyskusja na temat lęku, do udziału w niej, zaproszono psychologa Stanisława Morgallę SJ
Sam moment spotkania z Jezusem, ponownego ujrzenia Jego oblicza po trzech dniach trwogi, tak opisuje św. Jan Paweł II w Rosarium Virginis Mariae n. 10: "Czasem będzie spojrzeniem pytającym, jak po Jego zaginięciu w świątyni: "Synu, czemuś nam to uczynił?" (Łk 2, 48)". Spojrzenie pytające nie ocenia, nie osądza, nie skreśla, nie rani…