Autor: Michał (---.zabrze.net.pl)
Data: 2009-09-20 15:59
Teza powszechnie przyjmowana przez uczestników forum brzmi: każdy, kto jest samotny, jest samotny z przyczyn obiektywnych i nie ma w tym jego winy. Tymczasem mamy tu przykład dokładnie odwrotny i (oczywiście niechcący) pokazane mechanizmy, które do niego doprowadziły. Co więcej, nie widać mechanizmów odwracających ten zaklęty ciąg. Stawiam następną tezę; dobrze się stało, jak się stało, bo co najmniej jedna osoba (Aniela) nie jest przygotowana do małżeństwa, z żadnym facetem. Rozstali się po pierwszej kłótni i przez lata nie potrafi wyciągnąć ręki do zgody, pomimo tego, że druga strona próbowała, jak wynika z tej pisaniny. To jak będzie w prawdziwym małżeństwie z kimkolwiek? Ktoś jest gotowy do małżeństwa, to je zawiera. Nie jest gotowy - to zostaje starą panną. I tyle. Jest oczywiście jeszcze problem małżeństw zawieranych z głupoty, w sposób nieprzemyślany, ale o tym w wątku "naukowym".
Joy, masz rację, przeszarżowałem, ale mnie wkurza, że w zasadzie nikt, poza agu, która jest na świeżo, a być może za kilka lat też zapomni, nie uznaje, że może być samotnym z WŁASNEJ WINY. Innymi słowy: Panie Boże, spowiadam się ze swego staropanieństwa, starokawalerstwa, do którego doprowadzili mnie INNI. A do Boga modlę się, by uczynił rzecz sprzeczną samą w sobie, czyli coś czego ze swej natury uczynić nie może. Pytanie w takim razie jaki obraz Boga w sobie nosimy i czego od Boga chcemy? Czy w ogóle jest nam Bóg do czegoś potrzebny, oprócz alibi naszego niedołęstwa (jakim mnie stworzyłeś, takim mnie masz)?
P.S.
Twój cytat jest jednak niekompletny. Pełny cytat zmienia jednak obraz rzeczy, bo dowód dotyczy tego, że to MY jesteśmy wolni. Może kiedyś były takie czasy, że do małżeństwa ludzi przymuszano, ale obecnie w Kościele katolickim, takie małżeństwo byłoby zawarte w sposób nieważny. Przykład Anieli dowodzi, że działa to także w drugą stronę. Naturalnie taka nie musi być reguła, ale to trzeba udowodnić, a Aniela jest pierwszą osobą, która wyraźnie napisała, że czuje się odpowiedzialna za to co się stało, tyle, że nie ma odwagi by to zmienić. W takim razie zamiast modlić się w sposób bezowocny o coś, czego Bóg nie może uczynić, powinna modlić się o własną przemianę, bo ona jest podstawą tego co może być dalej. Chciałbym, by ktoś przeprowadził dowód w druga stronę. Być może mógłbym być mężem innej żony, ale JA do małżeństwa z tamtymi dziewczynami po prostu nie dorosłem, były DLA MNIE zbyt trudne. Może się mylę, ale małżeństwo, skoro ma być powszechne, nie może być jako reguła, aż tak trudne. Więc wniosek jest jeden - my je takim czynimy. Nie ma co udawać doskonałych, skoro takimi nie jesteśmy.
|
|