logo
Wtorek, 23 kwietnia 2024
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 In vitro. Dlaczego nie?
Autor: potrzebująca (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2008-04-08 18:09

to co się teraz dzieje jest dla mnie jak straszny, amerykański scenariusz. Ale jest niestety prawdą:( jesteśmy małżeństwem ponad 2 lata i już chcieliśmy powiększyć naszą rodzinę. Czułam, że to nie będzie proste i stało się najgorsze. Jedno z nas ma fatalne wyniki. Dano nam szansę na własne dziecko, tak jak na trafienie "6" w toto-lotka.
Ta wiadomość zdołowała mnie całkowicie. Tak bardzo pragnęłam urodzić dziecko i to nie jedno. Jestem do tego stopnia zdesperowana, że metoda in vitro jest dla mnie oczywista.
Wiem, oczywiście, że wyjściem jest adopcja. Ale jak mam w sobie "zabić" pragnienie poczucia życia w sobie? możliwości karmienia?
Jednak boję się co dalej? czy Kościół mnie odtrąci? Mój mąż nie jest szczególnie wierzący, więc nie ma najmniejszych wątpliwości i nie rozumie moich. Osobiście do dziś nie potrafiłam się sama ustosunkować do tej kwestii, ale teraz.....kiedy to jest dla nas JEDYNA szansa...dlaczego ma mnie ominąć doświadczenie cudu stworzenia?
Dlaczego Kościół nie popiera in vitro, a nie sprzeciwia się np. rozrusznikom serca? Powinniśmy przecież szanować życie od momentu poczęcia do naturalnej śmierci, a rozrusznik mocno ingeruje w tę naturalną śmierć. Tu również człowiek z techniką podejmuje się przedłużania życia innym, a to przecież nie jest w naszej gestii?
Spodziewam się, że nie usłyszę słów poparcia, ale czy jest to aż takie zło?
przyjmę każde słowo...

 Re: In vitro. Dlaczego nie?
Autor: x. (---.ds5.agh.edu.pl)
Data:   2008-04-15 00:52

Przy zapłodnieniu in vitro nadliczbowe embriony są zabijane. Żeby z zapłodnienia in vitro mogło urodzić się dziecko, inne musi umrzeć. Do tej pory nikt tej sprawy nie rozwiązał. Mamy tu wtórne naruszenie przykazania: nie zabijaj.

Z całym zrozumieniem dla pragnienia posiadania własnego potomstwa. Dziecko jest darem, a nie czymś, co mi się należy. I trzeba się pogodzić z tym, że jakiegoś daru człowiek nie dostał. Oczywiście, jest to smutne i bolesne. Pamiętajmy jednak, że Kościół popiera wszystkie formy leczenia bezpłodności. Ale in vitro nie jest leczeniem. Nawet z punktu widzenia medycyny nie jest taką rzeczą jak szczepienie na ospę dzieci.

Zamiast in vitro polecam modlitwę do św. Małgorzaty z Antiochii - czcimy jš jako patronkę szczęśliwego rozwišzania oraz jako wspomożycielkę przy zwalczaniu pokus. Więcej o św. Małgorzacie np. ba http://www.wysoka.olesno.pl/wysoka2/index.php?dzial=artykuly&cmd=36
In vitro jest przejawem mentalności postmodernistycznej, chcielibyśmy wszystko od razu.

 Re: In vitro. Dlaczego nie?
Autor: Bogumiła (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2008-04-15 02:04

Zacznijmy od rozrusznika, bo najłatwiejsze. Ingerencją w naturalną śmierć nie jest leczenie człowieka wszelkimi możliwymi metodami, lecz SKRACANIE jego życia. Kościół występuje przeciw samobójstwu i eutanazji, w jakiejkolwiek formie. To wynika właśnie z szacunku do życia: aby trwało jak najdłużej. Przedłużanie życia jest jak najbardziej w gestii człowieka (oczywiście to nie znaczy, że rościmy sobie prawo DECYDOWANIA o chwili śmierci, bo to należy do Boga). Bóg dał człowiekowi rozum, medycyna ten dar wykorzystuje. Dopóki medycyna RATUJE ludzkie życie, i sprawia, że człowiek może żyć dłużej niż się to wydawało - jest w zgodzie z Bożym prawem. Bóg każe nam ratować każde ludzkie życie.

A teraz o in vitro.
Przede wszystkim bardzo ci współczuję, że znalazłaś się w takiej sytuacji. Naprawdę mi bardzo bardzo przykro, że to twoje ogromne pragnienie dziecka może być niezaspokojone. Ale - choć to takie niepewne - przecież jednak ludzie wygrywają te szóstki w totolotka, prawda? Dopiero jesteście dwa lata po ślubie, nie poddawaj się. Proś Boga o pomoc. Skoro istnieje możliwość urodzenia, to znaczy że istnieje.
A jeśli się nie da? Rozumiem, jakie to będzie przykre, ale tak wiele ludzkich pragnień nigdy nie będzie zrealizowanych - i nie wiemy, dlaczego tak jest. Inni takie pragnienia wyrzucają na śmietnik. I też nie wiemy, dlaczego tak jest.

Dlaczego Kościół nie popiera in vitro? Z kilku powodów.
Na przykład dlatego, że naturalnym miejscem i czasem poczęcia jest akt ostatecznego zjednoczenia się w miłości przyszłych rodziców. Dziecko ma prawo począć się w chwili największego oddania się sobie matki i ojca, w łonie matki, w geście największej miłości, a nie przez strzykawki, probówki, w otoczeniu obcych ludzi. Tak samo jak nie powinno rozpoczynać swojego życia przez gwałt albo półświadomą kopulację ludzi pod wpływem narkotyków czy alkoholu. To jest niegodne człowieka. A dziecko poczęte jest człowiekiem.

Najważniejszym jednak argumentem jest to, że tworzy się dzieci "na zapas", bo najczęściej nie udaje sie to za pierwszym razem. W łonie matki umieszcza się tylko jedno poczęte dziecko, reszta spędza swoje pierwsze dni życia w ciekłym azocie. Już niepotrzebne - są często wyrzucane potem na śmietnik, do muszli klozetowej, lub robi się na nich doświadczenia. One wszystkie będą twoimi prawdziwymi dziećmi. Będziesz ich matką. Chcesz być matką wielu? Właśnie będziesz. Tylko ktoś podejmie decyzję: to dziecko będzie żyć, a tamto na śmieci. To będzie żyć, a to będzie królikiem doświadczalnym. A to sprzedamy innej parze. Tego chcesz dla swoich dzieci? Czy pragnienie urodzenia dziecka jest większe niż świadomość matki, że jej inne dzieci lądują w klozetowej muszli?

Wiem jak bardzo chcesz być matką. Ale zacznij od końca. Poczuj się jak matka. Chodzi ci o swoje pragnienia, czy o prawdziwe dobro twoich przyszłych dzieci? Jako matka - kto będzie dla ciebie ważniejszy: ty czy twoje dziecko? Jesteś gotowa oddać życie za swoje dziecko? Na pewno czujesz, że tak. Ale pragnień swoich już nie potrafisz za swoje dzieci oddać? To jak im oddasz życie?

"dlaczego ma mnie ominąć doświadczenie cudu stworzenia?". Nie wiem. A może cię wcale nie ominie? Może się uda "tradycyjnym" sposobem? :)) Jeszcze wszystko przed wami.

 Re: In vitro. Dlaczego nie?
Autor: Michał (---.zabrze.net.pl)
Data:   2008-04-15 02:31

Rozumiem Twoje pragnienie macierzyństwa, ale ono mąci Ci wzrok. To nie metoda in vitro da Ci dziecko. To nie dziecko za wszelką cenę uczyni Cię szczęśliwą. Jesteś wolna, możesz robić, co chcesz, ale pamiętaj, że możesz stać się matką zabijając przy okazji kilkoro innych swoich dzieci. Możesz przy okazji uczynić się całkowicie bezpłodną, bo takie mogą być konsekwencje tej metody. Czy tego chcesz, czy udźwigniesz ten ciężar na całe tu życie? Czy to uczyni Cię szczęśliwą? Jesteś tego w 100% pewna?
Powiem Ci, kto jest dawcą życia - Bóg, On może je dać niezależnie od wszystkich wyroków lekarzy. Nie takie rzeczy widziałem. Tyle, że Ty nie chcesz cudu wymodlić, Ty chcesz cud wymusić. Być może CI się to uda, ale jakim kosztem? Wiesz, my czekaliśmy cztery lata na pierwsze dziecko. Jest kilkoro świętych, których wstawiennictwo bardzo pomaga, jak choćby Jan Paweł II. Są też dzieci, które bardzo czekają na rodziców. Może Pan Bóg, który chce Was uczynić płodnymi ma Wam coś szczególnego do powiedzenia?
A znasz to?
P.S.
Najłatwiej zwalać wszystko na męża, ja wiem, kobiety bez mężczyzn byłyby szczęśliwe. To, po co wychodzicie za mąż? Przy in vitro mąż w zasadzie nie jest Ci potrzebny.

 Re: In vitro. Dlaczego nie?
Autor: Calina (---.dsl.emhril.ameritech.net)
Data:   2008-04-15 06:13

Pytasz o 'in vitro': "czy jest to aż takie zło?"
- Obyś na sobie samej nie próbowała się przekonać, że życie ziemskie jest zbyt krótkie, by poznać jakie to złe.
I na pewno zadałaś pytanie w dobrym miejscu :)
Wszyscy ci tu powiedzą to samo; że w ten sposób poczęte dziecko nie uczyni cię szczęśliwą. A to dziecko, gdy dorośnie i dowie się, że przyszło na świat w próbowce będzie czuło się odmiennym, i też będzie cierpiało, bo jego rodzeństwo zabito (nawet jak nie pozna tej tajemnicy).
Pragnąc dać życie, nie pozwól się przez głupotę oddzielić od Dawcy Życia. Szukaj mądrości, bo świat wciska model "szczęścia" bez Boga. Czytaj wiecej na ten temat w dobrych źródłach katolickich. I módl się o wiarę dla męża, abyś w nim znalazła dla siebie oparcie, cokolwiek wam życie przyniesie.

Na pytanie: "Dlaczego Kościół nie popiera in vitro?" - wklejam artykuł z "Niedzieli" 02/2008.

GRZECHY "in vitro"
Dyskusja na temat zapłodnienia "in vitro" wypłynęła na nowo, gdy minister zdrowia Ewa Kopacz nie wykluczyła możliwości częściowego finansowania go przez państwo. Dziwnie brzmiała tutaj deklaracja pani minister, że jest ona praktykującą katoliczką.
Dlaczego katolicy zgadzają się na metodę zapładniania "in vitro", mimo iż jest ona niezgodna z nauczaniem Kościoła? Na to pytanie zapewne każdy powinien sobie odpowiedzieć we własnym sumieniu. Można jednak przypomnieć pewne fakty, pozwalające katolikowi stanąć wobec tego problemu w prawdzie. Organizacje pro-life informują nas o medycznych zawiłościach metody "in vitro". Episkopat twardo broni stanowiska Kościoła. Warto też przypomnieć sobie katalog grzechów, które popełnia się podczas kolejnych etapów sztucznego zapłodnienia.

Masturbacja

By pozyskać męski materiał genetyczny, konieczny jest akt samogwałtu. Już to powinno wystarczyć, aby odrzucić tę metodę zapłodnienia. Jak w przyszłości wytłumaczyć dziecku, że ojciec onanizował się, by ono mogło zostać poczęte? Zresztą nie zawsze dawcą spermy jest mąż przyszłej matki. Korzysta się z tzw. banków spermy, gdzie dawcom płaci się za ich nasienie i przechowuje je w lodówce.

Cudzołóstwo

Zapłodnienie "in vitro" możliwe jest w następujących kombinacjach: 1) mąż i żona są dawcami komórek i żona nosi dziecko; 2) mąż oddaje spermę, obca kobieta - komórkę jajową i żona nosi dziecko; 3) mąż i żona są dawcami komórek i obca kobieta nosi dziecko; 4) mąż oddaje spermę, obca kobieta - komórkę jajową i obca kobieta nosi dziecko; 5) obcy mężczyzna oddaje spermę, a żona - komórkę jajową i żona nosi dziecko; 6) obcy mężczyzna oddaje spermę, obca kobieta - komórkę jajową i ona nosi dziecko. Jak widać z powyższych kombinacji, na 6 przypadków w 5 następuje sytuacja, kiedy to nie mąż i żona są dawcami życia, lecz osoby spoza małżeństwa. Taka sytuacja uderza w sakrament małżeństwa. Katechizm Kościoła Katolickiego tłumaczy: "Płciowość jest podporządkowana miłości małżeńskiej mężczyzny i kobiety. W małżeństwie cielesna intymność małżonków staje się znakiem i rękojmią komunii duchowej. Między ochrzczonymi więzi małżeńskie są uświęcone przez sakrament" (KKK, 2360). Mówiąc wprost: prokreacja występuje w parze ze zjednoczeniem małżonków. Odłączanie prokreacji od zjednoczenia męża i żony jest występkiem przeciw sakramentowi małżeństwa.

Morderstwo

Kiedy pobierze się już komórki rozrodcze kobiety i mężczyzny i połączy się je, powstaje nowe życie. Lekarze dokonują od kilkunastu do kilkudziesięciu zapłodnień od tych samych dawców, by móc zaoszczędzić na ponownym przeprowadzaniu całego procesu od nowa. Zarodek ludzki jest już istotą ludzką (tzn. że posiada też duszę), którą specjaliści od "in vitro" badają pod kątem wad. Najmocniejsze zarodki wprowadzone są do organizmu kobiety. Co się dzieje z pozostałymi? Są zamrażane "na później" lub "w razie czego". Tak oto przechowuje się istoty ludzkie, by niepotrzebne po jakimś czasie zniszczyć. Z kilku zarodków wprowadzonych do ciała kobiety pozostawia się jeden, najmocniejszy, a pozostałe się zabija.

Wnioski

To tylko trzy najcięższe grzechy, które popełnia się przy stosowaniu metody "in vitro". Powinny one każdego katolika zniechęcić. Inne to: kłamstwo (małżonkom, którzy decydują się na tę metodę, nie mówi się o wszystkich szczegółach), nakłanianie innych osób do grzechu (masturbacji, morderstwa), handel ludźmi (niewykorzystane zarodki ludzkie na Zachodzie są sprzedawane). Wiele osób, w tym katolików, deklaruje, że chce mieć dzieci dzięki tej metodzie, bo w inny sposób nie mogą ich mieć. Czy taka jest wola Boga? W czasie każdego ślubu kapłan pyta: "Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?". A małżonkowie odpowiadają: "Chcemy". A co będzie, gdy Pan Bóg potomstwem nie obdarzy? Wtedy musimy to uszanować. Bo codziennie mówimy w modlitwie: "Bądź wola Twoja". Nie możemy deklarować jednego, a robić drugiego, bo, jak uczy Ewangelia: "Nie każdy, kto mówi do Mnie: Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, ale ten, kto spełnia wolę mego Ojca, który jest w niebie" (Mt 7,21). Niektórzy mają dobre chęci, pragnąc mieć dziecko za wszelką cenę, ale jak uczy ludowe przysłowie, dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane...
Marcin Konik-Korn

 Re: In vitro. Dlaczego nie?
Autor: Marzena (---.ssp.dialog.net.pl)
Data:   2008-04-15 09:25

Odnośnie NaProTechnologii:
Wydział Duszpasterstwa Rodzin i Studium Teologii Rodziny Diecezji Bielsko-Zieckiej
zaprasza na sesję
"PaProTechnologia jako pozytywne rozwiązywanie problemu niepłodności"
w dniu 26 kwietnia (sobota) 2008 roku
w siedzibie Instytutu Teologicznego im. św. Jana Kantego, Bielsko-Biała, ul. Zeromskiego 5
Program: -
8.00 MSZA SWIĘTA - w kaplicy kurialnej
9.00 Otwarcie sesji
9.15 Medyczne problemy przekazania życia w aspekcie etycznym Ks. dr Henryk Niemiec (Uniwersytet Kard. St. Wyszyńskiego, Warszawa)
10.15 Współczesne możliwości w leczeniu niepłodności -
część I -
dr Piotr Klimas (Szpital Sw. Rodziny, Warszawa)
11.00 Przerwa
11.30 Współczesne możliwości w leczeniu niepłodności -
część II
dr Piotr Klimas
12.15 Upokorzenie czy pomoc, jako propozycja dla rodzicielstwa małżonków
mgr Maria Środoń (Matercare Polska)
13.15 Doświadczenie rodzicielstwa przy zastosowaniu metody NaProTechnologii
Agnieszka Pietrusińska - świadectwo
14.00 Zakończenie sesji
15.00 Spotkanie z lekarzami

Na pewno warto spróbować.

 Re: In vitro. Dlaczego nie?
Autor: Michał (---.zabrze.net.pl)
Data:   2008-04-15 09:35

I jeszcze powiem, to co napisałas o szóstce w totolotka jest dla mnie przekonujacym argumentem, że to jest sprawa Boża, choć Ty za wszelką cenę chciałabyś z tego uczynić szatańską. To osaczenie, które w Tobie widzę, które nie pozwala Ci jasno myśleć, to od szatana. Bóg uczynił nas wolnymi, do wolności wyswobodził nas Chrystus, tymczasem Ty wykazujesz pierwsze przejawy może nie opętania, ale zniewolenia. Te wszystkie myśli w Twojej głowie nie są od Boga, odpuść to sobie. To ile tych szóstek chcesz trafić w swoim życiu? Pamiętaj, że Bóg nie daje człowiekowi pragnień niemożliwych do spełnienia, tyle, że On chce dać nieporównanie więcej niż Ty jesteś w stanie sobie wyobrazić. Ale to nie jest pstryk i światło.
"Polecenie to bowiem, które ja ci dzisiaj daję, nie przekracza twych możliwości i nie jest poza twoim zasięgiem. Nie jest w niebiosach, by można było powiedzieć: "Któż dla nas wstąpi do nieba i przyniesie je nam, a będziemy słuchać i wypełnimy je". I nie jest za morzem, aby można było powiedzieć: "Któż dla nas uda się za morze i przyniesie je nam, a będziemy słuchać i wypełnimy je". Słowo to bowiem jest bardzo blisko ciebie: w twych ustach i w twoim sercu, byś je mógł wypełnić" Pwt 30,11-14.


Dwie drogi

"Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. Ja dziś nakazuję ci miłować Pana, Boga twego, i chodzić Jego drogami, pełniąc Jego polecenia, prawa i nakazy, abyś żył i mnożył się, a Pan, Bóg twój, będzie ci błogosławił w kraju, który idziesz posiąść. Ale jeśli swe serce odwrócisz, nie usłuchasz, zbłądzisz i będziesz oddawał pokłon obcym bogom, służąc im - oświadczam wam dzisiaj, że na pewno zginiecie, niedługo zabawicie na ziemi, którą idziecie posiąść, po przejściu Jordanu. Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię, kładąc przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo, miłując Pana, Boga swego, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego; bo tu jest twoje życie i długie trwanie twego pobytu na ziemi, którą Pan poprzysiągł dać przodkom twoim: Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi" Pwt 30,15-30.

 Re: In vitro. Dlaczego nie?
Autor: Wiesia (---.srg.vectranet.pl)
Data:   2008-04-15 22:39

Witam
Bardzo Ci współczuję. Dla osób pragnących dziecka taka wieść jest trudna do przyjęcia.
Niestety także uważam metodę zapłodnienia in vitro za błędną drogę. Każda z wcześniejszych wypowiedzi przemawia do mnie, choć dla Ciebie są one bolesne.
Do tego dochodzi coś jeszcze. Zapłodniona komórka jajowa jest już zaczątkiem zycia, w dalszym rozwoju samoistnie we właściwych warunkach staje się dzieckiem, po porodzie przepięknym niemowlaczkiem - Mają, czy Kacperkiem...
Moja córka, gdy już była pewna, że jest w ciąży - metodą naturalną, dyskutowała krytykując księży, że śmieli wypowiadać się publicznie uznając metodę in vitro za zło. No i lekarz zrobił jej USG. Pokazał jej dzieciątko wielkości dwóch - trzech milimetrów. Bijące serduszko w postaci to migającej kropki na ekranie. Na zdjęciu punkcik. Myślę, że zrozumiała. Później maleńkie dzieciątko nie pamiętam, chyba dwa centymetry z rączkami i nóżkami.
Nikt nie zniesie zamrożenia do tak niskich temperatur, już samo silne zmarznięcie powoduje szok termiczny. To co dopiero musi być z zamrożonym zarodkiem życia. To jest już nowe zycie i do niego odnoszą się prawa natury. Taka maleńka Maja czy Kacperek narażone na tak niskie temperatury.

Ale głowa do góry. To pan Bóg ma moc, nikt inny. Pan Bóg daje nam to o co się modlimy, a nawet jeszcze więcej, gdy możemy to dostać.
Wiesz, gdybyś poczytała sobie stary testament, to wyczytałabyś tam, że to Bóg zamyka i otwiera łono kobiety. Tak odpowiedział Racheli mąż, gdy miała do niego pretensje o brak dzieci. Ale to zdanie przewija się nie raz w Starym Testamencie. Trudno w to uwierzyć dzisiaj. Ale to PRAWDA. Módl się i wierz, że możesz otrzymać dar, którym będzie dziecko. Osobiście pomogę się Tobie modlić i wierzę, że pan Bóg wysłucha modlitw. Myslę, że inni pomogą nam w tym.
Głowa do góry. Pozdrawiam
Wiesia

 Re: In vitro. Dlaczego nie?
Autor: B. (---.acn.waw.pl)
Data:   2008-04-16 03:55

Uwierz, że stanowiskko Kościoła ma na celu dobro dzieci, kobiet, rodzin i dobro społeczne.
RADA DO SPRAW RODZINY
Konferencji Episkopatu Polski

Szanowne Panie i Panowie
Posłowie i Senatorzy Rzeczypospolitej!

Pragniemy podzielić się naszą troską o małżeństwa i rodziny w kontekście ostatnich wypowiedzi Przedstawicieli Rządu RP na temat sztucznych zapłodnień "in vitro". W nawiązaniu do tych wypowiedzi Rada ds. Rodziny pragnie przypomnieć nauczanie Stolicy Apostolskiej, a zwłaszcza Ojca Świętego Jana Pawła II, dotyczące tej kwestii.
Te liczne wypowiedzi o niegodziwości i niedopuszczalności metody "in vitro" można ująć w kilku stwierdzeniach.

Po pierwsze - przy każdej próbie w tej metodzie giną liczne embriony – jest to rodzaj wyrafinowanej aborcji.

Po drugie - każde dziecko ma prawo zrodzić się z miłosnego aktu małżeńskiego jego rodziców.

I po trzecie - dziecko nie jest rzeczą i nawet przyszli rodzice nie mogą powiedzieć, że mają do niego prawo, zwłaszcza, że to "prawo" jest zawsze okupione śmiercią jego braci i sióstr.

Zbyt wielki jest człowiek, by można było nie widzieć jego godności od początku jego istnienia, zbyt wielką sprawą jest miłość, z której rodzi się człowiek, by ją można było lekceważyć i zbyt wielką wartością jest osobowa godność człowieka, by można było powiedzieć, że ktoś "ma prawo do dziecka"; można mieć prawo do rzeczy, ale nigdy do człowieka!

Ufamy, że dla Szanownych Pań i Panów Posłów i Senatorów sprawy rodziny i obrony życia każdego dziecka od momentu poczęcia są sprawami najwyższej wagi.

Zbliża się Boże Narodzenie, Święto Prawdy, Miłości i Życia. Życzmy sobie, by zawsze kierowała nami prawda, by mobilizowała nas miłość i byśmy z godnością traktowali dar życia.

Niech Nowonarodzony Chrystus błogosławi w służbie umiłowanej Ojczyźnie.

Warszawa, 8 grudnia 2007 r.

Bp Kazimierz Górny
Przewodniczący Rady ds. Rodziny

O. Andrzej Rębacz
Krajowy Dyrektor Duszpasterstwa Rodzin

Źródło: http://www.diecezja.waw.pl/dokument.php?id=973

Ponadto, poważne źródła podają (niestety, nie mogę teraz "na szybko" ich znaleźć)że przy "operacjach" dokonywanych w najwcześniejszej fazie życia (pożywka i czynności manualne) następują liczne i poważne uszkodzenia dziecka, skutkujące kalectwem, niedorozwojem lub ciężkimi chorobami dziecka. O etapach późniejszych in vitro mało jest publikacji.

Rezygnacja z "in vitro" nie jest utratą nadziei. Nie trać nadziei.
Serdecznie pozdrawiam.

 Re: In vitro. Dlaczego nie?
Autor: Monika (---.171.134.250.crowley.pl)
Data:   2008-04-19 12:10

Czy mając pełną świadomość dotyczącą metody in vitro poradzisz sobie z tym?
Pracuję z dziećmi i patrząc na te Trzpioty nieraz przeszło mi przez myśl, że mogło by ich nie być, że mogły być z różnych powodów zabite (przecież to się dzieje codziennie). Nawet na "sucho" przechodzi dreszcz.
Mam jedno dziecko (z zagrożonej ciąży) i nieustanne uczucie pragnienia drugiego (niespełnienia) więc jestem w stanie chociaż trochę Cię zrozumieć.
W przypadku decyzji o adopcji przytoczę Ci słowa Pani Psycholog na której zajęcia biegałam i 3 godziny leciały jak minuta: Nie przeceniajmy wartości genów. Ważne jest kto strąca te ślimaki wędrujące po tym pięknym Kwiatku.

 Re: In vitro. Dlaczego nie?
Autor: potrzebująca (---.ssp.dialog.net.pl)
Data:   2008-05-04 21:53

dziękuję Wszystkim za słowa. przyznam, że wywołały we mnie wątpliwości i strach. najgorsze, że w mężu nie znajdę raczej oparcia :( chyba nie mam siły i brakuje mi wiary.

 Re: In vitro. Dlaczego nie?
Autor: B. (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2011-02-08 15:28

W dwumiesięczniku "Miłujcie się" Nr 4-2010 jest doskonały artykuł na temat "in vitro". Autorem jest lekarz, który robił te rzeczy. Napisał, że pewnego dnia podjął decyzję o zakończeniu tej "pracy" bez względu na konsekwencje: "wyszedłem na ulicę, nie wiedząc, co dalej będę ze sobą robił. To nie miało żadnego znaczenia - ja po prostu nie chciałem więcej niszczyć istnień ludzkich, które to niszczenie, niestety, w przebiegu programu in vitro, w metodzie zapłodnienia pozaustrojowego, odbywa się w sposób nieunikniony".
* * *

In vitro - życie kosztem śmierci

Jest niepodważalnym faktem naukowym, że życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia. Trzeba pamiętać, że w metodzie in vitro, aby powołać do życia jedno dziecko, niszczy się statystycznie od pięciu do sześciu innych istnień ludzkich.
Ukończyłem studia w 1984 roku. Zanim zająłem się niepłodnością profesjonalnie, specjalizowałem się w położnictwie i ginekologii. Zrobiłem pierwszy i drugi stopień specjalizacji i w 1993 roku, po kilkuletniej pracy w szpitalu, przeszedłem do pracy w klinice leczenia niepłodności małżeńskiej. To była jedna z pierwszych prywatnych klinik w Polsce, gdzie leczenie niepłodności odbywało się wszystkimi dostępnymi metodami, jakie dzisiaj medycyna rozrodu oferuje małżeństwom, które nie mogą mieć dzieci.
Ta moja praca trwała do 2007 roku, bo w tymże roku zrozumiałem dzięki działaniu Pana Boga, dzięki miłosierdziu Bożemu, że program in vitro to nie jest metoda, którą się powinniśmy posiłkować. Nie tylko ja, ale w ogóle wszyscy - cała medycyna. Wyszedłem na ulicę, nie wiedząc, co dalej będę ze sobą robił. To nie miało żadnego znaczenia - ja po prostu nie chciałem więcej niszczyć istnień ludzkich, które to niszczenie, niestety, w przebiegu programu in vitro, w metodzie zapłodnienia pozaustrojowego, odbywa się w sposób nieunikniony.
Szukałem swojego miejsca - i to miejsce znalazłem. Pan Bóg mi pokazywał, codziennie, malutkimi kroczkami, jak mam dojść do tego, aby swoje doświadczenie wykorzystać dalej do pomocy małżeństwom, które cierpią z powodu niepłodności, tylko zupełnie już w innej metodzie - w metodzie, która szanuje każdą istotę ludzką, jej życie i jej godność.

Problem niepłodności
Powinienem zacząć od omówienia pewnej fizjologicznej prawidłowości. Mianowicie jeżeli małżeństwo, kobieta i mężczyzna, mają po 35 lat lub mniej i starają się o poczęcie dziecka, jeżeli są stuprocentowo zdrowymi ludźmi, to szansa na poczęcie w jednym cyklu miesięcznym kobiety wynosi około 20%. I wg definicji WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) te 20% każe czekać na poczęcie dziecka do roku. Jeżeli przez rok nie następuje ciąża, nie pojawia się nowa istota ludzka, rozpoznajemy niepłodność małżeńską.
WHO wyszła z założenia, że jesteśmy całkowicie analfabetami, jeżeli chodzi o postrzeganie naszego organizmu, naszej płodności. Bo się okazuje, że jeżeli kobieta umie nadzorować swoją płodność, umie odróżniać w cyklu miesięcznym dni, które są najbardziej odpowiednie dla poczęcia nowego istnienia ludzkiego, no to wtedy szansa rośnie do 30%, czy nawet więcej. I wtedy okres oczekiwania na dziecko na pewno się skraca, nawet do pół roku.
Niepłodność dzisiaj dotyka co piątą - szóstą parę małżeńską. Szacuje się, że w Polsce do 2 mln ludzi cierpi z powodu niepłodności małżeńskiej. Podobnie jest w każdej społeczności na kuli ziemskiej. Im ta społeczność jest bardziej rozwinięta, bardziej w naszym pojęciu cywilizowana, tym ta niepłodność pojawia się częściej. Nie jest to przypadek. Płacimy za rozwój cywilizacji m.in. tym, że stopień naszej płodności po prostu maleje. Wobec tego niezależnie, czy to jest skutek innych chorób, które istnieją, czy też byśmy o niepłodności mówili jako o chorobie, to jest to tak potężne zjawisko społeczne i rodzinne, że warto o tym mówić. Dlatego narodziła się nauka medyczna, która opowiada o niepłodności, która ją opisuje, znajduje jej przyczyny i sposoby, żeby ją eliminować. Właśnie ta gałąź medycyny nazywa się medycyną rozrodu.
Ogólnie przyczyny niepłodności można zobrazować w sposób następujący: jeżeli przed nami siada sto małżeństw, dobranych losowo, które mają kłopot z poczęciem dziecka, to najprawdopodobniej u 40 z tych małżeństw znajdziemy przyczynę po stronie kobiety. U 40 z nich przyczyna będzie po stronie mężczyzny, a u 20 z tych stu małżeństw przyczyna będzie tkwiła i po jednej, i po drugiej stronie. Tak bardzo równo rysuje się ten podział.
Gdybyśmy chcieli uszczegółowić te przyczyny, to trzeba powiedzieć, że czynniki hormonalne stanowią o 20 - 30% całej niepłodności małżeńskiej. Za czynnikami hormonalnymi kryje się przede wszystkim pojęcie kłopotów z jajeczkowaniem, z owulacją. Ale nie tylko. Bo przecież obniżona wartość nasienia męskiego często też może mieć podłoże hormonalne. Następne 20 -30%, czyli taka sama liczba, to są czynniki mechaniczne, to znaczy: niedrożność jajowodów, obecność zrostów na miednicy mniejszej, czyli tam, gdzie jest usytuowany narząd rodny, jak również endometrioza. Czynnik męski stanowi do 40% całej niepłodności, czynniki immunologiczne natomiast 5% (według mnie nawet więcej). Niepłodność zatem jest konsekwencją „cywilizacji" w postaci chemizacji życia, używania syntetycznych wyrobów, włącznie z pokarmem.
Poza tym są jeszcze czynniki nierozpoznane, które obejmują 10 - 20% niepłodności. To jest tzw. niepłodność idiopatyczna, czyli taka, której przyczyny lekarze nie mogą znaleźć.

Walka z niepłodnością
Już wiedząc, czym jest ta niepłodność i jak często występuje, znając przynajmniej z grubsza przyczyny, lekarz zaczyna szukać sposobów, aby tę niepłodność eliminować. Dzisiaj medycyna rozrodu dysponuje trzema formami pomocy. Pierwsza forma polega na tym, że nadzoruje się przebieg cyklu miesięcznego kobiety (poprzez ocenę ultrasonograficzną, poprzez badanie ginekologiczne, poprzez ocenę aktywności hormonów płciowych w organizmie kobiety) w celu wskazania czasu, w którym normalne współżycie małżeńskie ma najwięcej szans doprowadzenia do poczęcia dziecka. Oczywiście cykl miesięczny kobiety można „uzbrajać", posiłkując się lekami - czyli stymulować jajeczkowanie, dawać leki w drugiej fazie cyklu, już po owulacji, tzw. leki suplementujące tę drugą fazę cyklu. I to jest sposób absolutnie, całkowicie naturalny, przy bardzo dyskretnej pomocy medycyny. Sposób ten jest aprobowany również przez lekarzy naprotechnologów, nie budzi on jakichkolwiek zastrzeżeń etycznych, moralnych. Z tego sposobu wszystkie cierpiące na niepłodność małżeństwa najchętniej by korzystały.
Jednak medycyna rozrodu idzie dalej. Wykonuje się te wszystkie obserwacje i zabiegi, ale dodatkowo współżycie małżeństwa w zaciszu domowym, w tej intymności, jest zastępowane przez wykonywanie sztucznej inseminacji - czyli przez podawanie nasienia męskiego na szyjkę macicy lub do jamy macicy (inseminacja domaciczna), lub bezpośrednio do jajowodu. Jest oczywiste, że w tym sposobie można używać nasienia męskiego należącego do obcego mężczyzny, nie męża. I medycyna rozrodu tak właśnie postępuje. Dawcą nasienia jest przeważnie mężczyzna do 35. roku życia, który jest „zdrowy" (wszystkich chorób się nie zbada, stąd ten cudzysłów), który ma prawidłową wartość nasienia, który na przykład 3-4 razy w miesiącu przychodzi do takiej kliniki parającej się leczeniem niepłodności małżeńskiej, oddaje nasienie, za co dostaje po prostu pieniądze. Ta druga metoda jest już nie przez wszystkich aprobowana i jest na pewno etycznie błędna.
Kolejna metoda, trzecia, oferowana dzisiaj przez medycynę rozrodu to jest metoda najbardziej kontrowersyjna. Polega ona na zapłodnieniu pozaustrojowym i jest nazywana programem in vitro (IVF ET).

Techniczny przebieg programu in vitro
Jak przebiega program in vitro? Najpierw jest krótka diagnostyka (trwająca 2-3 godziny) w postaci wywiadu, badania ginekologicznego, ultrasonografii, badań hormonów, badania nasienia i pada stwierdzenie: „Należy posiłkować się zapłodnieniem pozaustrojowym, żeby państwu pomóc, bo inaczej pomoc nasza byłaby na pewno nieefektywna".
Jestem absolutnie przekonany, że dzisiaj program in vitro jest bardzo mocno nadużywany. W wielu przypadkach medycyna rozrodu wychodzi z założenia, że to nie musi być ciąża uzyskana w sposób naturalny - więc najlepiej zrobić program in vitro i uzyskać efekt w możliwie najkrótszym czasie. I wiele z tych małżeństw, nie mając zielonego pojęcia ani o powodach takiej propozycji, ani o innych możliwościach, po prostu zgadza się na in vitro.
Co się dzieje dalej? Po badaniu parametrów nasienia lekarze mają wydruk wyniku, nasienie zaś trafia do inkubatora, gdzie jest przetrzymywane w specjalnych warunkach. Po wyrażeniu przez małżonków zgody na program in vitro nasienie to podlega kriokonserwacji, czyli jest zamrażane w temperaturze ciekłego azotu: -193°C. Na tym rola mężczyzny w programie in vitro się skończyła. On może sobie wyjechać na drugi koniec świata i wrócić za dwa lub nawet pięć lat, i usłyszeć gdzieś z drugiego pokoju „mama, czy to prawda, że ten człowiek to mój ojciec?"... Oczywiście w programie in vitro można się posiłkować nasieniem świeżym. Ale bardzo często używane jest to nasienie właśnie, które uległo wcześniej kriokonserwacji.
Kobieta natomiast przechodzi przez dwa kolejne etapy programu in vitro. Najpierw jest etap farmakologiczny, kiedy kobieta ma codziennie podawane leki mające na celu wystymulowanie w jajnikach wzrostu, dojrzewania pęcherzyków, które są ciągle obserwowane. W konsekwencji powstają pęcherzyki Graafa, czyli takie twory w jajnikach, które zawierają w swoim wnętrzu dojrzałe komórki jajowe. W cyklu naturalnym powstaje jeden pęcherzyk Graafa. W programie in vitro tych pęcherzyków Graafa musi być więcej, bo musi być więcej komórek jajowych. Ten etap farmakologiczny trwa od 10 do 14 dni.
Drugi etap polega na działaniu manualnym, technicznym. Kiedy lekarz na podstawie badań uzna, że już jest odpowiedni czas, igłą punkcyjną wchodzi przez sklepienie pochwy, pod kontrolą ultrasonografii, do jednego i do drugiego jajnika. Igłą punkcyjną przebija pęcherzyki i pobiera ich zwartość. W laboratorium specjalista wyszukuje w płynach pęcherzykowych komórki jajowe. Zawsze tych komórek powinno być więcej niż jedna, inaczej nie zostanie osiągnięty dobry skutek w programie in vitro. I następnie te komórki jajowe są łączone z plemnikami. Plemniki się rozmraża (część ich zginęła, ale były ich miliony, więc duża część jest żywych, ruchomych) czy też korzysta się ze świeżej porcji nasienia. W klasycznym programie in vitro na płytce szklanej pod mikroskopem w środowisku plemników zatapiało się komórki jajowe. I plemnik spontanicznie trafiał do jednej komórki jajowej, drugi plemnik trafiał do drugiej komórki jajowej - i tak dalej. Było to w jakimś stopniu naśladowanie tego, co się dzieje w naturze. Drugi sposób, nowszy, to są tzw. mikromanipulacje, czyli docytoplazmatyczna iniekcja plemnika do komórki jajowej (w skrócie IXI). To nie jest jakiś nowy program in vitro, tylko to jest pewna czynność, bardziej nowoczesna, w obrębie programu in vitro.
Następnie te istoty ludzkie, powstałe w wyniku połączenia komórki jajowej z plemnikiem, są w odpowiednim środowisku przenoszone do inkubatorów. Okazuje się, że różnica 0,1°C w inkubatorze na plus czy na minus prowadzi do śmierci tych zarodków, one się dalej nie rozwijają. I tu moja uwaga: gdybyśmy nawet chcieli zrobić taki, jak to mówią w środkach masowego przekazu, „kościelny" program in vitro, to po prostu nie jest to możliwe, bo aparatura, urządzenia są zawodne. Wystarczy, że wyłączą prąd, wystarczy, że wystąpi drobna nieprawidłowość w działaniu aparatury lub ktoś przez nieuwagę popełni jakiś drobny błąd - i wszystkie istnienia ludzkie, które sztucznie powołaliśmy do życia, po prostu zginą. A zatem nie ma możliwości wykonywania programu in vitro bez ryzyka zadania śmierci istotom ludzkim.
Traktowanie człowieka w pierwszych dniach jego istnienia
Jak się dalej toczą wydarzenia w życiu nowego człowieka, poczętego na szklanej płytce w laboratorium? W pierwszej dobie ogląda się te istnienia ludzkie i ktoś, kto się na tym zna, mówi: „Są zapłodnienia". W drugiej dobie, czyli po 48 godzinach od momentu połączenia komórki jajowej z plemnikiem, zarodek ludzki jest czterokomórkowy. Nastąpiły dwa podziały i są cztery komórki - komórki zarodka ludzkiego są nazwane blastomerami i taki zarodek składa się z czterech blastomerów. W trzeciej dobie, czyli po 72 godzinach, zarodek ludzki składa się z 8 komórek - z ośmiu blastomerów. I w piątej dobie to już jest blastocysta - to już bardziej zaawansowane stadium rozwoju człowieka. I w tej drugiej, trzeciej albo piątej dobie następuje wybór przeważnie dwóch najlepszych zarodków. Na jakiej podstawie? Podstawą są trzy warunki: tempo rozwoju zarodka, symetryczność komórek i ziarnistość. Wybór tych dwóch zarodków wcale nie musi być trafny i niejednokrotnie życie pokazuje, że nie był trafny...
Co się dzieje z pozostałymi zarodkami? Mówi się o nich, że to są zarodki nadliczbowe. Ja się bardzo z tego powodu burzę, bo to są po prostu „nadliczbowi" ludzie! To są po prostu istnienia ludzkie w pierwszym stadium rozwoju, w początkowym stadium rozwoju. Żeby chociaż trochę zachować się elegancko i poprawnie etycznie, to medycyna rozrodu wymyśliła również dla zarodków kriokonserwację. Jest napisany odpowiedni program komputerowy, który steruje krokami zamrażania zarodka ludzkiego. Zamrożone istoty ludzkie mogą być przetrzymywane w temperaturze ciekłego azotu przez wiele lat, czas przechowywania generalnie nie ma znaczenia. Ma znaczenie etap zamrożenia i potem rozmrożenia. I okazuje się, że zarodek ludzki w większości przypadków nie przeżywa tych etapów zamrażania i rozmrażania... Po prostu większość zarodków ginie. To trochę tak, jakbyśmy dzisiaj musieli nagle bez przygotowania przebiec maraton - to jest zamrożenie, i drugi maraton - rozmrożenie. Proszę sobie wyobrazić, co z nami by się działo po przebiegnięciu bez uprzedniego treningu ponad 42 km. Nic dziwnego, że w kriokonserwacji zarodki ludzkie w 70 - 90% po prostu giną.
Kiedy już są wybrane te dwa zarodki, wykonuje się tzw. embriotransfer i one trafiają do jamy macicy. Teraz kobieta wyjeżdża do domu, przyjmuje leki i po czternastu dniach wykonuje test ciążowy - albo z moczu, albo z krwi. Dzwoni do lekarza, który przeprowadzał procedurę zapłodnienia pozaustrojowego, i mówi: „Powiodło się" albo, niestety, płacze i mówi: „Nie powiodło się". W tej drugiej sytuacji lekarz sobie przypomina o zamrożonych zarodkach. Wtedy można już nie indukować jajeczkowania, nie stymulować, nie przeprowadzać na nowo całego procesu farmakologicznego, można nie robić punkcji jajników, nie łączyć komórek jajowych z plemnikami, tylko przygotować jej organizm i w odpowiedniej fazie cyklu transferować zarodki, które uprzednio były zamrożone.
Ale transferować można tylko żywe zarodki, tymczasem się okazuje, że pacjentka przyjeżdża na ten transfer po przygotowaniu, rozmrażamy te zarodki i dwa z nich w jednej pajetce po prostu nie żyją. Wyciąga się następną pajetkę: dwa - jeden żyje, drugi nie żyje... No i ten żywy jest podany do jamy macicy. A zamrożone były wszystkie żywe... Niestety, tak wygląda typowa praktyka programu in vitro.
Trzeba też wiedzieć o tym, że po transferze zarodków, które uprzednio były mrożone, sukces jest minimalny w porównaniu do tego jak gdyby „świeżego" programu in vitro. Sukces rozumiany jako urodzenie całkowicie zdrowego dziecka...
Konieczność zabijania w programie in vitro
W medycynie rozrodu boimy się dwóch powikłań, dwóch rzeczy nie dopuszczamy. To jest zespół hiperstymulacji jajników i to są ciąże mnogie.
Zespół hiperstymulacji jajników jest to powikłanie, do którego dochodzi tylko wtedy, kiedy zabieg się udał i pacjentka jest w ciąży. Na tym polega nieszczęście tego zespołu. Rozwija się ciąża, już bije serduszko u dzidziusia w jamie macicy, lekarz i rodzice już to widzą w ultrasonografii, a jajniki kobiety powiększają się, dochodzi w nich do powstania torbieli, większych czy mniejszych, pojawia się płyn w jamie brzusznej, pojawia się płyn w jamach ciała - w jamie opłucnowej, w jamie osierdziowej - dochodzi do zaburzeń wieloelektrolitowych, dochodzi do niedobiałczenia organizmu kobiety, dochodzi do zaburzeń układu krzepnięcia i do zagrożenia zdrowia i życia kobiety.
Zespół hiperstymulacji jajników może powstać przy użyciu każdego z trzech sposobów leczenia. Jeżeli lekarz naprotechnolog daje leki stymulujące jajeczkowanie, musi się liczyć z tym, że czeka go powikłanie w postaci zespołu hiperstymulacji jajników. Ale zespół ten wystąpi sto tysięcy razy częściej w programie in vitro. Dlaczego? Właśnie dlatego, że tutaj dąży się do wyhodowania nienaturalnie dużej liczby pęcherzyków jednocześnie.
Gdyby program in vitro był wykonywany na pojedynczym pęcherzyku z jedną komórką jajową, to szanse powodzenia byłyby mniejsze niż 5%. A cena programu in vitro zostawałaby ta sama. Wobec tego dzisiaj ośrodki, kliniki programu in vitro walczą o pacjentów. A żeby walczyć o pacjentów, to muszą wypuścić w świat wynik dużo większy niż 2 lub 5%. Dzisiaj najlepsze kliniki na świecie programu in vitro w tym jednym przebiegu metody zapłodnienia pozaustrojowego osiągają wynik od 40 do 45%. Oczywiście są ośrodki, w których to prawdopodobieństwo jest poniżej 10 procent. Ale w warunkach konkurencji nikt nie może sobie pozwolić na zejście poniżej 5%. Średnia w Europie, podawana za ubiegły rok, „sukcesów" w przebiegu programu in vitro to jest ok. 28%. Żeby mieć te 28%, to trzeba uzyskać w wyniku stosowanych leków od sześciu do kilkunastu komórek jajowych. Czyli lekarz musi dać duże dawki leków powodujących hiperstymulację jajników.
Drugim powikłaniem medycznym są ciąże mnogie. Statystycznie udowodniono, że przed wyborem tych dwóch najlepszych zarodków musimy dysponować ich liczbą od 6 do 8. Mniej niż sześć zarodków - na przykład kiedy wybieramy te dwa najlepsze zarodki spośród trzech - szansa na wynik końcowy pozytywny jest dużo, dużo mniejsza. Jeżeli natomiast liczba zarodków przekracza osiem, to wcale nie rośnie szansa na sukces. Czyli statystycznie dowiedziono, że to jest 6 - 8 zarodków.
Podobnie statystycznie udowodniono, że do jamy macicy powinny trafić dwa zarodki. Jak trafia jeden, to szansa jest mniejsza. Jak trafiają dwa, to ta szansa jest optymalna. Jak trafiają 3-4 zarodki, czy też 5 zarodków trafia, to oczywiście szansa na ciążę rośnie, ale też rośnie bardzo mocno zagrożenie wystąpieniem ciąży mnogiej. I okazuje się, że pomimo transferu dwóch zarodków do ciąży mnogiej, do ciąży bliźniaczej, dochodzi w ok. 25% przypadków. Jak transfer jest dokonywany przy użyciu trzech zarodków, to ciąża bliźniacza zdarza się już z prawdopodobieństwem powyżej 35%. Oczywiście zdarzają się już wtedy ciąże trojacze.
Dlaczego boimy się ciąż mnogich? Z prostego powodu. Pan Bóg nam umożliwił chodzenie w ciąży pojedynczej. 99,9% kobiet chodzi w ciąży pojedynczej. I tak jest w gatunku ludzkim. Ciąża bliźniacza - czy wieloracza - jest zawsze zagrożona ukończeniem przed terminem. Światło jamy macicy nie nadąża ze wzrostem w stosunku do masy dzieci, które się w tej jamie rozwijają. I te włókna mięśniowe rozciągnięte maksymalnie nie wytrzymują tego i dochodzi do poronienia albo porodu przedwczesnego - czyli do ukończenia porodu przed terminem, kiedy dzieci nie są zupełnie zdolne do życia - i następuje ich śmierć czy urodzenie po prostu nieżywych dzieci, albo też urodzenie wcześniaków. A wcześniactwo, niska masa urodzeniowa, obniżona odporność u tych istnień ludzkich, częstość infekcji, jakie zdarzają się u tych noworodków - sprawiają, że jest to najczęstsza dzisiaj przyczyna, która stanowi o śmiertelności okołoporodowej. Czyli ciąża mnoga to jest wzrost powikłań w ogóle w ciąży i wzrost śmiertelności okołoporodowej. Czyli generalnie jest to porażka medycyny rozrodu.
I teraz proszę sobie wyobrazić, że małżeństwo siada przed doktorem po raz piąty. I mówi: „Cztery razy już tu byliśmy, podchodziliśmy do programu in vitro. Przebieg programu in vitro ani razu nie dał pozytywnego rezultatu. Jesteśmy piąty raz, ostatni; do tej pory wydaliśmy ponad 100 tys. zł, nie pracowaliśmy przy tym, wszystkie urlopy i dwa lata - wszystko kręciło się tylko i wyłącznie wokół leczenia". Oczywiście jest płacz, są łzy, jest olbrzymia determinacja... Doktor jest ambitny, chce sprostać temu zadaniu. W wyniku całej procedury finalnie dostaje pod mikroskopem cztery zarodki. No i jest decyzja: chce zwiększyć prawdopodobieństwo doprowadzenia do ciąży. Ale wie, że grozi hiperstymulacja, wie, że grozi wystąpienie ciąży mnogiej i jakie mogą być skutki tej ciąży mnogiej... Ale małżeństwo bardzo nalega i lekarz podejmuje decyzję: „podaję cztery zarodki do jamy macicy". Pacjentka po dwóch tygodniach dzwoni i mówi: „Jest dodatni test" - i jest największa radość, jest najszczęśliwszą istotą na kuli ziemskiej w tym momencie.
Po dwóch tygodniach przyjeżdża, robi USG i dowiaduje się, że w jamie macicy są cztery pęcherzyki ciążowe. Cztery istnienia ludzkie zagnieździły się i się rozwijają. Przez uprzednie razy ani jeden zarodek się nie przyjął, nie zaimplantował się i nie rozwijał. A tym razem wszystkie. Ja widziałem takie zdarzenia. Bo to nie człowiek decyduje, jak to ma być. I co się dzieje dalej? Była wielka radość, a po dziesięciu tygodniach są łzy, płacz - doszło do poronienia... Wobec tego znowu wymyślono - i technicznie w medycynie jest to możliwe - usuwa się dwa pęcherzyki ciążowe poprzez uśmiercenie dwóch płodów. Jest ósmy - dziesiąty - jedenasty tydzień - uśmierca się dwa płody i ciąża jest bliźniacza, rozwija się i szanse jej donoszenia i urodzenia tych dzieci blisko terminu porodu zwielokrotniają się, nie dochodzi do powikłania w postaci poronienia po prostu czy urodzenia nieżywych dzieci. Tak zwana embrioredukcja - znowu bardzo mądre słowo, za którym stoi straszna rzeczywistość zadania śmierci człowiekowi. Oczywiście o tym głośno nikt nie mówi, ale tak się dzieje.

Problemy pokolenia stworzonego przez in vitro
W 1978 roku, czyli 32 lata temu, doszło do porodu pierwszego dziecka, którego poczęcie nastąpiło w obrębie metody zapłodnienia pozaustrojowego. Wobec tego metoda jest bardzo młoda, do końca nie poznana. Wiele małżeństw, które korzystają z programu in vitro i którym się udaje uzyskać upragnioną ciążę, odpępnia się, zapomina o instytucji, w której byli, i nie chcą mówić o programie in vitro oraz o jego długofalowych skutkach.
Im dłużej trwa procedura programu in vitro, tym więcej jest informacji na temat dzieci, do których poczęcia doszło w wyniku zastosowania tej metody. U tych dzieci obserwuje się zdecydowanie więcej nieprawidłowości genetycznych. Zauważono, że występuje u nich nieprawidłowy, zwolniony rozwój psychomotoryczny do drugiego - piątego roku życia. Ten ich rozwój psychomotoryczny później zaczyna się wyrównywać i one doganiają dzieci, które poczęły się w sposób naturalny. Ale nieprawidłowości genetyczne zostają. Udowodniono, że u dzieci poczętych i urodzonych w wyniku użycia metody pozaustrojowej o 30 - 40% wzrasta ryzyko wad genetycznych. I tych doniesień jest coraz więcej...

Okrutna selekcja
Jan Paweł II zawsze stał na stanowisku, że nauka ma się rozwijać. Że ona ma się rozwijać dla dobra każdego człowieka, dla dobra nas wszystkich. Ale bardzo walczył o to, żeby ten rozwój nie kolidował z godnością i z życiem żadnego człowieka. Spróbujmy zobaczyć, jak to jest w programie in vitro.
Życie - nie dla wszystkich dzieci. Wybór - wybieramy spośród tych 6-8 zarodków dwa naszym zdaniem najlepsze. „Życie za życie" - tak jest nazywana metoda programu in vitro... Walczymy o poczęcie życia kosztem śmierci innych istnień ludzkich. Mrożenie, embrioredukcja, czyli uśmiercanie tych „nadliczbowych" istnień, które rozwinęły się w jamie macicy, i diagnostyka przedimplantacyjna, która w tej chwili zdobywa salony medyczne. Okazuje się, że taki embrion ośmiokomórkowy na przykład - można mu pobrać tę jedną komórkę, rozłożyć ją na czynniki pierwsze, zobrazować, jaki jest garnitur chromosomów, jaka jest genetyka tej komórki - czyli całego zarodka, bo w każdej komórce będzie to samo - i stwierdzić: zarodek jest chory, jest wada genetyczna. Niestety, takiemu zarodkowi na pewno nie pozwoli się dalej żyć...
Diagnostyka przedimplantacyjna to również możliwość wyboru odpowiednich cech naszego potomka. I okazuje się, że w klinikach amerykańskich od jednego procentu wszystkich małżeństw, które się tam zgłaszają i są poddawane programowi in vitro, pada zamówienie na konkretne dziecko. To dziecko musi być obarczone wadą, tak żeby nie mogło być lepszym od rodziców... Niejednokrotnie zamawia się dzieci o określonej płci, o określonym kolorze oczu, włosów itd., itd. Diagnostyka przedimplantacyjna nie służy ludzkości.
Odwołując się jeszcze do słów Jana Pawła II, to warto zauważyć to, co on mówi: „od początku istnienia człowieka aż do naturalnej śmierci". Dzisiaj cywilizacja dobiera się do dwóch etapów naszego życia: kiedy jesteśmy zarodkami, i wtedy, kiedy mamy już po 90 lat na przykład, nie wiemy, jak się nazywamy i gdzie jesteśmy... Jesteśmy „obciążeniem" dla ludzi nas otaczających - i niestety, eutanazja jest już bardzo blisko nas i jeszcze moment, a podobnie jak program in vitro przywędruje również do Polski, jeżeli nie dostanie solidnego oporu i powiedzenia słowa „nie" połączonego z praktycznym działaniem. Bo dorosły człowiek nie pozwoli zrobić sobie krzywdy, natomiast zarodek nie ucieka, jest pod mikroskopem, zdany na naszą łaskę, na łaskę doktora, który za to odpowiada. Tak samo staruszek. Dlatego tak ważne jest, żeby nasze społeczeństwa rozumiały to, że walcząc o życie każdego istnienia na każdym etapie rozwoju człowieka, trzeba widzieć w nim siebie i oddawać cześć dla Pana Boga, który jest stworzycielem życia na ziemi.

Leczenie a zapobieganie niepłodności
Dużo się mówi w medycynie rozrodu na temat przyczyn niepłodności, na temat sposobów leczenia, poświęca się temu 99,9% uwagi. Natomiast zapobieganie niepłodności pomija się milczeniem - o tym się w ogóle nie mówi. Mniemam, że nie wynika to ze złej woli ludzi - lekarzy, którzy nie mówią o tym - myślę, że z braku czasu. Ale generalnie niepłodność jest takim „biznesem", który przynosi kolosalne pieniądze, więc nie opłaca się jej zapobiegać ani jej leczyć. Po co mówić o czynnikach, które mogą przeciwdziałać tak mocno nasilającemu się zjawisku niepłodności?
Czy odważy się dzisiaj lekarz na przykład w najbardziej oglądanym programie telewizyjnym mówić o zachowaniu cnoty czystości? Wyśmieją doktora! Zwariował - w XXI wieku mówi o zachowaniu cnoty czystości! A z moich obserwacji wynika, że rozpoczęcie wczesnego współżycia płciowego wiąże się z większą liczbą partnerów, zanim zawrzemy związek małżeński i będziemy chcieli mieć dzieci. Zarówno wczesne rozpoczęcie współżycia, jak i większa liczba partnerów sprawiają, że często zapadamy na choroby przenoszone drogą płciową. To wcale nie musi być kiła, to nie musi być rzeżączka - jest jeszcze tysiąc różnych innych drobnoustrojów, które w skrytości, prawie bezobjawowo, degradują płodność kobiety i mężczyzny. Degradują zdolność szyjki macicy do produkcji śluzu - a śluz jest takim mostem, po którym plemniki wędrują do jamy macicy i do jajowodów, jest takim mostem płodności. Jeżeli tego śluzu nie ma, plemniki nie wchodzą wyżej. Infekcje dotyczą również układu rozrodczego mężczyzny - maleje liczba plemników, słabnie ich zdolność ruchowa.
Warto promować czystość przedmałżeńską. Właściwie lekarz powinien mówić pacjentkom, kiedy przychodzą do lekarza, mając 24 lata, że „to, że jest pani dziewicą, to jest pani wielki sukces i wielki atrybut, i to na pewno nie jest żadna ułomna cecha, tylko może być pani z tego dumna i się tym szczycić". Ale tylko nieliczni to robią...
Należy wyeliminować czynniki szkodliwe, przede wszystkim antykoncepcję. Idziemy do kiosku, kupujemy papierosy, na paczce jest napisane: „Palenie zabija". Na tabletkach antykoncepcyjnych tak nie jest napisane, a przecież one nie są neutralne dla zdrowia i dla płodności. Odwrotnie: dzisiaj ginekolog bardzo często na byle jaką przypadłość pacjentki, wcale niekoniecznie proszącej o tabletki antykoncepcyjne, proponuje te tabletki. Proszę sobie wyobrazić, że przedstawiciele firm farmaceutycznych, którzy przychodzą do ginekologa, to są przedstawiciele firm produkujących tabletki antykoncepcyjne. Inni przedstawiciele nie przychodzą... 95% leków, które przepisuje ginekolog, to są tabletki antykoncepcyjne. Nie dziwmy się więc, że prawie każda wizyta kończy się wypisaniem recepty na antykoncepcję. Wszędzie się proponuje te tableteczki, nawet młodym dziewczynom, by im zaszczepić taki styl i sposób życia. Pomijam działanie rakotwórcze estrogenów. Estrogeny są potrzebne, to są nasze hormony - hormony kobiece, ale ich stosowanie z zewnątrz, niekontrolowane, długie, doprowadza do zwiększonej częstotliwości zapadalności na nowotwory piersi i na nowotwory trzonu macicy, tylko nie w wieku 25 lat, ale potem - w wieku 50 czy 60 lat, kiedy już nawet nie pamiętamy, że kiedyś się przyjmowało tabletki antykoncepcyjne... Ten fakt jest dzisiaj rzetelnie potwierdzony i znany w kręgach medycznych oraz naukowych.
Antykoncepcja hormonalna wywołuje przedwczesne starzenie się szyjki macicy. Pacjentka starzeje się w sensie metrykalnym o rok, a jej szyjka macicy starzeje się o trzy lata. Czyli na przykład po 10 latach stosowania tabletek antykoncepcyjnych kobieta ma 30 lat, a jej szyjka macicy ma już lat 50... I jest problem z poczęciem dziecka - bo są dobre plemniki, są dobre komórki jajowe, ale nie ma mostu... Stąd wymyślono te inseminacje, stąd wymyślono program in vitro. A wystarczyłoby tylko, żeby sięgnąć do innych metod i do innych sposobów...
Ale wszyscy wiedzą, że przemysł farmaceutyczny to jest kolosalnie dochodowy interes, w którym antykoncepcja zajmuje jedno z pierwszych miejsc. Jak z tego zrezygnować? Kilkaset czy kilka tysięcy osób na świecie zarabia na tym ogromne pieniądze, eksperymentując na innych i na pewno nie szanując ich zdrowia. Jak wobec tego można się spodziewać obiektywnych informacji, które są podawane w środkach masowego przekazu?... Wręcz w każdej babskiej gazecie są artykuły, „że trzeba żyć swobodnie", „że trzeba być kobietą wyzwoloną"... Wyzwoloną z czego? By po 30 latach zachorować na raka piersi... Puszczanie takich informacji w eter to jest po prostu działanie zbrodnicze. Ale taki jest świat. Tak to wygląda...
Dla zapobiegania niepłodności ważny jest również zdrowy styl życia - nie muszę chyba tego wyjaśniać. Ale ważniejsza jest zmiana modelu starań o pierwszą ciążę. Na pewno mając 20 lat, będziemy zdrowsi i bardziej płodni niż mając 35 lat. Ale mając 25 lub 30 lat, walczymy o to, żeby się wyedukować, żeby zająć jakieś stanowisko, żeby dojść do jakiegoś dobrobytu - dzisiejszego minimum materialnego: samochodu, domu itd., itd. To wszystko sprawia, że my w sposób nieświadomy wpędzamy siebie w populację ludzi, którzy cierpią z powodu niepłodności.
No i najważniejszy czynnik - Pan Bóg, który jest dawcą życia i płodności. Bez Jego woli nie powstałby świat, nie powstaliby nasi rodzice, nie powstalibyśmy my. Bez Jego udziału nie jest możliwe poczęcie naszych dzieci. Szanujmy więc Jego zdanie w tej materii i żyjmy w jedności z Nim.
lek. med. Tadeusz Wasilewski, Białystok

Źródło: Dwumiesięcznik "Miłujcie się" Nr 4-2010

 Re: In vitro. Dlaczego nie?
Autor: Ks. prof. Jerzy Bajda (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2011-02-08 15:29

Prawda o in vitro zamiast kompromisu
Ks. prof. Jerzy Bajda

Punktem wyjścia debaty na temat in vitro powinno być jasne i prawidłowe postawienie pytania, które w swojej istocie musi być pytaniem natury moralnej. Chodzi o to, jakie dobro należy popierać i jakiego dobra należy bronić oraz jakiemu złu należy zapobiec zgodnie z podstawowym adagium prawa naturalnego: "Dobro należy czynić, zła należy unikać". Skoro więc opozycja między dobrem a złem ma charakter radykalny, celem debaty nie może być w żaden sposób poszukiwanie "kompromisu" pomiędzy zwolennikami przeciwnych rozwiązań, ale powinno być (jest) dotarcie do prawdy, która obowiązuje człowieka (społeczeństwo) w sposób bezwarunkowy i konieczny.

Poseł Konrad Szymański sformułował postulat doprowadzenia do końca debaty na temat in vitro - postulat bezwarunkowy, zaadresowany do wszystkich, niepozwalający na dłuższe zawieszenie problemu w próżni: w próżni myślowej, w próżni etycznej i w próżni prawnej. Sprawa jest dość złożona i należałoby wskazać ścieżki, którymi należy poprowadzić ową debatę, aby doprowadziła jej uczestników do szczęśliwego finału. Jednak czy w Polsce rzeczywiście toczy się debata na temat in vitro? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy uświadomić sobie, czym jest debata i kto ma ją prowadzić. Jak dotąd w Polsce - poza rzeczowymi i obiektywnymi wypowiedziami księży biskupów na temat in vitro - prawdziwej debaty właściwie nie ma. A powinni prowadzić ją ludzie, którzy rozumieją ten problem w całej złożoności, a więc specjaliści w zakresie dyscyplin z nim związanych. Przede wszystkim powinni zabrać głos moraliści; mogą to być też filozofowie uprawiający etykę, ale broń Boże filozofowie "analityczni" i tacy, których wystarczająco zdyskwalifikował Jan Paweł II w encyklice "Veritatis splendor". Ponadto w debacie powinni wziąć udział ludzie, którzy podejmują decyzje prawne i polityczne, a więc parlamentarzyści, przynajmniej w wydelegowanych przez siebie komisjach.

Natomiast nie ma żadnego znaczenia dla debaty badanie tzw. opinii publicznej, która jedynie świadczy o tym, że pewni ludzie myślą, a inni nie myślą, tylko ulegają natchnieniu idącemu ze źródeł propagandy o nieznanym pochodzeniu, inni "myślą że myślą" i wypisują, co im zakiełkuje w głowie. W każdym razie to, co ktoś "myśli" o problemie, nie ma merytorycznego znaczenia dla samej debaty, może natomiast stanowić materiał socjologiczny dla kogoś, kto chce mnożyć publikacje o publikacjach i sondaże o sondażach.

Punkt wyjścia: pytanie natury moralnej
Punktem wyjścia debaty na temat in vitro musi być jasne i prawidłowe postawienie pytania, które w swojej istocie jest pytaniem natury moralnej. Chodzi o to, jakie dobro należy popierać i jakiego dobra należy bronić oraz jakiemu złu należy zapobiec zgodnie z podstawowym adagium prawa naturalnego: "Dobro należy czynić, zła należy unikać". Celem debaty powinno być (jest) dotarcie do prawdy, która obowiązuje człowieka (społeczeństwo) w sposób bezwarunkowy i konieczny. Jeżeli jednak w debacie chcą wziąć udział ludzie, którzy nie wiedzą, co to jest prawda, lub nienawidzą prawdy, albo wyznają filozofię, która trudzi się tworzeniem intelektualnych zasłon odgradzających skutecznie i bezboleśnie danego filozofa od prawdy, to takim ludziom trzeba powiedzieć, że lepiej, aby nie zabierali głosu na ten temat. Wokół problemu in vitro istnieje ogromny zamęt myślowy we współczesnej kulturze zatrutej ideami postmodernizmu i liberalizmu, które znakomicie przygotowują grunt dla totalitarnych rządów. W polityce totalitarnej prawda nie jest potrzebna, prawda jest niewygodna, prawda "szkodzi" rządzącym. Zamiast prawdy obowiązuje "poprawność polityczna" i usłużna uległość wobec "autorytetów" wylansowanych przez wiodące siły polityczne.

Prawda u podstaw etyki
Prawda, o którą chodzi, z formalnego punktu widzenia jest to prawda metafizyczna, a merytorycznie rzecz biorąc, jest to prawda antropologiczna, stanowiąca podstawę prawa naturalnego, ale oświetlona Objawieniem, bez którego nie jest możliwe ujęcie integralnej prawdy o człowieku bez niebezpieczeństwa popełnienia błędu. Niektórzy wykorzystują ten fakt jako pretekst do stawiania zarzutu Kościołowi, że usiłuje narzucić ludziom "ideologię konfesyjną". Pamiętamy tę polemikę z okresu walki przeciw aborcji: dla ateistów i zwolenników amoralizmu jest to wygodny wybieg, ujawniający zarazem istnienie apriorycznych założeń, które pozwalają manipulować moralnością dla celów politycznych lub czysto utylitarnych. Podobny spór toczył się w swoim czasie o status "filozofii chrześcijańskiej", którą atakowano z punktu widzenia światopoglądu czysto racjonalistycznego bądź czysto naturalistycznego. Ujęcie naturalistyczne (racjonalistyczne) również polegało na bezprawnym założeniu apriorycznym, według którego chrześcijanin uprawiający filozofię rezygnuje z rozumu na rzecz "wiary", którą z kolei rozumiano złośliwie jako coś irracjonalnego. Te uprzedzenia zostały w zasadzie szczęśliwie pokonane (E'tienne Gilson, Jacques Maritain, Mieczysław A. Krąpiec, Karol Wojtyła - Jan Paweł II), szczególnie za sprawą encykliki "Fides et ratio". To zagadnienie stosunku wiary do rozumu nadal rozwija i pogłębia Benedykt XVI wykazujący w tym zakresie znakomity zmysł syntezy. Krótko mówiąc, ci, którzy zwalczają filozofię chrześcijańską, nie są zdolni pojąć, że chrześcijanin posługuje się swoim rozumem zgodnie z jego istotą i prawami myślenia wynikającymi z istoty człowieczeństwa i w ogóle z istoty bytu. Nie używa wiary jako "protezy" wyręczającej rozum, lecz korzysta z niej niczym ze światła, którego obecność odkrywa w rzeczywistości dostępnej ludzkiemu poznaniu (ponieważ tzw. preambula fidei poznaje nie inaczej jak rozumem). Poznanie to pozwala mu uniknąć karygodnych błędów myślenia i zdrady wobec samego rozumu. Natomiast smutną prawdą jest, że wielu "filozofów", którzy w imię autonomii rozumu odrzucili wiarę, zwyczajnie kończyli jako ci, którzy przestali uznawać wartość rozumu. Popularnym symptomem tego stanu umysłu jest nienawiść i pogarda dla metafizyki, tak częsta w epoce postmodernizmu.

Jak prowadzić dialog?
Niektórzy w dobrej wierze proponują, by Kościół w debacie z niewierzącymi ograniczył się do samych argumentów racjonalnych, to znaczy nieodwołujących się do świadomości chrześcijańskiej. Byłby to wielki gest pokory ze strony Kościoła i w takiej sytuacji w grę wchodziłyby tylko argumenty "naukowe" i ogólnoludzkie doświadczenie moralne. Przyjęcie takiej formy debaty nie gwarantuje jednak jej powodzenia w sensie dotarcia do prawdy. Historia pokazuje, że niewierzący zwyczajnie nie chcą uznać faktów, które są im niewygodne, a ponadto dyskusja etyczna zależy nie tylko od podstawowego doświadczenia sumienia, lecz także od określonej filozofii, którą ktoś przyjmuje w celu interpretacji tego doświadczenia. W rezultacie nieuniknione jest rozejście się dróg Kościoła i tzw. racjonalistów. Warto także zaznaczyć, że tylko Kościół - zaangażowany w tej debacie - będzie rozumiał dobrze błędy popełniane przez drugą stronę, która znajdzie równocześnie tysiąc wymówek usprawiedliwiających swój sposób myślenia, mimo iż jest oczywiście błędny. Sytuacja taka jest nader czytelna na przykładzie ciągnącej się dziesiątki lat dyskusji nad antykoncepcją, a obecnie dochodzą do tego nowe problemy związane z załamaniem się moralności seksualnej. Okazuje się, że istnieją pewne problemy moralne, które nie dają się rozwiązać na drodze czysto racjonalnej i wymagają odwołania się do racji ostatecznych, czyli do Pana Boga. Kościół w swojej długiej praktyce duszpasterskiej jest świadom tego problemu.

Rozum oświecony wiarą
Z tego wynika, że ludzie Kościoła mają pełne prawo posługiwać się rozumem jako oświeconym wiarą, ponieważ taki rozum nie przestaje być rozumem, lecz jest nim w sposób doskonalszy. Odrzucenie światła wiary w tym celu, aby znaleźć się wspólnie z "niewierzącymi" na tej samej płaszczyźnie racjonalnego myślenia, jest błędem, ponieważ światło wiary nie jest dane jedynie dla prywatnej satysfakcji wierzących, lecz dla oświecenia tych, "którzy tkwią w mroku i cieniu śmierci". Chrześcijanin rezygnujący ze światła wiary w debacie moralnej, która dla swojej pełni wymaga tego światła, popełnia zdradę, a przynajmniej grzech małoduszności, lękając się głupawych i tendencyjnych zarzutów ze strony niedowiarków. Wreszcie "chowanie wiary do kieszonki" marynarki nie pomaga do obrony racjonalnego charakteru debaty, ponieważ to, co nasi "racjonaliści" przedstawiają jako "autonomiczny rozum", jest w gruncie rzeczy swoistym racjonalistycznym fideizmem opartym na naturalistycznych dogmatach, do których wstydzą się przyznać, ale których nie pozwalają poddać pod dyskusję, przeżywając je jako element swojej racjonalistycznej "religii". Jak widzimy, sprawa jest złożona i dopiero wiara rozświetla tajniki rozumu; nie należy więc chować jej "pod korzec" ("bo nie jest światło, by pod korcem stało ani sól do potraw kuchennych" - jak to potwierdził Norwid). Nie wolno zapominać tego, co napisał św. Paweł w Liście do Tymoteusza o Chrystusie, "który śmierć zwyciężył, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię" (2 Tm 1, 10). Korzystanie z tego światła nie przynosi ujmy rozumowi, lecz w pełni odpowiada jego wewnętrznej naturze.
W docieraniu do prawdy, na której opierają się zasady postępowania obowiązujące w dziedzinie życia i płodności, Kościół ma pełne możliwości prowadzenia dyskursu mającego charakter racjonalny, przy czym ma szansę pokazania takich aspektów prawdy antropologicznej, których nie domyślają się niedowiarkowie, choć z tego powodu ponoszą szkodę, np. jeśli chodzi o wymiar sakralny tajemnicy płodności. Człowiek uczciwie myślący ma pełną możliwość odkrycia tego aspektu ludzkiego bytu, choć samodzielnie nie pozna do końca jego ostatecznych racji. Wiara zatem wkroczy w sposób pełnoprawny w akcję, jednak nie po to, by pognębić rozum, lecz by go ocalić. To, co wiara może i powinna "pognębić", to nie jest rozum, lecz pycha rozumu: pycha, która wmawia człowiekowi, że jest ostatecznym źródłem prawdy. Z tą pychą Kościół ma obowiązek walczyć, niezależnie od tego, czy spotyka go z tego powodu taki czy inny zarzut.

Zrodzenie w sensie ludzkim
Mamy zatem poznać prawdę, która dotyczy dobra podstawowego dla człowieka. Tym dobrem jest zrodzenie człowieka, nie tylko fizyczne, lecz także pełnowartościowe w rozumieniu osobowym, wspólnotowym, ogólnoludzkim wreszcie. W zrodzeniu człowieka jako wydarzeniu dostrzegamy w sposób nierozdzielnie związany dwie strony tej rzeczywistości: stronę podmiotową (tych, którzy rodzą) i stronę (w pewnym sensie) "przedmiotową", to jest człowieka zrodzonego. Oczywiście wiemy, że w tym człowieku zrodzonym trzeba widzieć podmiot, a nie tylko przedmiot, gdyż w tym drugim przypadku ów przedmiot łatwo staje się "obiektem" bardzo urozmaiconego podejścia tych, którzy uważają się za stronę "czynną" wyposażoną we wszelkie możliwości działania według swoich zamiarów. Samo wyróżnienie tych dwóch aspektów wydarzenia rozumianego jako zrodzenie nie wyjaśnia istotnego problemu związanego z przyjściem człowieka na świat. Oprócz tych dwóch "podmiotów" (małżonków i ich dziecka) w grę wchodzi trzeci podmiot, który rzuca istotne światło na całą sprawę: jest to Bóg-Stwórca. Bez tego Światła nie można zrozumieć człowieka, jego przyjścia na świat i dobra, które mieści się w tym wydarzeniu i które jest zadane jako dobro moralne temu podmiotowi, który nazywa się "małżeństwem". Dobro, które się realizuje (które powinno się realizować) wewnątrz relacji tych dwóch podmiotów antropologicznych, nie ma charakteru ontologicznego, psychologicznego, socjologicznego czy jakiegokolwiek utylitarystycznego, lecz jest to dobro w sensu stricto religijno-moralne. Wynika to stąd, że w zrodzeniu człowieka urzeczywistnia się w pierwszym i podstawowym znaczeniu stworzenie człowieka, które jest dziełem Boga, a rola małżonków polega na tym, iż są "sługami i współpracownikami" tego dzieła, które należy do Boga. Bogu przysługuje absolutne pierwszeństwo autorytetu, który nie może być dla żadnych racji podważony, a tym bardziej obalony przez grzech szatański polegający na odmówieniu Bogu posłuszeństwa. Ta zasada fundamentalna została ustanowiona dla obrony człowieka, jego godności, osobowej suwerenności, która objawia się w tym, że człowiek przychodzący na świat podlega tylko Bogu i z tego względu nie może się stać (nie powinien się stać) niewolnikiem jakichkolwiek sił i bożków tego świata. I tylko wtedy, gdy ta zasada jest dostrzegana i respektowana, godność człowieka może być ocalona i człowiek jest widziany jako podmiot czci i miłości, a nie jako przedmiot (obiekt) przyziemnych kalkulacji wynikających z ludzkiej żądzy, zaborczości, pychy, fałszywej ambicji i tym podobnych słabości człowieka.

Misja i odpowiedzialność małżeństwa
Ta wartość wewnętrzna, moralno-religijna, jest ściśle związana z konstytucją małżeństwa jako sakramentu i jest całkowicie wyjęta spod jurysdykcji świeckiej. Małżeństwo tak widziane stanowi przestrzeń, w której życie objawia się jako poddane tylko Bogu i całkowicie niezależne od państwa, jego praw i urzędów. Rodzina jest tą przestrzenią zbudowaną przez małżeństwo, w której człowiek jest wolny, nie jest numerem w państwowym budżecie ekonomiczno-demograficznym, człowiek jest po prostu Boży, należy wyłącznie do Stwórcy. Dzięki temu jest wolny wolnością otrzymaną z góry, ale też na mocy tej wolności jest odpowiedzialny za świętość daru życia, zarówno w ujęciu czynnym, jak i biernym.
To dobro, które jest zadane, należy całkowicie i wyłącznie do zakresu powołania małżeńskiego. Żadna inna instytucja nie może przejmować od małżeństwa tej odpowiedzialności ani stawiać jakichkolwiek przeszkód (społecznych, prawnych, ekonomicznych, ideologicznych) utrudniających lub nawet uniemożliwiających małżeństwu spełnianie właściwych mu zadań. Dobro zadane małżeństwu - i tym samym rodzinie - ma rangę uniwersalną i absolutną, dlatego cały ustrój społeczny i polityczny powinien być podporządkowany temu dobru, które jest najważniejszym składnikiem dobra wspólnego, wobec którego służba stanowi rację bytu wszelkich urządzeń społecznych i politycznych.

Prawo powinno służyć rodzinie
Jednym z istotnych urządzeń społecznych jest prawo, które ma służyć dobru rodziny, chroniąc ją, określając zadania państwa wynikające z zasady pomocniczości, ale nigdy nie pozwalając, by ktokolwiek przywłaszczał sobie te kompetencje, które w sposób istotny i wewnętrzny należą do rodziny. Rolą prawa jest uznać prawdziwą naturę małżeństwa i rodziny, która jest niezależna od samych formuł prawa stanowionego, lecz wynika z tych samych źródeł, z których pochodzi natura człowieka, duchowy ustrój ludzkości i jej wieczne powołanie. Kiedy mówimy "człowiek" i "ludzkość", dotykamy rzeczywistości przekraczającej czas i wszelkie uwarunkowania widzialnego świata. Innymi słowy, prawo ma za zadanie przyjąć taką definicję małżeństwa i rodziny, która pochodzi od Boga i nie może w niczym naruszać prawdy małżeństwa i rodziny pod wpływem zmiennych prądów kulturowych lub podejrzanych interesów jakichś grup politycznych. Te fundamentalne zasady broniące prawa do życia, sakralnego charakteru powołania rodzicielskiego, suwerennego i nietykalnego charakteru rodziny jako podmiotu, któremu przysługuje w stosunku do państwa pierwszeństwo nie tylko historyczne, ale i metafizyczne, jurydyczne i moralne, zasady broniące świętego charakteru miłości małżeńskiej, nienaruszalnej godności ludzkiego ciała - powinny zostać w sposób nieusuwalny wpisane do Konstytucji państwa.

Prawo a moralność
Odpowiadając na pytanie o moralną treść dobra realizowanego przez małżeństwo, dotknęliśmy także rzeczywistości prawnej. Porządek moralny i prawny są ze sobą ściśle powiązane, a zarazem odróżnione w sposób niepozwalający na pomieszanie. Moralność jest wewnętrzną istotą życia rodziny, natomiast prawo stwarza zewnętrzną dla moralności przestrzeń bezpieczeństwa, które umożliwia realizację celów moralnych, czyli wynikających z powołania rodziny. Pomieszanie obu porządków rodzi szkody dla obydwu. Kiedy prawo staje się (usiłuje się stać) moralnością, czyli prawem moralnym w ścisłym znaczeniu, mamy do czynienia z rygoryzmem. Kiedy moralność usiłuje się stać prawem par excellence, mamy do czynienia z legalizmem. Oczywiście bardzo niedobrze jest także wtedy, kiedy prawo jest pojmowane i konstruowane jako niezależne od porządku moralnego; wtedy mamy pozytywizm prawny skojarzony z nihilizmem moralnym. A kiedy moralność nie ma dość siły, by wypowiedzieć się także poprzez strukturę prawną, skazuje się na stopniowy zanik, ponieważ rezygnuje ze słusznej ochrony, jaka jest jej należna ze strony prawa i odpowiednich instytucji społecznych.

Jakie prawo chroni rodzinę
Zatem kiedy już uzyskaliśmy odpowiedź na pytanie o moralność powołania małżeńskiego w rozumieniu ogólnym, należy ten problem rozważyć bardziej szczegółowo, aby było wiadome, jaka konstrukcja prawna byłaby słuszna i pożądana w celu ofiarowania rodzinie koniecznej ochrony. W naszej debacie koncentrujemy się na szczegółowym problemie dotyczącym etyki rodzicielskiej. Nie chodzi więc o całościowo wzięte postępowanie małżonków, lecz o konkretne problemy w dziedzinie płodności. Jak wiadomo, sam problem in vitro jest związany logicznie, psychologicznie i medycznie z faktem, że ktoś "chce" mieć dziecko, a równocześnie "nie może" mieć tego dziecka. Wtedy pojawiają się "specjaliści", którzy oferują "usługi reprodukcyjne" i obiecują pokonanie bariery niepłodności przy pomocy określonych zabiegów biotechnologicznych. Należy zatrzymać się nieco nad problemem, jaki małżonkowie przeżywają w sumieniu, z jednej strony "chcąc" mieć dziecko, z drugiej strony nie mogąc go skutecznie "uzyskać". Zanim przejdzie się do strony prawnej tego zagadnienia, należy oświetlić problem pryncypiami moralnymi wynikającymi z istoty powołania małżeńskiego. Należy przypomnieć, że każdy człowiek rodzi się, ponieważ Bóg chce go jako Stwórca. Małżonkowie nie mogą w inny sposób "chcieć" tego człowieka, niż chce go Stwórca. Ich "chcenie" powinno całkowicie zamykać się wewnątrz woli Boga wyrażonej w samej istocie małżeństwa jako oblubieńczego przymierza osób. Małżeństwo jest służbą Bogu i małżonkowie powinni zdobyć się na bezwarunkowy akt posłuszeństwa wobec Stwórcy i Jego zbawczych planów. Nie mogą przemienić małżeństwa na prywatne przedsiębiorstwo "produkcyjne", w którym nie bierze się pod uwagę woli Boga, lecz osiągnięcia "nauki" i możliwości biotechnologii. Problem ten dotyczy dwojakiego rodzaju sytuacji: z jednej strony małżonkowie nie mogą przy pomocy różnych zabiegów niszczyć płodności pod pretekstem, że ta płodność przeszkadza im w swobodnym przeżywaniu "miłości", a po drugie, kiedy z jakichś powodów (a najczęściej z powodu praktyk antykoncepcyjnych) płodność napotyka na przeszkody, nie mogą realizować na siłę własnych dążeń do "posiadania" dziecka, ponieważ takie dążenie jest sprzeczne z istotą małżeństwa. Dziecko "wymuszone" biotechnologicznie jest dzieckiem "wyprodukowanym"; nie jest natomiast dzieckiem zrodzonym, biorąc pod uwagę teologiczno-moralny sens tego pojęcia. W świetle etyki powołania małżeńskiego sprawa jest jasna i już tutaj można powiedzieć, że jeśli jest potrzebne jakieś prawo, to powinno być to prawo bezwzględnie i bezwarunkowo zakazujące praktyki in vitro, jak to już ktoś mądry zaproponował w projekcie "Contra in vitro", a posłowie (mniej mądrzy) nie chcieli się temu projektowi przyjrzeć. Kiedy odrzuca się słuszny i mądry projekt, gremium skazuje się na błądzenie po manowcach legislacyjnych bez szans i nadziei na stworzenie czegoś sensownego. Transcendencja daru.

Duchowy wymiar płodności
Bóg, stwarzając małżeństwo jako unię osobową mężczyzny i kobiety, wpisał tym samym w jego istotę prawo, zgodnie z którym poczęcie człowieka dokonuje się jako owoc wzajemnego daru mężczyzny i kobiety (męża i żony), daru integralnego i bezinteresownego. Małżonkowie nie traktują małżeństwa jako "instrumentu" do rodzenia dzieci, który przy braku efektywności należałoby zastąpić innym, skuteczniejszym instrumentem lub skorzystać z usług "firmy". Zjednoczenie małżonków odbywa się w kontekście sakramentu i dlatego ma charakter modlitwy, w której otwierają swoje serca w gotowości pełnienia woli Boga i przyjmowania od Boga daru życia, "którym ich zechce obdarzyć". Ta perspektywa zarysowana już w liturgii zawierania małżeństwa powinna wyznaczać kierunek myślenia małżonków w odniesieniu do potomstwa. Skoro dziecko jest darem Stwórcy, a to nie jest przenośnia poetycka, lecz realna prawda metafizyczna, dlatego postawa małżonków charakteryzuje się wdzięcznością i gotowością służby wobec otrzymanego daru. A jeśli ten oczekiwany dar się nie pojawia, nadal aktualna jest modlitwa w celu uzyskania światła dla zrozumienia swojej sytuacji przed Bogiem oraz uzyskania nowych łask dla pełnienia zadań, które Bóg zechce im powierzyć dla dobra Kościoła. Z historii biblijnej wiadomo, że nieraz Bóg długo przygotowywał serca małżonków na przyjęcie daru życia, wobec którego miał szczególne plany. A jeśli okaże się, że dotknęła ich niepłodność, być może nieuleczalna, tym bardziej potrzebna jest wytrwała modlitwa, aby mogła dojść do głosu płodność duchowa, przewidziana w życiu Kościoła jako charyzmat, przez który objawia się Duch Święty. Nie wolno płodności małżeńskiej zniżać do poziomu samej biologii. Człowiek jest przede wszystkim istotą duchową i na poziomie ducha kształtuje się cała jego aktywność.
Dlatego problem niepłodności małżonkowie rozwiązują w rozmowie z Bogiem, a nie w kontraktach z zootechnikami. Istnieje oczywiście dział medycyny, który zajmuje się badaniem zjawiska płodności i niepłodności, odczytując precyzyjnie wszystkie uwarunkowania z tym związane wpisane w organizm człowieka. Rozwija się dzięki staranności i wytrwałości dr. Thomasa Hilgersa i nosi osobliwą nazwę

"NaProTechnologii". Dziś może się poszczycić realnymi osiągnięciami w leczeniu niepłodności, nie wyręczając małżonków, lecz pozwalając im działać zgodnie z ich naturą. NaProTechnologia zasługuje ze wszech miar na poparcie i powinna być objęta programem studiów medycznych, gdyż pomaga ocalić ludzki charakter płodności.
Centralnym problemem debaty na temat in vitro jest etyka zrodzenia związana wewnętrznie z powołaniem małżeństwa. Stwierdziliśmy także, że jest to wewnętrzna dziedzina rodziny jako Kościoła domowego, stąd wyklucza się tu jakąkolwiek interwencję prawa państwowego. Istnienie cywilizacji godnej swego miana zależy od ocalenia autonomii małżeństwa i rodziny w realizacji swego powołania otrzymanego od Stwórcy. Państwo może i powinno chronić tę instytucję Bożą przed zamachami ze strony zbrodniczych grup politycznych, które usiłują zdegradować lub zniszczyć małżeństwo moralnie, antropologicznie, ekonomicznie i społecznie. Tu są potrzebne zakazy oparte na konstytucyjnym potwierdzeniu tożsamości i roli małżeństwa. Duże pole do popisu mają parlamenty w zakresie tworzenia ustaw realnie chroniących rodzinę, w organicznej łączności z ustanowieniem autentycznej polityki prorodzinnej. Jak dotychczas nasz parlament nie potrafił uczynić ani jednego kroku pozytywnego w tym kierunku i jest obawa, czy nasi politycy rozumieją naprawdę, o co tutaj chodzi.
9 stycznia 2010
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100109&typ=my&id=my61.txt

 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: