logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Krzysztof Wons SDS
Dwie wartości: modlitwa i praca... Jak je łączyć?
Zeszyty Formacji Duchowej
 


Rozmowa ks. Krzysztofa Wonsa SDS z Ojcem Leonem Knabitem OSB

ks. Krzysztof: Ojcze Leonie, w programach telewizyjnych dał się Ojciec poznać jako człowiek, który potrafi podejmować rozmowy na trudne tematy. W życiu duchowym do takich tematów należy odwieczny dylemat godzenia codziennych zajęć z modlitwą. Duchowość benedyktyńska odpowiada na ten dylemat pozytywną zasadą życia: Ora et labora. Przypomina, że nie należy tych dwóch wartości przeciwstawiać, lecz łączyć. Jaka jest ich współzależność w życiu duchowym?

o. Leon: Reguła św. Benedykta nie wyraża się nigdzie dosłownie: Ora et labora. Można by powiedzieć, że  jest to streszczenie pewnych tendencji reguły. Wiadomo bowiem, że słowo ora, czyli módl się, było na ustach i w sercach tych wszystkich, którzy już przed św. Benedyktem, począwszy od Apostołów byli blisko Jezusa. Jezus spędzał wiele czasu na modlitwie i uczył Apostołów modlić się. Jednocześnie ci pierwsi naśladowcy Jezusa, którzy brali Ewangelię bardzo serio, którzy idąc za Panem, zostawiali wszystko, szli na pustkowia i tam spędzali swoje życie na modlitwie, właśnie oni wyczuwali, że sama modlitwa to nie wszystko, chociażby z tego powodu, że trzeba było z czegoś żyć. Nie dało się bowiem żyć tylko samą modlitwą, popijaniem wody ze źródełka i zagryzaniem korzonkami. Już wtedy zaczęli więc zajmować się uprawą roli czy rzemiosłem. Chodzili do okolicznych osad, gdzie sprzedawali owoce swojej pracy. Później, kiedy bardziej konkretnie zostały określone zasady życia oddanego Panu Bogu (np.: reguła św. Bazylego na Wschodzie), św. Benedykt przyglądając się temu wszystkiemu, również napisał swoją regułę, w której mówi także o pracy. Nie była ona doceniona w starożytności, bo starożytność pogańska, zwłaszcza Rzymianie, ale i Grecy "nie przepadali" za pracą. Praca bowiem to było coś godnego niewolnika. Dotyczyło to także nauczania. Solidny Rzymianin nie uważał, żeby nauczanie było czymś, co uda się pogodzić z jego godnością. Rzymianin wojował, bawił się, dyskutował, ale nie pracował i nie uczył (ponieważ nauczanie traktowano wówczas jako pracę). Natomiast reguła św. Benedykta  postawiła pracę niemal  na równi z modlitwą. "Bezczynność jest wrogiem duszy. Dlatego też bracia muszą się  zajmować w określonych godzinach pracą fizyczną i również w określonych godzinach czytaniem duchownym".. Czytanie jest tu traktowane jako część modlitwy.

Reguła benedyktyńska te sprawy doprowadziła można by powiedzieć do perfekcji. Jej cechą charakterystyczną jest umiar, a więc równowaga między modlitwą a pracą. Nie oznacza to oczywiście  minimalizmu, ale pogodzenie jednego z drugim: odpowiedni czas na modlitwę i odpowiedni czas na pracę. W zakonie ten problem jest trochę łatwiejszy. Dlaczego? Dlatego, że im bliżej Pana Boga, tym łatwiej te rzeczy pogodzić.
 
Dzisiaj ludzie mają kłopoty, ponieważ są zbyt daleko od Pana Boga i nie za bardzo wiedzą, czym mają Go chwalić (mówimy oczywiście o wierzących, bo niewierzący na modlitwę nie zwracają uwagi). Gdy ktoś się za dużo modli, to wiemy, że są księża, którzy wyganiają takie przesadne panie z kościoła i mówią: "idź, ugotuj mężowi obiad ... skarpetki zaceruj ... nie siedź na trzech czy na pięciu Mszach Świętych". Z drugiej jednak strony, gdy ktoś się za bardzo przejmie pracą, skądinąd porządny katolik, solidny, czasem nawet zdarzy się i kapłan, a ciągle pracuje i nie ma czasu na sprawy duchowe. Często tacy ludzie tłumaczą się: "Mam konkurencję i muszę przynajmniej na początku  "rozkręcania" firmy pracować osiem dni w tygodniu od niedzieli do niedzieli; a potem, jak już tak trochę dojdę do siebie, to zacznę świętować w niedzielę, a może nawet i w sobotę". A więc im bliżej Pana Boga tym łatwiej sobie z tymi rzeczami poradzić; im dalej, tym gorzej.. Ciekawą rzeczą jest, że przesada nawet  w modlitwie może być nie znakiem bliskości Pana Boga, tylko złym zrozumieniem tego, o co chodzi w życiu religijnym.

Skoro modlitwa i praca są wartościami tak ściśle ze sobą powiązanymi skąd więc, Ojca zdaniem, bierze się owo napięcie a nawet opór w przechodzeniu od modlitwy do pracy i odwrotnie?

Jest bardzo wiele powodów, dla których to napięcie powstaje. Ja bym chciał zwrócić uwagę szczególnie na to, że człowiek jest chyba zbyt przywiązany do tego co się dzieje wokół niego, do tego, w czym tkwi, a nie do samego Pana Boga. Dlatego też jeśli jestem przywiązany do Pana Boga, jeśli staram się, aby On był u mnie na pierwszym miejscu, jeśli nie przedkładam niczego ponad miłość Boga i Jego Prawo, to wówczas  moja "ideologia" jest dobra. Cóż to jest ta "ideologia"? (Niektórzy mówią – opcja) Wyjaśnię to może na własnym przykładzie. Otóż kiedyś nie mogłem sobie poradzić ze zorganizowaniem czasu, "brakowało" mi go na modlitwę i na pracę. Poszedłem wówczas do przełożonego i tłumaczyłem, że "organizacja" u mnie szwankuje. On się wtedy uśmiechnął i odpowiedział, że to nie "organizacja", tylko "ideologia". Oczywiście nie można uważać kontaktu z Jezusem za "ideologię". Jest to tylko słowo - wytrych. A więc "ideologia" jest moim nastawieniem do Boga.

Jeśli nie jestem w Bogu tak naprawdę zakochany - może nie koniecznie emocjonalnie, ale wolitywnie - to wtedy albo za wielką wagę przykładam do modlitwy, do ćwiczeń, do praktyk pobożnych, i choćby się paliło i waliło, ja muszę te swoje pacierze odmówić (to jest wtedy dewocja, która nie przynosi żadnego pożytku); albo jestem tak przywiązany do swojej pracy, którą skądinąd robię dla Boga, dla rodziny, Kościoła, Ojczyzny, że już wydaje mi się, że jak ją puszczę, to mi się coś stanie. Mówił o tym kiedyś O. Piotr Rostworowski, opowiadając o człowieku, który rąbie drzewo siekierą. Rąbie, rąbie, bo musi rąbać. W końcu siekiera mu się stępiła i mówią do niego: "odłóż rąbanie, naostrz siekierę bo się stępiła", na co on odpowiada: "ja nie mam czasu na na ostrzenie siekiery, bo ja muszę rąbać". On sobie nie wyobraża , aby mógł ostrzyć siekierę, bo on musi rąbać, on jest tak nauczony. Nie chodzi tu o to, by dzielić na ludzi lepszych czy gorszych, ale jeśli jest mniejszy stopień zaangażowania w Pana Boga, rozumienia tego, czego On chce od człowieka, świadomości tego, że Bóg jest pierwszym działającym, a nie człowiek, to wtedy ma miejsce nadmierne przywiązanie do pracy lub do modlitwy, i przejście od jednego do drugiego dokonuje się z żalem. Jeśli to jest ten sam Pan, to ja Go chwalę tak samo: jeśli przychodzi czas na modlitwę, to wtedy odkładam pracę - robota nie zając, nie ucieknie, zrobiłem co do mnie należało, teraz Panu Bogu się należy - i idę na modlitwę. Św. Benedykt powie: "W porze Bożego Oficjum skoro tylko odezwie się sygnał (zwykle był to dzwon), trzeba pozostawić wszystko i biec jak najśpieszniej...Nic nie może być ważniejsze od Służby Bożej"(RB, 43,1-3). Z drugiej jednak strony, jeśli ktoś wymaga ode mnie pomocy w pracy, nie mogę się wymigiwać tym, że nie mogę teraz pracować, bo ja muszę teraz być z Panem Bogiem.. Już św. Jakub mówił, że nie można pobożnymi zwrotami, sloganami zbywać rzeczywistych potrzeb, w których zaangażowanie mojej osoby czy mojej pracy jest konkretnie potrzebne. Czyli im bliżej Pana Boga, tym mniej napięcia; im większe zrozumienie, że to On jest pierwszym działającym, tym łatwiejsze przechodzenie z jednego do drugiego. Są to więc dwa zasadnicze elementy, które wpływają na to, że życie człowieka jest harmonijne.

Czy benedyktyńska zasada życia duchowego Ora et labora jest rzeczywiście "sprawdzalna" w świecie, w którym "zwykły zjadacz chleba" zagoniony i zapracowany nie potrafi często stworzyć sobie klimatu modlitwy, który znajduje mnich w zaciszu klasztornych murów?

Myślę, że dużą rolę odgrywają tu świadectwa tych ośrodków, które umieją sobie z tym radzić czy może próbują umieć sobie z tym radzić. Człowiek świecki, aby zdobyć podstawowe środki utrzymania, musi dzisiaj wiele pracować, a  czasem nawet i to nie wystarcza. Rozumiemy, że istnieje pokusa całkowitego oddania się pracy. Zakonnik jest w nieco innej sytuacji. Ktoś kiedyś powiedział, że "żaden Dominus vobiscum nie umarł nad pustą miską". Zakon jest  zobowiązany dostarczyć zakonnikowi ubrania, wyżywienia, mieszkania i jest to na zupełnie wystarczającym poziomie. Natomiast człowiek świecki, jeśli sam nie zapracuje, to zwyczajnie nie będzie miał. Jeśli tylko on sam - to pół biedy, ale musi zadbać o rodzinę, o żonę, dzieci, kiedy ktoś zachoruje, czy zaistnieje konieczność większego wydatku.

Dlatego dla człowieka świeckiego, który przeżywa takie rozdarcie, ważne jest owo świadectwo. Jeśli przyjedzie do klasztoru i spotyka się z ludźmi, którzy umieją pogodzić pracę i modlitwę, dając sobie radę z problemami codziennego życia, wtedy pogłębia swoją wiarę. Zaczyna wierzyć, że benedyktyńska zasada Ora et labora sprawdza się w życiu. Zaczyna wierzyć w to, że kiedy na chwilę odłoży pracę, aby się pomodlić, czy jak to niektórzy praktykują, aby codziennie pójść na Mszę Świętą, to przez to wcale nie będzie miał mniej czasu. Niektórzy ludzie świeccy codziennie przez pół godziny czytają Pismo Święte, czy też odmawiają cały różaniec, bo wiedzą że jest to im potrzebne dla wzięcia oddechu.

A więc widzimy tu dwie wzajemnie uzupełniające się postawy. Mnisi, którzy nie mogą poprzestawać na samej tylko modlitwie - jej koniecznym uzupełnieniem jest praca - oraz ludzie świeccy, którzy przez kontakt ze świadkami tak uregulowanego życia, widzą sens znajdowania czasu  na modlitwę, choćby nagliła konieczność pracy.

Człowiek współczesny wydaje się cierpieć na chroniczny brak czasu i ciszy. W jaki sposób osoba świecka, kapłan lub zakonnik,  pracujący "w świecie" mogą wypracować pośród zwyczajnej codzienności przestrzeń ciszy i skupienia? Czy Ojciec mógłby udzielić kilka praktycznych wskazówek.

Zdaję sobie sprawę z tego, że trudno jest człowiekowi (nawet temu bardzo wierzącemu) przez cały czas żyć w klimacie obecności Boga, "chodzenia w obecności Boga". Muszą istnieć jednak pewne punkty, w których zapewniam Pana Boga, ludzi i siebie, że moje zasadnicze nastawienie jest ukierunkowane na Pana Boga, że ja nie chcę dać się wciągnąć w wir ciągłej gonitwy. Punkty te można porównać do termometru: tak jak termometr pokazuje temperaturę, która jest w całym pomieszczeniu czy na zewnątrz domu, tak muszą w moim życiu istnieć owe punkty, które wyznaczają moje nastawienie. Dlatego ważną sprawą jest to, co się fachowo określa mianem "ćwiczeń duchowych". A więc ten normalny poranny i wieczorny pacierz, Anioł Pański, krótka modlitwa przed jedzeniem i poza tym jeśli coś się uda więcej - przeczytanie Pisma św., Różaniec, czy adoracja Najświętszego Sakramentu.. I wtedy rodzi się potrzeba  posiadania tych dobrych przyzwyczajeń, które nie są tylko rutyną, ale dobrem czynionym z radością, cnotą (słowo, które  dzisiaj nie jest za bardzo w cenie). Jeśli uwierzę w to, że mogę się modlić,  mogę bardzo mocno i intensywnie zbliżyć się do Pana Boga.. Ktoś kiedyś powiedział: Nie módl się, tak jak nie potrafisz, ale módl się tak jak potrafisz.

Anioł Pański. Ojciec Święty Jan Paweł II na początku swojego pontyfikatu przypomniał nam o modlitwie Anioł Pański. Usłyszysz dzwon; (nie usłyszysz- popatrz na zegarek). Dwunasta godzina. Czas na Anioł Pański.". Odmówienie modlitwy Anioł Pański zajmuje dosłownie 3 minuty. Można to więc uczynić będąc na przystanku, w podróży, bez zatrzymywania się, bez zdejmowania czapki czy kapelusza.

Modlitwa przed jedzeniem. Jeśli nawet czasem nie "pasuje" zewnętrznie, to można pójść na pewne ustępstwa: choć wewnętrznie zatrzymaj się na chwilę, zastanów się i pomódl, że to właśnie od Pana Boga otrzymujesz posiłek. I tak dalej...
To są te punkty zatrzymania. Trzeba jednak sobie jasno powiedzieć: skoro powiedziałem Panu Bogu to jedno, wyraźne "TAK", to pod tym jednym "TAK" muszą się mieścić pewne "NIE". To jest tak, jak w małżeństwie: jeśli mi na żonie naprawdę zależy, to nawet najbardziej atrakcyjnej kobiecie potrafię powiedzieć "NIE", a jeśli nie zależy, to "co na drodze to nie przyjaciel" i wtedy wiadomo, jak życie wygląda. Jeśli mi więc na Panu Bogu prawdziwie zależy, to muszę umieć powiedzieć "NIE" wszystkiemu, co mnie od Niego oddala

Wielokrotnie słyszy się z ust osób szlachetnych i bardzo aktywnych, że nie mają czasu na modlitwę i że dlatego modlą się pracą, oddając chwałę Bogu swoimi zajęciami. Czy dla ludzi z charakterem  "aktywisty" ta zasada nie jest najlepszym rozwiązaniem dylematu godzenia modlitwy i pracy?

Bardzo dobrze, gdy ktoś modli się pracą. Jest to zgodne z Pismem Świętym: "czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko czyńcie na chwałę Bożą". Jednocześnie trzeba wrócić tutaj do naszej "ideologii". Jeśli Bóg jest tym, który jest: jeśli mnie kocha, jeśli mnie stworzył, jeśli On mnie podtrzymuje w istnieniu i daje mi siłę do tego, żebym pracował, to On w porównaniu ze mną jest tym, przed którym ja wewnętrznie czuję, że muszę upaść na kolana. Dlatego trzeba choć krótko, ale się pomodlić, bo wówczas widzę, że praca  nie wyczerpuje mojego stosunku do Niego.
 
Z kolei aktywista, jak uczy doświadczenie, czy to będzie partyjny czy religijny, on się bardzo szybko wypali. To jest to rąbanie drzewa. On będzie wciąż rąbał. Bardzo dobrze, że rąbie, to jest przydatne i pożyteczne, ale siekiera się tępi i człowiek też się zużywa. Pan Jezus powiedział przecież do Apostołów, którzy tak pracowali, że nawet na posiłek nie mieli czasu: "Pójdźcie na miejsce ustronne i odpocznijcie nieco". I jednocześnie sam poszedł i modlił się. Dla przykładu wystarczy spojrzeć na postać Ojca Świętego, który ma wypełnione pracą całe dnie od rana do nocy z minimalnymi przerwami. I w tych przerwach papież zawsze znajduje czas na modlitwę. Zresztą napisał kiedyś: "Jeśli przed modlitwą wszystko musi ustąpić na dalszy plan, to znajduje sobie ona czas w nawet najbardziej zapracowanym dniu". Jeśli więc Pan Bóg jest dla mnie kimś naprawdę kochającym i kochanym, to muszę odłożyć na chwilę siekierę, komputer czy cokolwiek innego i westchnąć do Niego, połączyć się z Nim w modlitwie.

Wydaje się, że dzisiejszy kryzys życia duchowego wywołany konsumpcyjnym podejściem do codzienności rozbudza równocześnie w człowieku coraz większą tęsknotę za Bogiem. Czy nie wydaje się Ojcu, że owo zjawisko duchowego głodu i poszukiwania Boga staje się szczególnym wyzwaniem dla osób duchownych i konsekrowanych?


Osoby konsekrowane czy są to księża diecezjalni czy wszelkiego rodzaju osoby zakonne, w swoim powołaniu mają element świadectwa i są nie tylko dla większej chwały Bożej, ale i dla pożytku całego Kościoła. Osoby duchowne są przecież w służbie Kościołowi. Czasy obecne są czasami szczególnego świadectwa. I tu jest nasza wielka odpowiedzialność, że my jako osoby konsekrowane nie możemy sobie pozwolić na taką "byle jakość". Przypomina mi się tu synek, który szedł do szkoły lotniczej. Kiedy mamusia go posyłała, to mówiła: "synku, tylko lataj nisko i powoli, żeby ci się coś nie stało". Jeśli więc osoba poświęcona Bogu "lata nisko i powoli", to ona nie pomoże tym ludziom, którzy chcą "latać" troszkę wyżej i troszkę szybciej. A takich jest ludzi jest wielu i będzie ich coraz więcej. Ci ludzie, jeśli nie zobaczą kogoś, kto lata wyżej i  szybciej, to nie uwierzą w to, że to ma sens, i że coś takiego w ogóle może istnieć. I dlatego niepokoją bardzo tendencje do lekkiego uśmieszku, czasami nieraz nawet pewnego cynizmu duchowego, niezaangażowania tak za bardzo: wierz w Pana Boga, grzechów ciężkich nie popełniaj itd., ale nie przesadzaj, bo będziesz fundamentalistą, a przynajmniej będziesz za takiego uważany.

Natomiast tam, gdzie jest miłość, poczucie odpowiedzialności za drugiego człowieka, za Kościół, tam nie ma fundamentalizmu. To jest miłość, która nie ma nic wspólnego z fundamentalizmem. To jest postawa Chrystusa, który był radykałem aż do śmierci. Może nie chodzi tu w sensie dosłownym o to, aby ponieść śmierć męczeńską, ale o umieranie w nas pewnych pseudowartości tego świata, żeby ludzie zobaczyli, że są wyższe wartości ponad gromadzenie kapitału, rozrywek, seksu, narkotyków. To wszystko bowiem ludzi nie zaspokaja i jak się ich przyprze do muru, to okazuje się, że są bardzo nieszczęśliwi i pragną czegoś więcej. Stąd u nas muszą znaleźć pewien poziom, który będzie dla nich wyzwaniem i pomocą.

Czy nasze klasztory nie powinny stawać się dzisiaj otwartymi oazami dla "spragnionych duchowo" ludzi przychodzących po pomoc "ze świata"? W jakiej mierze domy zakonne mogłyby stać się takimi ośrodkami? 

Patrząc na to, co się dzieje, uważam, że nasze domy zakonne już się stają takimi ośrodkami. Dzisiaj prawie każdy klasztor ma możliwości, żeby można było w nim pobyć. Pomijam tu oczywiście domy zakonne, które niejako "zawodowo" zajmują się organizowaniem spotkań rekolekcyjnych, rozmaitych kursów. Owszem, czasem bywa tak, że na parafii jest dwóch księży zakonnych, którzy pełnią obowiązki duszpasterskie, są rozrywani przez pracę i z trudnością znajdują czas na modlitwę. Wówczas trudno, aby zajmowali się takimi pracami.

Dzisiaj zachęca się do tego, aby stworzyć ludziom świeckim możliwość przyjrzenia się naszemu życiu, stąd też wiele domów zakonnych otwiera swoje drzwi i stają się one ośrodkami przyciągania, swoistymi "oazami spokoju i odpocznienia". Chodzi  o danie człowiekowi świadectwa klauzury zakonnej, rytmu życia wspólnoty zakonnej, o pokazanie mu pewnego głębszego wymiaru. Tak więc to, co jest, należy zdecydowanie pochwalić oraz zachęcać wszystkie instytuty życia konsekrowanego i  zgromadzenia zakonne do takiej działalności. Trzeba tu jednak zwrócić uwagę na zachowanie przez dom zakonny własnej tożsamości. Nie może się on zamienić w dworzec kolejowy, w którym wszędzie są wszyscy, bo wtedy przestajemy być domem zakonnym i przestajemy dawać świadectwo. Mamy więc prawo i obowiązek być troszkę innymi, może nie lepszymi, ale innymi, którzy zawsze pomogą.
 

na podstawie nagrania audio opracował
kl. Rafał Chwałkowski SDS

 
Zobacz także
o. Jarosław Kupczak OP, Marcin Konik-Korn
Jedną z grup, która toczy dziś najbardziej zażartą batalię z Kościołem katolickim są grupy feministycznych aktywistek. Domagają się one prawa do aborcji, refundacji antykoncepcji oraz możliwości adoptowania dzieci przez kobiety nie pozostające w związku małżeńskim. Kościół katolicki wypracował jednak własną koncepcję feminizmu...
 
Teresa Tyszkiewicz
W swoim dziele stworzenia Bóg powołał do istnienia duchy czyste, obdarowane wolną wolą, inteligencją i mocą, które miały być w szczególnej relacji do swego Stworzyciela, miały pełnić Jego wolę, ale nie z przymusu, lecz z miłości miały Mu służyć. Część z nich wypowiedziała Bogu posłuszeństwo i sprzeciwiła się Jego woli. To odrzucenie Boga stało się dla nich potępieniem: z własnej, wolnej woli stały się zamiast dobrymi duchami – duchami zła, buntu i nienawiści do Boga. 
 
Tomasz Duszyc OFMCap
Sumienie powinno być nieustannie kształtowane. Nie jest przy tym całkowicie autonomiczne. By działało prawidłowo, musi odnosić się do wartości i prawdy, które istnieją poza człowiekiem: do Boga i Jego prawa. Dlatego we właściwym posługiwaniu się sumieniem tak ważne jest dbałość i czuwanie, by nie zostało zdeformowane...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS