Autor: Mateusz (---.hybryda.net)
Data: 2012-11-04 20:53
Uważam, że należy powtórzyć całą spowiedź w wypadku zatajenia grzechu. Twoja sytuacja jest o tyle odmienna, że to spowiednik ukierunkował Cię byś nie wypowiadała grzechów z poprzedniej (nieważnej) spowiedzi, a jak podejrzewam miałaś intencję pełnego ich wyznania. W tym przypadku uważam, że ta spowiedź była ważna, gdyż miałaś intencję wyznania grzechów, a nie masz obowiązku wykłócania się ze spowiednikiem na temat ważności spowiedzi (pominę kwestię odpowiedzialności spowiednika...). Oczywiście zakładam, że spowiednik zrozumiał, że w czasie poprzedniej spowiedzi świadomie zataiłaś grzech.
Co do kwestii praktycznej: osobiście i tak poszukałbym miłego i cierpliwego księdza, opisał mu całą sytuację i ewentualnie powtórzył tamtą spowiedź - dla spokoju sumienia. Możesz też "zaczepić" jakiegoś księdza w zakrystii i opisać mu sytuację poza spowiedzią, na spokojnie, bez wyznania grzechów - jako czysto teoretyczny przypadek - i zapytać co należy zrobić w takiej sytuacji.
Teraz tak ogólnie, niekoniecznie do Ciebie:
Mam wrażenie, że często za bardzo szarpiemy się z tym co wolno, a czego nie wolno robić ze spowiedzią, co trzeba wyznawać, a czego nie oraz w jaki sposób to robić, lub też próbujemy ubierać swoje grzechy w takie słowa by "zmiękczyć" ich wymiar. Podobne motywy towarzyszą zatajaniu czy późniejszym rozterkom na temat ważności spowiedzi ("bo mogłem to powiedzieć inaczej, bo to jednak był grzech" itp.). Tymczasem spowiedź jest sprawą zdecydowanie zbyt poważną by bawić się w takie gierki. I to zbyt poważną z dwóch powodów:
1) ma bezpośrednie przełożenie po prostu na naszą relację z Jezusem, na naszą drogę do świętości i zbawienie.
2) kombinując za dużo z grzechami tracimy z oczu to co ważne - łaskę przebaczenia, radość z odpuszczenia grzechów, oraz po prostu życie. Zamiast zająć się tym co tu i teraz spoglądamy wstecz, taplając się w błotku rozmyślań nad grzechem i jego wyznaniem (co szkodzi też psychicznie). To jest bardzo dobry sposób na utratę radości życia i wiary. No ileż można rozmyślać nad tym co zepsuliśmy? Przyszłość czeka...
Remedium moim zdaniem jest technicznie bardzo proste, choć emocjonalnie bywa trudne, szczególnie na początku. Po prostu trzeba klęknąć przed spowiednikiem i dosłownie wywalić "kawę na ławę". Bez eufemizmów, upiększania, kombinowania. Powiedzieć wszystko tak jak było, wyrazić też swoje wątpliwości, zadać konieczne pytania. Zrobiłem to, to, to i to, nie wiem czy to i to jest grzechem. Koniec. Po prostu same konkrety i tyle. Potem wyjść z konfesjonału i grubą kreską przekreślić to co było. Niekoniecznie zapomnieć, bo pamięć o tym co nabroiliśmy jest potrzebna na przyszłość, ale na pewno uznać wszystkie sprawy minione za zamknięte (chyba, że coś nadal trwa oczywiście...) i zająć się pracą nad sobą by się możliwie rzadko powtarzały. Jeżeli przed spowiedzią zadbamy o 100% czystość naszych intencji co do samego sakramentu i będziemy jej pilnować w czasie spowiedzi, nie ma powodu by wracać do poprzednich spowiedzi.
Jasne, że nie raz będzie przy tym mnóstwo strachu, stresu, nerwów i ogromnego wstydu, ale dla Jezusa po prostu warto. A i dla siebie, bo im bardziej się pogrążymy tym będzie gorzej, a tak - ciach i po krzyku.
Oczywiście, możemy też w gratisie otrzymać reprymendę (może nie raz niesprawiedliwą i zbyt ostrą), ale: dla Jezusa warto. Możemy nie raz niepotrzebnie coś powtórzyć jak w Twojej sytuacji, ale: dla Jezusa warto.
Nie chodzi też o to, by tylko rzucać w księdza treścią grzechów i nic ponadto - można też porozmawiać jeżeli to potrzebne, wyżalić się, poprosić o radę. Byle nie "bawić się" grzechami.
Na koniec: kiedyś na czuwaniu, na którym była m. in. tzw. "trudna młodzież" była okazja do spowiedzi. Sam ksiądz nazywał ją "spowiedź ze znieczuleniem" i zachęcał wszystkich by do niej przystąpili mimo strachu. Czy się charakteryzowała? Dwie rzeczy:
1) ów ksiądz powiedział na wstępie, że chyba nie ma grzechu, którego osobiście by nie popełnił, dlatego penitenci mogą być pewni, że go nie "zaskoczą"/nie zgorszą
2) obiecał, że na nikogo nie nawrzeszczy, nie będzie ostro krytykował. (Moim zdaniem po prostu podszedł do każdego z miłością).
Efekt: do spowiedzi poszli ludzie, którzy bali się to uczynić od długich lat.
Może warto wprost poprosić księdza o "spowiedź ze znieczuleniem"? Powiedzieć, że jest ciężko, bardzo ciężko i poprosić by ksiądz pomógł przez to przejść podając rękę. Myślę, że zdecydowana większość spowiedników potraktowałaby taką prośbę odpowiednio.
Pozdrawiam.
|
|