logo
Sobota, 20 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Agnieszki, Amalii, Teodora, Bereniki, Marcela – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Andrzej Godyń SDB
Dziecko musi móc się zadrapać
Don Bosco
 


Rozmowa z ks. Piotrem Marchwickim SDB – psychologiem, kierownikiem Katolickiej Poradni Psychologicznej dla Dzieci i Młodzieży i Salezjańskiego Centrum Młodzieżowego w Poznaniu


Na poznańskim Łazarzu dzieci bawią się jeszcze na podwórkach?

Tak. Bawią się też na ulicach i chodnikach, ale też i w tych miejscach, które są przeznaczone do publicznej zabawy, jak np. Park Wilsona czy na boiskach przy szkołach otwartych praktycznie przez cały czas, także na dostępnych dla wszystkich tutejszych kortach tenisowych.

W innych miastach i dzielnicach wygląda to podobnie?

Mówiąc szczerze nie za bardzo wiem, jak jest gdzie indziej. Mogę powiedzieć jak było 30 lat temu, kiedy sam byłem dzieckiem i mieszkałem na poznańskich Winogradach.

I jakie są zmiany w porównaniu z tym, co było 30 lat temu?

Jeśli chodzi o dzieci i młodzież, to w większości rzadziej wychodzą na dwór. Siedzą w domach, mają komputery, przy których spędzają większość czasu wolnego. Szczególnie w miesiącach zimniejszych. Natomiast te dzieci, które ciągle są na dworze, to są często dzieci z rodzin zaniedbanych wychowawczo, dla których podwórko i ulica to drugi dom. Choć oczywiście nie tylko, bo jest przecież dużo rodzin dobrych, wydolnych wychowawczo, ale ubogich. Są dwie skrajności – jedne dzieci w ogóle nie wychodzą na podwórko, bo ich rodzice obawiają się tego, inne cały swój czas spędzają na dworze.

Może nie wszystkie mają komputery, ale chyba każdy ma telewizję?

Każdy ma telewizję, ale w wieku szkoły podstawowej czy gimnazjum telewizja już tak bardzo nie przyciąga. Komputer, Internet dużo bardziej. Nie wszyscy jednak mają komputer, a jeśli mają, to na przykład wśród czwórki rodzeństwa nie tak łatwo mieć do niego dostęp, a nie jest tak, że każdy ma swój. Ale to nie tylko dzieci nie chcą wychodzić na dwór, także niektórzy rodzice im na to nie pozwalają, bo boją się, żeby nic im się nie stało. Szczególnie w te miesiące, gdy wcześnie robi się ciemno. Kiedy na przykład mamy w oratorium treningi czy zajęcia dostępne dla dzieci, które nie przychodzą do nas codziennie, to bardzo często rodzice je odprowadzają lub podwożą.

Ten strach jest uzasadniony? Zwiększyło się zagrożenie czy to nadopiekuńczość rodziców?

Jest różnica między ulicą a podwórkiem. Tam gdzie są podwórka, np. między blokami czy kamienicami, dziecko jest bardziej bezpieczne. Ulica jest zawsze mniej przewidywalna, zwłaszcza w takiej dzielnicy, jak nasza. Może nie zaraz stałaby się jakaś krzywda, ale gdyby zostało np. przestraszone, to taki lęk w trzecioklasiście, jak i jego rodzicu, może pozostać bardzo długo. Inna rzecz, że często na podwórkach nie ma nic szczególnego czy ciekawego. Zdarza się, że administracja czy sami mieszkańcy postarają się o jakąś huśtawkę czy miniplac zabaw dla dzieci, ale najczęściej można co najwyżej poobijać piłkę o ścianę. Choć nawet pograć chłopcy wychodzą rzadziej niż kiedyś. Rodziców można i trzeba zrozumieć, ale też warto pamiętać, że dziecko musi mieć możliwość wyjść, doświadczyć czegoś, zadrapać się, bo inaczej rośnie ktoś, kto będzie bał się życia i pozostanie do niego nieprzystosowany.

Dzieci na tym tracą, jeśli nie mają możliwości spędzenia czasu z rówieśnikami?

Porównując choćby z naszym dzieciństwem czy młodością, widzimy, że jednak tracą. Brakuje przygody. Do dziś pamiętam, jak jechało się w czterech, pięciu kolegów nad jezioro czy oglądać jakieś bunkry. Wyprawa na rowerach za miasto może wydawać się niebezpieczna, bo jest więcej samochodów, ale dziś są też ścieżki rowerowe. Trzeba wejść na drzewo, czasem z niego spaść – byle nie z wysoka. To wspomina się do końca życia. Poza tym w grupie dzieci uczą się dostosowywać do siebie, przez co jest większa szansa, że w przyszłości nie będą egocentrykami. To problem trochę podobny do wychowywania się w domu, gdzie jest jedno dziecko i gdzie jest więcej rodzeństwa. W grupie rówieśniczej nie ma zbyt dużo miejsca na egocentryzm. W niej też ujawniają się u niektórych cechy przywódcze. To nie to samo, co na przykład w klasie szkolnej, bo szkoła to instytucja, a na podwórku grupa zawsze jest nieformalna, gdzie relacje układają się spontanicznie. To wszystko sprawia, że dzieci przeżywają coś, czego nie dadzą im zorganizowane zajęcia.

Rodzice przesadzają w zagospodarowywaniu dzieciom czasu?

Rodzice chcą, żeby dzieci miały dobry start życiowy, żeby – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – zrobiły jakąś karierę, ułożyły sobie życie, więc inwestują w angielski, zajęcia sportowe, muzyczne itp. Czasem rzeczywiście przesadzają.

Może tak powinno być? Może zabawy na podwórku to marnowanie czasu, który można poświęcić na odrabianie lekcji i zajęcia pozalekcyjne?

Jeśli dziecko codziennie cały czas spędza na dworze to rzeczywiście jest to sygnał, że coś jest nie tak i jest to marnowanie czasu, zresztą analogiczne do tego, gdyby cały czas spędzało przed komputerem. Dzieciństwo nie jest czasem tylko i wyłącznie na zabawę. Trzeba odrobić lekcje, a i jakieś zajęcia pozalekcyjne nie zaszkodzą, jeśli zachowa się zdrowy umiar. Ale musi też być możliwość wyjścia z kolegami na dwór. W wielu rodzinach dzieciom nie zostawia się czasu wolnego, a ten, który mają jest przeznaczany na telewizję czy jakieś gry komputerowe, tak że poza szkołą praktycznie nie spotykają się z rówieśnikami. No chyba, że na jakichś treningach itp., ale wtedy jest to jakoś zinstytucjonalizowane. Takie dzieci niestety tracą zabawę w Indian...

Chyba, że rodzice zabiorą je do wioski indiańskiej...

Ale wtedy to nie dzieci wymyślają zabawę. Nie ma pytania: w co się bawimy? W bitwę czy budowanie szałasu? Nie ma miejsca na wyobraźnię. Najlepszym rozwiązaniem jest umiejętność pogodzenia tych spraw. Niech dziecko chodzi na zajęcia, pod warunkiem, że samo je sobie wybrało. Żeby nie musiało grać na akordeonie, czy uczyć niemieckiego, jeśli tego nie chce. Ale też niech ma czas na zabawę z kolegami.

A jak to rozwiązuje Wasze oratorium?

Oratorium to coś pośredniego między podwórkiem a miejscem, gdzie zajęcia są zorganizowane. W oratorium zajęcia są zresztą organizowane w sposób bardzo luźny. To są jakieś kursy czy lekcje. Do oratorium można przyjść, można mieć grupę rówieśniczą, można się bawić, ale z drugiej strony to nie jest, jak wyjście do parku, gdzie się jest całkowicie „bezpańskim”. Tu zawsze jest ktoś z dorosłych, jest salezjańska asystencja. Z tym, że jest ona dyskretna i daje duży poziom wolności. Generalnie dzieci same sobie organizują zabawę, choć są też możliwości zajęć zorganizowanych, np. korepetycji z angielskiego. Można bawić się w sposób „półzorganizowany” albo samemu się zorganizować i grać w koszykówkę czy siatkówkę. Ale jest to teren zamknięty, pod opieką, który nie pozwala rozwinąć się „przygodzie” w sposób niekontrolowany. Na pewno jednak nie jest to szkoła.

ks. Andrzej Godyń SDB

 
Zobacz także
kl. Krzysztof Witek SCJ

Nie ma złotego środka na to, jak pomóc komuś, kto czuje się skrzywdzony i boryka się z pewnymi trudnościami. Mogą to być bardzo różne problemy: od zdrowotnych, przez uzależnienie, po sytuację bytową. Jednak przede wszystkim jest w nas wielka potrzeba zobaczenia naszej wartości w oczach drugiego człowieka. 

 

Siostra Teresa Pawlak ZSAPU, albertynka pracująca w przytulisku dla bezdomnych kobiet, w rozmowie z kl. Krzysztofem Witkiem SCJ dzieli się swoimi doświadczeniami z posługi kobietom znajdującym się na zakręcie życiowym. Opowiada o ich problemach, a także o tym, co daje im nadzieję i jak udaje im się powstać z tragedii.

 
Katarzyna Olbrycht
Tak postawione pytanie może brzmieć prowokacyjnie, jeśli rozumieć je szerzej niż tylko jako pytanie o źródła biologicznego instynktu przeżycia. Do szerszej interpretacji inspiruje forma pytania, podkreślająca, że odnosi się ono do człowieka. Człowiek zaś nie jest tylko istotą biologiczną i jego funkcjonowanie nie jest zdeterminowane ani jedynie, ani głównie przez instynkty. Może czegoś chcieć, bądź nie chcieć i odpowiednio do tego reagować i podejmować decyzje.
 
 
Ks. Mariusz Pohl
Nie bez powodu św. Jakub pisał w swoim liście o zagrożeniach, jakie płyną z niewłaściwego używania języka. To, co mówimy, może wyrządzić o wiele większą szkodę i krzywdę, niż to, co robimy. Czyny mają zasięg ograniczony do konkretnej sytuacji, działania, osoby, czasu i miejsca akcji. Słowa mogą działać trochę na podobieństwo wirusa...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS