Autor: xc (---.181.13.12.nat.umts.dynamic.t-mobile.pl)
Data: 2012-03-14 18:19
Idea wyrażona językiem kodeksowym ma źródło teologiczne. To rodzice wprowadzają potomstwo do Kościoła. To rodzina jest Kościołem domowym, Kościołem na poziomie podstawowym. To tam są przekazywane wzorce zachowań chrześcijańskich, wzajemnych relacji, prawdy wiary. To, że religii uczy się w szkole, a nawet w salce katechetycznej, jest (moim zdaniem) przyznanie się do ewidentnej porażki: potrzebujemy protezy, bo ojciec i matka nie są w stanie nauczyć dziecka prawd wiary. Niestety. Ciekaw jestem w aktualnej gorącej dyskusji o tym, czy i jak organizować lekcje religii (a tak naprawdę jak je finansować), ale nikt tego wątku nie porusza.
Język prawniczy nakłada na proboszcza (czyli osobę sprawującą Urząd Nauczycielski Kościoła na poziomie podstawowym), aby sprawdziła kto wprowadza swoje potomstwo do Kościoła. Czy jest to właściwa osoba, czy ma przygotowanie, czy ma możność przekazania wiary, czy w ogóle wierzy, jak wierzy i tak dalej. A jeśli nie jest dobrze, wskazane są środki naprawcze: pouczenie, bezpośredni kontakt, modlitwa, tworzenie wspólnoty. Model jest naprawdę świetny. Prosty, mądry, piękny. Ale niestety to tylko model. Bo realność jest, jaka jest. Papierologia, zaświadczenia i karteczki zamiast żywej relacji z jednej strony. Z drugiej strony oczekiwanie tego, że proboszcz ma być dostarczycielem "usług kościelnych". Mamy abonament na internet, prasę, wywóz śmieci, telefon, od czasu do czasu potrzebna nam jest "usługa kościelna", idziemy do stosownego "urzędnika Pana Boga", a on ma to tak załatwić, żeby było fajnie i przyjemnie.
No to jest jak jest i są posty takie jak ten.
"Smutno mi Boże" - jak wołał onegdaj wieszcz. Pomyślmy o tym.
|
|