logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
o. Andrzej Ruszała OCD
Czy "Bóg sam wystarcza"?
Pastores
 


Czy "Bóg sam wystarcza"?

Pytanie tak postawione wydaje się kwestionować znane powiedzenie św. Teresy od Jezusa, doktora Kościoła, zawarte w krótkim wierszu, który sama ułożyła i którego słowa były jej bardzo bliskie. Cały tekst w dawnym, poetyckim polskim tłumaczeniu ks. bp. Henryka Piotra Kossowskiego brzmi następująco: "Nie trwóż się, nie drżyj wśród życia dróg - Tu wszystko mija, trwa tylko Bóg! Cierpliwość przetrwa dni ziemskich znój. Kto Boga posiadł ma szczęścia zdrój: Bóg sam wystarcza!".

"Tylko Bóg wystarcza"

Słynne terezjańskie: Sólo Dios basta, przetłumaczone jako "Bóg sam wystarcza" i od ponad wieku funkcjonujące w języku polskim w takiej właśnie formie, jest trochę niefortunne, ponieważ może rodzić pewne wewnętrzne opory wobec ekskluzywizmu ("Bóg sam"), zdającego się wyłączać wszelką inną rzeczywistość stworzoną przecież przez samego Boga i uznaną przez Niego za dobrą (zob. Rdz 1), w tym również człowieka i relacje międzyosobowe. Być może, słuchając słów: "Bóg sam wystarcza", podejrzewamy Świętą z Avila o to, że nalega, by miłość Boga koniecznie wykluczała wszelką inną miłość do stworzeń, a zwłaszcza do drugiego człowieka.

Nie taka jednak była intencja św. Teresy. Przytoczony tekst jest modlitwą, ujętą w formie dialogu wewnętrznego. Teresa niejako przekonuje w niej "własną duszę", aby wzniosła się ponad zmienności tego życia aż do wiecznej i niezmiennej szczęśliwości Boga. Ponadto hiszpańskie sólo w cytowanym oryginalnym tekście nie jest przymiotnikiem "sam" (pisanym solo, a więc bez akcentu), lecz przysłówkiem, znaczącym: "tylko", "wyłącznie", "jedynie", co istotnie zmienia optykę terezjańskiego Sólo Dios basta. Nie wyklucza ono wcale z pola widzenia stworzeń,a zwłaszcza drugiego człowieka, lecz jedynie w sposób właściwy rozkłada akcenty w naszej relacji do Boga i do stworzeń, przypominając, że nawet najbardziej kochający człowiek nie jest w stanie zaspokoić najgłębszych pragnień ludzkiego serca. Tylko Bóg może to uczynić, bo On sam stworzył ludzkie serce ostatecznie dla siebie i - według znanych słów św. Augustyna - zawsze będzie ono niespokojnym, dopóki nie spocznie w Bogu.

Dlaczego "tylko Bóg wystarcza"?

Św. Paweł wyjaśnia ten fakt odwiecznym powołaniem człowieka w Chrystusie do komunii miłości z Bogiem. Św. Jan od Krzyża powie wprost, że najgłębszym pragnieniem ludzkiej duszy jest "zrównanie jej miłości z miłością Boga, gdyż do tego dąży ona tak przyrodzonym, jak i nadprzyrodzonym sposobem" (PD, 38,3). Człowiek więc nie tylko od momentu chrztu, w którym otrzymuje życie nadprzyrodzone, zaczyna pragnąć Boga i zrównania swej miłości z Jego miłością, by kochać Go "całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą" (Mk 12,30), lecz istnieje w nim również pewne "naturalne" pragnienie Boga, zakodowane niejako w jego naturze, stworzonej przez Boga na Jego obraz i podobieństwo, a więc w ramach odwiecznego powołania do zjednoczenia z Bogiem, który sam jest trynitarną komunią Osób.
Takie jest najgłębsze powołanie człowieka, o wiele bardziej podstawowe od każdego powołania szczegółowego, a więc także stanu życia, w którym najlepiej zrealizuje on to odwieczne powołanie do miłości. Jasnym jest więc, że człowiek, chcąc zrealizować to pierwsze swe powołanie, musi usytuować Boga w centrum swojego życia. Wtedy rzeczywiście "tylko Bóg wystarcza" i nic nie jest w stanie Go zastąpić. Wówczas również drugi człowiek i cała rzeczywistość stworzona są należycie widziane i wartościowane, nie stając się już dla człowieka przyczyną nieuporządkowanych pożądań i grzechu, lecz objawiając najgłębszą prawdę o sobie, a zarazem wskazując na Tego, który je stworzył.

Kiedy "tylko Bóg wystarcza"?

Św. Teresa od Jezusa podaje podstawowy warunek, by rzeczywiście tylko Bóg wystarczał: "Kto ma Boga, nic mu nie brakuje. Tylko Bóg wystarcza". Trzeba zatem "mieć Boga", aby rzeczywiście tylko On mógł wystarczyć. W mentalności biblijnej "mieć Boga", tak samo zresztą jak "znać Boga", posiada znaczenie bardzo praktyczne: ten Boga zna i Go posiada, kto w Niego uwierzył i przyjął przez wiarę Chrystusa, Jego Syna, oraz wypeł-nia Jego przykazania. Jasne są w tym względzie słowa św. Jana: "Ten, kto ma Syna, ma życie (...). O tym napisałem do was, którzy wierzycie w imię Syna Bożego, abyście wiedzieli, że macie życie wieczne" (1 J 5,11-13). "Po tym zaś poznajemy, że Go znamy, jeżeli zachowujemy Jego przykazania" (1 J 2,3).

Jest to jednocześnie wielkie wezwanie do zaproszenia Chrystusa w swoje życie i budowania go na Nim, jako na najgłębszym fundamencie. Tym fundamentem jest On jako Stwórca, jeszcze bardziej staje się nim w sakramencie chrztu, w którym człowiek przez łaskę wchodzi w komunię z Ojcem, Synem i Duchem Świętym, mając udział w życiu i miłości Trójcy.
Jednakże to, co obiektywnie dokonuje się w sakramencie chrztu, musi stać się również świadomym wyborem człowieka. Jak pokazuje doświadczenie, wybór ten i wytrwanie w nim jest możliwe jedynie wtedy, gdy rzeczywistość Bożej miłości i powołania człowieka do komunii z Bogiem stanie się jego osobistym doświadczeniem. Jedynie odkryta i osobiście doświadczona miłość Boża jest w stanie zmienić system wartości człowieka, sprawić, by przylgnął on do Boga jako do swego Pana i Zbawiciela, najgłębszego życiowego oparcia i zabezpieczenia.

Św. Jan od Krzyża, opisując duszę, w której tego rodzaju przemiana się dokonała, uzasadnia ten fakt następująco: "Dla zwyciężenia bowiem wszystkich pożądań i wyzbycia się upodobania we wszystkich rzeczach, do których miłość i skłonność uczuciowa zapala wolę, by się nimi radowała, trzeba było większego ognia, rodzącego się z innej, większej miłości. Tą miłością jest jej Umiłowany. W Nim złożywszy upodobanie i z Niego czerpiąc siłę, będzie miała dość mocy i wytrwałości, by z łatwością porzucić wszystko inne" (DK, I,14,2). Trzeba zatem poczuć się niejako zranionym Bożą miłością, poszukiwanym i pociągniętym przez miłującego Boga, by oderwać się od innych miłości, które w sposób nieuporządkowany wiązały serce człowieka, i zdecydować się na odpowiedź miłością na miłość Boga i na budowanie swego życia na Nim jako na najgłębszym fundamencie.

To oddanie się Bogu, objawiającemu swą miłość w Chrystusie, nie jest jednak jakimś jednorazowym i wyizolowanym aktem, lecz ma być początkiem świadomie podjętego potem procesu, rozciągającego się na całe życie. Jest to więc wezwanie do trudu formacji chrześcijańskiej, by poszczególne dziedziny ludzkiego życia mogły być rzeczywiście oddawane Chrystusowi. Wezwanie to dotyczy każdego chrześcijanina, bo każdy powołany jest do tego, by Chrystus był fundamentem jego życia, relacji z innymi oraz ze światem zewnętrznym.

W przypadku księży, osób zakonnych i wszystkich, którzy otrzymali łaskę życia w celibacie, fakt, że "tylko Bóg wystarcza", nabiera dodatkowego, istotnego znaczenia. Specyfika naśladowania Chrystusa w celibacie, połączonym najczęściej z praktyką ubóstwa i posłuszeństwa, polega na tym, że Jezus staje w centrum życia człowieka, jest przez niego przyjęty z wiarą i wypełnia sobą całe jego serce. Wypełnia On również ludzkie życie w sposób niejako "materialny" do tego stopnia, że człowiek, przylgnąwszy całkowicie do Niego, nie tylko żyje w wewnętrznym oderwaniu od wszystkich innych rzeczy, jak czynić ma to każdy chrześcijanin, lecz rzeczywiście opuszcza wszystko inne, co stanowiło jego dotychczasowe życie i dawało mu poczucie przynależności i bezpieczeństwa. Nie tylko więc posiada rzeczy tego świata tak, jakby ich nie posiadał (por. 1 Kor 7,31), ale decyduje się ich rzeczywiście nie posiadać, tak jak to czynił Jezus w swej historycznej egzystencji. Decyduje się na życie bezżenne, ubogie i posłuszne, bo takie było Jego ziemskie życie.

Jan Paweł II dobitnie zwraca uwagę na to, że konsekracja zakonna różni się od konsekracji chrzcielnej "swą specyfiką, jako że nie jest jej koniecznym następstwem. Każdy człowiek odrodzony w Chrystusie jest przecież powołany, aby mocą łaski udzielonej mu przez Ducha zachowywać czystość właściwą dla jego stanu życia, okazywać posłuszeństwo Bogu i Kościołowi oraz zachowywać rozsądny dystans wobec dóbr materialnych, ponieważ wszyscy są powołani do świętości, która polega na doskonałej miłości. Jednakże chrzest sam w sobie nie wiąże się z powołaniem do celibatu lub do dziewictwa, do rezygnacji z posiadania dóbr i do posłuszeństwa przełożonemu w specyficznej formie rad ewangelicznych. Dlatego ich profesja zakłada istnienie swoistego daru Bożego, który nie jest udzielany wszystkim, jak to podkreśla sam Jezus, mówiąc o dobrowolnym bezżeństwie (por. Mt 19,10-12)" (VC, 30).
Takie wartościowanie rzeczywistości i naśladowanie Chrystusa wymaga oczywiście szczególnego powołania, dzięki któremu Jezus i Jego królestwo nie tylko jest najwyższą wartością, w świetle której wartoś-ciuje się wszystko inne w życiu, lecz staje się wartością jedyną, do tego stopnia, że człowiek jest zdolny rzeczywiście pozostawić wszystko inne.

W jaki sposób "tylko Bóg wystarcza"?

Prawdziwość terezjańskiego: "Tylko Bóg wystarcza" stoi u korzeni owocnego przeżywania całego życia chrześcijańskiego, a zwłaszcza u podstaw możliwości przeżycia własnego życia w tak specyficznej formie, jaką stanowi celibat.

Wzrastać w postawie oderwania

Chrześcijańska formacja do tego, by "tylko Bóg" mógł rzeczywiście wystarczać, musi być formacją do ewangelicznego wyrzeczenia. Autentyczne wyrzeczenie i umartwienie zawsze winno rodzić się z miłości i prowadzić do jeszcze większej miłości, gdyż ostatecznie miłość jest jedynym skutecznym dynamizmem, zdolnym doprowadzić do zjednoczenia z Bogiem. Miłość Boża, poznana i osobiście doświadczona przez człowieka, staje się punktem wyjścia i nieustannym bodźcem do jego świadomego dążenia ku Bogu i uczynienia Go fundamentem, na którym opiera się całe jego życie. Ona też sprawia, że aby dążyć do tego celu w sposób niepodzielny, "z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił" (Pwt 6,5), nie zważa on na wszystko, co musi pozostawić, wyrzekając się tego, lecz koncentruje wszystkie swe siły na Umiłowanym oraz na dobru, które ma nadzieję uzyskać. Jeśli dla osiąg-nięcia tego celu musiałby zdobyć się nawet na najbardziej bolesne wyrze-czenia, nie odczuwałby tego wcale jako jakąś niezwykłą ofiarę, o ile to służyłoby skutecznie realizacji jego zamierzeń.
Jan od Krzyża, będąc świadomym tej prawdy, u podnóża szkicowanej przez siebie "Góry doskonałości" umieścił słowa programowe dla tej właśnie logiki miłości:

Aby dojść do smakowania wszystkiego,
nie chciej smakować czegoś w niczym.
Aby dojść do posiadania wszystkiego,
nie chciej posiadać czegoś w niczym.
Aby dojść do tego, byś był wszystkim,
nie chciej być czymś w niczym.
Aby dojść do poznania wszystkiego,
nie chciej poznawać czegoś w niczym. (...)
Gdy zatrzymujesz się nad czymś,
przestajesz dążyć do wszystkiego.
Aby dojść całkowicie do wszystkiego,
musisz zaprzeć się siebie całkowicie we wszystkim.
A gdy dojdziesz do posiadania wszystkiego,
masz to posiadać, nie pragnąc niczego (DK, I,13,11-12).

Jak refren powtarza się tu zestawienie: "wszystko" (todo) - "nic" (nada). Wyrażenia te odnoszą się do istotnej prawdy relacji między Bogiem i człowiekiem i mają charakter osobowy. "Wszystko" bowiem nie jest "czymś", lecz "Kimś": Bóg Ojciec dał nam "Wszystko, to jest swego Syna" (DK, II,22,4). To właśnie stanowi definicję "wszystkiego", jaką proponuje Święty, pokazującą jednocześnie, że "Wszystko", czyli Chrystus, dane jest dla nas. Jednoczymy się z Nim i dochodzimy do tego, by tak jak On "być wszystkim" poprzez cnoty teologalne, do których wyraźnie odnosi się cytowany tekst. Istnieje bowiem głęboka współzależność pomiędzy użytymi tu wyrażeniami: "smakować", "poznawać", "posiadać" z poszczególnymi władzami duchowymi, odpowiadającymi za wykonywanie tych aktów, to znaczy odpowiednio z wolą, intelektem i pamięcią oraz cnotami teologalnymi: miłością, wiarą i nadzieją, dla których wyżej wymienione władze i ich czynności stanowią podstawę działania. Ostatecznie też cnoty teologalne stanowią jedyny właściwy środek dojścia do "Wszystkiego"; każdy inny nie prowadzi do tego celu, a więc zgodnie z tą świętojanową dialektyką jest "niczym". W praktyce oznacza to, iż każde nieuporządkowane, pełne pragnienia posiadania przylgnięcie do czegokolwiek stworzonego pozbawia człowieka "Wszystkiego", ponieważ "wszelki byt stworzony w porównaniu z nieskończonym bytem Boga jest niczym" (DK, I,4,4). Podobnie człowiek, żywiący uczucie do czegokolwiek poza Bogiem, staje się "niczym", ponieważ "miłość (...) nie tylko równa i upodabnia, ale poddaje kochającego rzeczy ukochanej" (DK, I,4,4).

Konsekwencją tej dialektyki jest konieczność dogłębnego wyrzeczenia się wszystkiego, co stoi w sprzeczności z dynamiką cnót teologalnych, a w szczególności z dynamiką miłości. Jeżeli na ten radykalizm wyrzeczenia zawarty w programie "Wszystko" - "nic" patrzy się "od zewnątrz", bez równie radykalnego doświadczenia miłości Bożej, to wydaje się on być nieludzki. Jeśli jednak "od środka" rozumie się, co stanowi jego wewnętrzną siłę, to zauważa się, że wszelka asceza chrześcijańska koncentruje się ostatecznie na miłości. Cała też pedagogia chrześcijańska zawarta w trudzie wyrzeczenia i umartwienia polega na tym, aby miłować Boga, wyrzekając się wszystkiego, co do Niego nie prowadzi.

W praktyce ważnym środkiem wzrastania w postawie oderwania i właściwego spojrzenia na dobra tego świata jest pielęgnowanie życia modlitwy. Modlitwa jest bowiem pełnym miłości przebywaniem z Bogiem. Przebywając w Jego obecności, jednocześnie coraz bardziej się Go poznaje, a poznając Go, w Jego świetle i jakby przez kontrast z Nim poznaje się prawdę o sobie oraz o wszystkim, co stworzone, ucząc się patrzeć na wszystko z właściwym dystansem wynikającym z obiektywnej prawdy i odnajdując w stworzeniach ślady Bożej obecności. Pisząc o takich osobach, św. Teresa od Jezusa stwierdza: "Piękność tych rzeczy będzie ich pobudką do chwalenia Tego, który je stworzył, ale nie zatrzymają się na nich. Nie zatrzymają się na nich, żeby je kochać, bo czują to dobrze, że kochałyby wtedy czczą marę i goniłyby za cieniem i nie śmiałyby już potem bez głębokiego zawstydzenia mówić o Bogu, że Go miłują" (DD, 6,4).

Miłość do Boga, która rozwija się dzięki modlitwie, sprawia, że jest On coraz bardziej obecny w centrum życia osoby, jej świata wartości, pragnień i podejmowanych wyborów. Miłość ta działa porządkująco w życiu człowieka: w jego odniesieniach do siebie samego, do innych osób i wszystkich stworzeń. Kiedy miłość staje się tak mocna, jak ma to miejsce w zjednoczeniu z Bogiem, wówczas człowiek staje się faktycznie panem stworzeń, posługując się nimi w sposób rozumny. Teresa z Avila stwierdza, że święci są tymi, którzy "osiągnęli takie panowanie nad wszystkimi rzeczami tego świata, iż naprzód walcząc mężnie z samym sobą i zwyciężając siebie, wszystkim tym wzgardzili, a bez podziału, całą istnością swoją poddali się Temu, który wszystko to stworzył i tym wszystkim włada" (DD, 19,4).

Wzrastać w dojrzałości emocjonalnej

Postawa oderwania wpływa porządkująco na poszczególne sfery człowieka, w tym również na jego wymiar wolitywny i emocjonalny, jednakże jej owocna praktyka zakłada już wcześniej pewne minimum uporządkowania w tej sferze. Przede wszystkim potrzebna jest zdecydowana wola człowieka, aby wejść na tę drogę uporządkowania własnej zmysłowości i uczuciowości, wyrażana jego mocną osobistą decyzją, rodzącą się z doświadczenia Boga i Jego miłości oraz Jego prymatu w życiu.

Św. Teresa od Jezusa, mówiąc o ludziach pragnących spotykać się z Bogiem na modlitwie, stwierdza: "Sądzę, że wszystko na tym polega, by przystąpili do rzeczy z niezachwianym postanowieniem, iż nie spoczną, póki nie dojdą do celu. Niech przyjdzie co chce, niech boli jak chce, niech szemrze kto chce, niech własna nieudolność jęczy i mówi: nie dojdziesz, umrzesz w drodze, nie wytrzymasz tego wszyst-kiego, niech i cały świat się zwali groźbami" (DD, 21,2). Mocne przekonanie o właściwie obranym kierunku oraz determinacja i wierność w trudzie zmagań o właściwą hierarchię wartości pomaga w porządkowaniu sfery zmysłowo-emocjonalnej, tak aby jej impulsy nie kierowały człowiekiem w sposób nieuporządkowany, lecz były poddane jego woli, oświeconej przez rozum umocniony z kolei światłem słowa Bożego.

Wola, kierowana przez rozum oświecony wiarą, pełni fundamentalną rolę w oczyszczeniu i uporządkowaniu ludzkiej emocjonalności. Poruszenia pożądań i uczuć, jakie budzą się w człowieku, nierzadko są niezależne od jego woli, ale w momencie kiedy człowiek zdaje sobie sprawę z ich obecności, jest już zależne od jego woli to, czy za nimi pójdzie, czy też się im sprzeciwi, postępując wbrew temu, ku czemu one go kierują. Trzeba nieraz dość często, zwłaszcza w początkach życia duchowego, przeciwstawiać się nieuporządkowanym poruszeniom emocjonalnym, które ze swej natury są ślepe, by wola nie stała się ich niewolnikiem, lecz rozumnie nimi kierowała. Nie chodzi przy tym oczywiście o walkę z pożądaniami i uczuciami jako takimi, bo one przecież stanowią część ludzkiej natury, stworzonej przez Boga, lecz chodzi o ich zintegrowanie z innymi sferami człowieczeństwa, zwłaszcza z rozumem i wolą, oraz poddanie ich Bogu.

Jakkolwiek ten swoisty "gwałt" zadawany emocjonalności jest w niektórych wypadkach konieczny, by człowiek zachował swą godność i nie stał się niewolnikiem stworzeń, to jednak wyczuwamy, że nie taki jest ideał - człowiek nie został stworzony do tego, by żyć w nieustannym konflikcie z samym sobą. Człowiek powołany jest do wewnętrznej harmonii i jedności oraz spontaniczności, które zresztą posiadał na początku. Grzech pierworodny, a następnie grzechy osobiste sprawiły utratę tej spontanicznej harmonii i jedności. Proces oczyszczenia, obejmujący zarówno aktywny trud człowieka, sprzeciwiającego się pójściu za nieuporządkowanymi poruszeniami zmysłowości, jak i dopełnienie tego dzieła przez oczyszczające działanie samego Boga, ma na celu doprowadzenie do pełnej harmonii pomiędzy wolą Bożą, rozumem i wolą człowieka oraz jego pożądaniami i uczuciami. Doskonała harmonia ma miejsce w stanie doskonałego oczyszczenia i zjednoczenia z Bogiem. Wtedy w całej pełni zostaje spełnione pierwsze przykazanie miłowania Boga "całym swoim sercem" i "ze wszystkich swoich sił", a więc miłowania, w którym na swój sposób uczestniczy również sfera pożądawczo-uczuciowa, która - po jej oczyszczeniu - spontanicznie, począwszy od swych pierwszych, podświadomych poruszeń, kieruje się ku Bogu i ku temu, co stanowi autentyczne dobro człowieka.

Tak właśnie widzi to św. Jan od Krzyża, który opisując zjednoczenie z Bogiem, zaznacza, że w tym stanie całe "mienie duszy jest do tego stopnia skierowane i zajęte Bogiem, że nawet bez uświadomienia sobie tego w samej duszy, w pierwszych swych poruszeniach zwraca się do działania w Bogu i dla Boga. Rozum, wola, pamięć, afekty, zmysły, pragnienia i pożądania, nadzieja, radość i wszystka majętność duszy skłaniają się pierwszymi poruszeniami do Boga, nawet gdy dusza nie spostrzega, że działa dla Boga. (...) Nabyła już bowiem tego przyzwyczajenia i sprawności do tego stopnia, że nie musi już pamiętać ani troszczyć się czy też wzbudzać aktów żarliwych, jakie pierwej przy rozpoczęciu czynów zwykła była wzbudzać" (PD, 28,5).

Zauważa się tu istotną zmianę w duchowej aktywności człowieka, polegającą na tym, że potrafi on ukierunkować wszystkie energie swej duszy na Boga, "bez myślenia i przypominania sobie", "w pierwszych swych poruszeniach", a więc spontanicznie, do czego przedtem nie był zdolny. Wtedy dopiero człowiek może spokojnie iść za pierwszymi poruszeniami swych pragnień i uczuć, a więc również reagować w pełni spontanicznie, wiedząc, że wszystkie te pierwsze poruszenia całkowicie współgrają z Bożymi pragnieniami i Jego wolą. W duszy nie w pełni oczyszczonej taka zgodność jeszcze nie występuje, stąd też konieczność nieustannej czujności i sprzeciwiania się nieuporządkowanym poruszeniom emocjonalnym, przez naginanie ich wolą do tego, czego pragnie Bóg i co jednocześnie stanowi obiektywne dobro człowieka.

Boże pragnienia i Jego wolę rozpoznajemy przede wszystkim w świetle słowa Bożego. Dlatego też we wzrastaniu w dojrzałości emocjonalnej bardzo ważny jest codzienny kontakt ze słowem Bożym, w świetle którego człowiek uczy się po Bożemu patrzeć na rzeczywistość i oceniać otaczające go rzeczy, osoby i siebie samego w prawdzie, unikając wpadania w przesadny zachwyt nad nimi. Słowo Boże, które jest "zdolne osądzić pragnienia i myśli serca" (Hbr 4,12), a jednocześnie posiada moc burzenia dla Boga warownych twierdz naszych ludzkich tylko, światowych i często egoistycznych schematów myślenia (por. 2 Kor 10,4-5), staje się ważnym środkiem w wychowywaniu myśli, ale także pragnień oraz uczuć człowieka do właściwej relacji ze światem stworzonym, tak by nie przesłaniał on sobą Boga. Jeżeli natomiast brakuje tego teologalnego odniesienia do stworzeń, to każdy akt świadomego, nieuporządkowanego ich pożądania staje się formą idolatrii, nawet jeśli człowiek formalnie nie wyrzeka się Boga, ponieważ w danym momencie pójścia za nieuporządkowanym pragnieniem pożądana rzecz zajmuje miejsce Boga, stając się dla człowieka bożkiem, a to stanowi przecież istotę bałwochwalstwa - grzechu tak bardzo potępianego w Biblii.

Wzrastać we wspólnocie Kościoła

Dojrzewanie do pogodnego i owocnego przeżywania obiektywnej prawdy, że "tylko Bóg wystarcza", a więc również przeżywanie właściwych relacji z innymi osobami i całym światem stworzonym w codziennym życiu chrześcijańskim, a zwłaszcza w życiu w celibacie, nie może dokonywać się w izolacji, z pominięciem wszelkich relacji z innymi. Soborowa Konstytucja dogmatyczna o Kościele przypomina jedną z podstawowych cech Bożego planu zbawienia człowieka: "Podobało się jednak Bogu uświęcać i zbawiać ludzi nie pojedynczo, z wyłączeniem wszelkich wzajemnych powiązań, lecz ustanowić ich jako lud, który uznałby Go w prawdzie i Jemu święcie służył" (KK, 9).
Wiara umacnia się, gdy jest dzielona, dlatego trzeba relacji, świadectwa i wzajemnego wspierania się w wierze z tymi, którzy również spotkali Chrystusa i doświadczyli Jego miłości oraz starają się odpowiadać na Jego miłość swym życiem Jemu powierzonym. Bóg tego pragnie, w ten sposób chce nas prowadzić ku sobie, posługując się pośrednictwem innych ludzi, których stawia na naszej drodze - pośrednictwem Kościoła.

W szczególny sposób dotyczy to osób realizujących swe powołanie do życia w celibacie. Kościół zawsze nauczał o ogromnej ważności wspólnoty oraz szczerych i życzliwych relacji wspólnotowych dla pogodnego i owocnego przeżywania tej szczególnej formy rzeczywistości, że "tylko Bóg wystarcza", jaką stanowi celibat czy też konsekrowana czystość w życiu zakonnym. Powszechnie wiadomo, że o wiele łatwiej przeżywać czystość w żywej, życzliwej wspólnocie, a staje się to trudne tam, gdzie wspólnota jest skłócona lub też praktycznie nie istnieje. O wadze tego faktu świadczy choćby to, że papieska adhortacja o życiu konsekrowanym Vita consecrata poświęca aż około 1/3 swej objętości właśnie zagadnieniu wspólnoty zakonnej, kilkakrotnie wspominając o niej jako o ważnym czynniku wspomagającym właściwe przeżywanie ślubu czystości.
Podobnie jakość życia modlitwy związana jest ściśle z jakością relacji międzyosobowych i życia braterskiego. Czasem, by sensownie mówić o praktyce modlitwy, trzeba najpierw podjąć trud uzdrowienia wzajemnych relacji z tymi, wśród których żyjemy (por. Mt 5,23-24).
Doświadczenie wspólnoty i zdrowe relacje z innymi pomagają także w osiąganiu dojrzałości emocjonalnej, tak zasadniczej w przeżywaniu samotności i pewnej emocjonalnej pustki, jaką niesie ze sobą celibat, która dla księży i osób konsekrowanych stanowi istotną część ich ofiary żywej, świętej, Bogu przyjemnej oraz rozumnej służby Bożej (por. Rz 12,1-2).

Powołanie do tego, by "tylko Bóg wystarczył", stanowi istotę powołania chrześcijańskiego, a w szczególny i dodatkowy sposób istotę powołania do celibatu. Nie może ono być nierealne i niemożliwe do realizacji, skoro sam Bóg za nim stoi - Ten, który jest wierny i nie pozwoli doświadczać człowieka ponad to, co jest on w stanie udźwignąć (por. 1 Kor 10,13).
Co więcej, to właśnie powołanie w całej swej pełni ujawni swój blask w życiu przyszłym, ku któremu zmierzamy, kiedy to On rzeczywiście będzie "wszystkim we wszystkich" (1 Kor 15,28). Nie wyklucza ono jednak relacji z innymi ludźmi czy ze światem, lecz jest wezwaniem do odkrywania ich prawdziwej wartości i służebnej roli w tym, by Jezus rzeczywiście był Panem ludzkiego serca i życia. Serce to musi najpierw zostać oczyszczone, by mogło popatrzeć na Boga, na siebie i innych oraz na całe stworzenie oczyma czystymi, a więc w prawdzie, tak jak czyni to sam Bóg. Wymaga to trudu formacji, podejmowanej przez człowieka, ale ostatecznie sam Bóg dopełnia oczyszczenia i odbudowy ludzkiego serca, by to, o co modli się św. Teresa od Jezusa w cytowanym na początku tekście, stało się w pełni rzeczywistością.

o. Andrzej Ruszała OCD
(ur. 1961), teolog duchowości, rektor Wyższego Seminarium Duchownego Krakowskiej Prowincji Karmelitów Bosych i wicedyrektor Karmelitańskiego Instytutu Duchowości w Krakowie. Opublikował m.in. książki Ze św. Janem od Krzyża ku zjednoczeniu z Bogiem oraz W dobrych zawodach. Rozeznanie i walka duchowa w życiu chrześcijańskim.

 
Zobacz także
Przemysław Radzyński
Żeby mówić o kierownictwie duchowym, trzeba najpierw wiedzieć, czym jest duchowość. Duchowość, mówiąc najprościej, to ta szczególna sfera w człowieku, dzięki której może on zrozumieć samego siebie. Zwierzęta nie mają sfery duchowej i dlatego nie mogą w świadomy sposób kierować swoim zachowaniem. Człowiek został obdarzony przez Boga sferą duchową po to, by mógł kierować własnym życiem w sposób świadomy i wolny...

Z ks. dr Markiem Dziewieckim, psychologiem, rekolekcjonistą i wieloletnim krajowym duszpasterzem powołań rozmawia Przemysław Radzyński
 
o. Remigiusz Recław SJ

Lęki przed wolą Bożą powodują, że boimy się Boga pytać, do czego On nas zaprasza. Co jest korzeniem takiego lęku? Niewłaściwy obraz Boga, czyli przekonanie: Bóg nie jest Bogiem dobrym. Oczywiście gdybym zapytał w kościele na Mszy: kto z was uważa, że Bóg jest zły? – nikt by ręki nie podniósł. Ale często myślimy inaczej. Zły obraz Boga wyraża się w sposobie myślenia: Bóg ma plan dla mojego życia, który będzie dla mnie cierpieniem...

 
Przemysław Radzyński
Nie martw się, jeżeli nie radzisz sobie ze swoim powołaniem, nie przejmuj się nim, powołanie nie jest najważniejsze. Brzmi zaskakująco? Ale tak właśnie jest! Najważniejsza jest twoja relacja z Jezusem. O nią dbaj, a Jezus zatroszczy się o ciebie i nie pozwoli, żeby coś złego stało się z twoim powołaniem. Tego jestem pewien. 

– w rozmowie z Przemysławem Radzyńskim, mówi Łukasz Sośniak SJ, kóry rozpoczął właśnie swój czwarty rok w zakonie jezuitów, a wcześniej, przez dziesięć lat, pracował jako dziennikarz w Radiu Jasna Góra oraz współpracował z różnymi czasopismami.
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS