Autor: Bogumiła z Krakowa (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2015-02-27 03:44
Rozkład modlitwy raczej wskazuje na to, że autor chodzi do szkoły wieczorowej, zajęcia mogą się zaczynać od 15.30 i trwać do 21.00, a wtedy modlitwa nie byłaby ani głupotą, ani oszustwem, ani grzechem. Nie wiem czy są teraz szkoły średnie sobotnio-niedzielne.
Mnie też niepokoi Twoje zdanie: "Nie wiem dlaczego jesteście tak wrogo nastawieni". Pytasz, ludzie odpowiadają tak jak myślą. Dlaczego szukasz wrogości? Ponad 4 godziny modlitwy dziennie, to po prostu bardzo dużo. Oczywiście każdy z nas ma prawo modlić się tak jak chce i ile chce. Ale jeśli uważam, że powinnam się modlić "TYLE", to nikogo nie pytam, czy robię dobrze, bo uważam, że tyle powinnam. Jeśli ktoś natomiast pyta czy robi dobrze i czy lepiej ograniczyć, to znaczy, że nie ma pewności, czy nie robi tego zbyt długo. W tym więc kierunku idzie nasze myślenie, bo sam to podpowiadasz. Dlatego w odpowiedziach ludzie proponują Ci zastanowienie się nad tym.
Dobrze wykorzystać na to wieczorną modlitwę, która powinna zawierać element rachunku sumienia (nieważne, w jaki sposób, w jakiej formie się on odbywa). Przemyśleć swoje "dzisiaj": bezpośredniego spotkania z Bogiem na pewno nie brakuje, ale czy nie brakuje spotkania z Bogiem w człowieku. Pomocy, zainteresowania, uśmiechu. Jeśli codziennie masz na swoim koncie dobre uczynki wobec ludzi, to będziesz wtedy pewien, że modlitwa nie jest ucieczką przed ludźmi, przed niezrozumieniem, przed wyśmianiem. Często w pierwszym okresie po prawdziwym nawróceniu jest ogromny zwrot ku Bogu, radość z modlitwy, pragnienie samotności w Bogu, ale niestety łączy się to z nieświadomą izolacją od ludzi. Można powiedzieć: jest mi z Bogiem dobrze, cudownie, a z ludźmi nie, bo mnie nie rozumieją. To lepiej jak się będę modlił.
Człowiek łatwo się oszukuje, więc ciągle na nowo trzeba sobie taki rachunek sumienia robić. Jeśli modlitwa nie kończy się na odmawianiu formułek, jeśli jest rozmową z Bogiem o sobie, to wcześniej czy później musi przyjść zrozumienie, że Bóg czeka na nas także w drugim człowieku, i choć te spotkania są trudniejsze, to trzeba do ludzi wyjść. Wstać od modlitwy i uśmiechnąć się do ludzi.
My nie jesteśmy w stanie powiedzieć Ci, czy robisz coś źle, bo Cię nie znamy. Jeśli sobie ze wszystkim radzisz, to masz prawo być z Bogiem ile chcesz. Ale "radzisz sobie" to nie znaczy tylko, że nadążasz, że potrafisz tyle czasu wygospodarować. Chodzi o to, czy jest jakaś równowaga między miłością Boga i miłością bliźniego. Owszem, Bóg kazał modlić się w każdym czasie i nie ustawać w modlitwie. Ale to nie znaczy, że w każdej wolnej chwili być na kolanach. To raczej znaczy: modlić się całym swoim życie, wszystkim, co teraz robię, każdą chwilą. Mogę iść na spacer do lasu z przyjaciółmi, do kina z dziewczyną, mogę sprzątać w domu, rozmawiać z mamą - jeśli to ofiaruję Bogu, to też staje się modlitwą.
Prosisz o propozycje, więc moje są takie.
1. Liczba modlitw. Za bardzo skupiasz się na ilości modlitw (i może czasie), a ważniejsze jak ta modlitwa wygląda. Z Twojego planu dnia nic jednak nie wynika (albo za mało widać). Jeśli chodzi o ilość modlitw w ciągu dnia, to cztery razy absolutnie nie jest za dużo. Nie proponuję zmniejszyć liczby do trzech, ale nawet zwiększyć do dziesięciu. Poważnie. Słyszałeś o aktach strzelistych? One właśnie pozwalają w ciągu dnia umocować siebie w Bogu, osadzić się w Bogu, bez klękania, bez litanii, bez odrywania się od obowiązków. Rozpoczynając nowe zajęcie, nową lekcję, możesz skierować myśl ku Bogu, a wtedy właśnie cała czynność staje się modlitwą. Nie trzeba w tym czasie już myśleć o Bogu, tylko skupić się na swoim obowiązku (pracy, nauce).
2. Krótkie modlitwy. Jeśli tylko możesz, masz czas, to nie rezygnuj z Koronki, nie rezygnuj z Anioła Pańskiego rano czy w południe, z Apelu Jasnogórskiego wieczorem, z krótkiej modlitwy tuż po przebudzeniu i gdy kładziesz się spać. Z tego, co jest tradycją Kościoła albo Twoją tradycją wyniesioną z domu czy nabytą własnym spotkaniem z Bogiem. Krótkie modlitwy nadają rytm Twojemu życiu. Ale ważne jest, żeby to nie było coś sztywnego, z czego nie potrafisz zrezygnować, choćby się przysłowiowo "paliło i waliło". Jeśli jesteś z innym człowiekiem, nie przerywasz spotkania dla modlitwy, chyba że wiesz, że i jemu to sprawi radość. Nie zostawiasz mamy samej w połowie roboty, żeby odmówić koronkę. Można ją odmówić pół godziny później. Rozumiesz? Można się stać fanatykiem pilnującym zegarka, a przez to ośmieszyć religię, zamiast przyciągnąć do Boga. Tego nie da się ocenić, czytając parę Twoich zdań, trzeba by Cię widzieć w domu, w szkole. Dlatego Ty sam musisz tego pilnować, musisz zauważać swoje zachowanie i rozmawiać o tym w konfesjonale. Pytać o to.
3. Długa modlitwa. Wskazujesz dwie długie modlitwy w ciągu dnia, które nazywasz pacierzem. W każdym dniu rzeczywiście powinien być "zabezpieczony" dłuższy czas na modlitwę, która jest nie tylko odmówieniem formułki, ale jest czasem na refleksję nad tym, co Boże i nad samym sobą w kontekście Boga. Nie piszesz, jak to u Ciebie wygląda.
Oprócz formułek, które są piękną tradycją Kościoła powinien być wtedy czas na słuchanie Boga, a najlepiej to wychodzi podczas słuchania lub czytania Pisma Świętego. Ale zamiennie można wziąć do ręki książkę religijną, byle nie skończyło się jedynie na jej czytaniu. Pismo święte nie tylko uczy nas naszej wiary, ale uczy na czym polega miłość. Jest podstawowym źródłem rachunku sumienia, który ma być także spotkaniem z Bogiem, a nie jedynie sumowaniem grzechów lekkich i ciężkich. Czytając Biblię, myślimy i o samym Bogu, i o tym co mnie się nie udało, i o tym w jaki sposób naukę Jezusa wprowadzić w życie. Czyli jak kochać ludzi. Jak kochać siostrę. Tak, właśnie tę siostrę, która nie rozumie. Powiedziałeś jej kiedyś, że ma ładną sukienkę? że ładnie się uczesała? że lubisz jak się uśmiecha? To prawda, że w tych słowach nie ma ani słowa o Bogu, ale jest miłość, a Bóg jest Miłością.
Jeśli masz czas na dwie długie, dwugodzinne prawie modlitwy, to nie rezygnuj z tego, bo jestem pewna, że szybko się to zmieni. Powiedziałabym: im lepsza będzie ta modlitwa, tym szybciej się to zmieni. Szczególnie do rannej długiej modlitwy bym się nie przyzwyczajała, bo zazwyczaj życie na to nie pozwala. Ale jeśli możesz, to módl się. Tutaj jednak proponowałabym (przypominam: to Ty prosisz o propozycje, inaczej bym tego nie pisała) po krótkich "pacierzach" (bo jednak dzień powinniśmy zacząć od znanych formułek, jeśli nie są częścią brewiarza, mszy świętej: Ojcze nasz to nasza podstawowa modlitwa). Więc po tych "pacierzach" proponowałabym zadać sobie pytanie: czy w tej chwili nie powinienem być gdzie indziej. Może akurat nie, może w domu o tej porze (po śniadaniu?) jest cisza, może mama też wypoczywa, może sam podałeś śniadanie i szklanki też umyłeś, może zakupy zrobiłeś wczoraj, a sprzątanie można zacząć za godzinę, naukę też można odłożyć. Tak może być, ale warto codziennie to pytanie sobie zadać, żeby nie okazało się, że tu chcesz gadać z Bogiem, a Bóg tymczasem czeka na Ciebie w mamie czy w siostrze za ścianą. Warto też rano zadać sobie pytanie: co dzisiaj mogę dobrego zrobić dla innych? I znów odpowiedzi można szukać np. w dzisiejszym czytaniu liturgicznym dnia, albo w swoim planie dnia, albo w przypadkowym fragmencie Biblii, albo w jakiejś religijnej książce. Dopóki możesz, to się rano módl, ale pamiętaj, że czasem trzeba wstać z klęczek, skrócić modlitwę, żeby coś dobrego zrobić.
W "pacierzu wieczornym" już wspomniałam o rachunku sumienia. Jeśli codziennie będziesz się zastanawiał nad swoim dzisiejszym dniem, nad tym czego nie zrobiłeś (a nie tylko co zrobiłeś źle), to samo Ci z czasem wyjdzie, czy możesz tak wiele czasu przeznaczać na modlitwę, czy nie jest to czyimś kosztem. Czy zrobiłem coś konkretnego w domu? Czy komuś pomogłem? Czy w ciągu dnia pomyślałem o innych? Ile razy powiedziałem komuś dobre słowo? Czy mogli zobaczyć we mnie Boga? A jeśli tak, to jakiego Boga widzieli ludzie: surowego sędziego, czy miłosiernego, kochającego?
Długa modlitwa jest dobra dopiero wtedy, kiedy nas przemienia. Kiedy z modlitwy wstajemy lepsi niż wtedy, gdy klękaliśmy do niej. Nie liczy się tu ilość odprawionych modlitw, ilość wypowiedzianych formułek. Liczy się to, czy kończąc modlitwę, wstaję z klęczek z pragnieniem "chcę być lepszy, muszę coś dobrego zrobić, dziś, zaraz". To nie tyle modlitwa ma sprawiać radość, ale to, co robimy po modlitwie. Modlitwa kiedyś nam się znudzi, modlitwa kiedyś zacznie być bardzo trudna. Ale i wtedy, zawsze po modlitwie mamy wstać i starać się być dobrym dla innych. Do tego trzeba siebie wychować, tego trzeba się nauczyć.
Szkoda rezygnować z modlitwy, jeśli mamy na nią czas. Trzeba też korzystać z czasu, kiedy modlitwa jeszcze sprawia radość, bo wtedy można ze sobą najwięcej zrobić, najłatwiej nam się wtedy przemienić. Przyjdzie czas, kiedy będziemy uciekać nie w modlitwę, ale przed modlitwą. Kiedy będziemy gotowi całemu światu pomóc, byle nie odmówić swojego pacierza. To są dwie skrajności, przed którymi trochę się trzeba bronić, a trochę je wykorzystać. Jesteśmy ludźmi, którzy ciągle się uczą i miłości Boga i miłości bliźniego. Raz na jedno mamy ochotę, raz na drugie. Raz jednego nie chcemy, raz drugiego. I zawsze znajdziemy jakieś usprawiedliwienia przed jednym czy drugim. Tacy jesteśmy, więc nie dziwmy się, że i inni są tacy, choć może akurat znajdują się w innym momencie niż my w tej chwili. Całe życie będziemy się uczyć. I całe życie będziemy siebie samych odkłamywać, bo to normalne, że chcielibyśmy widzieć się lepsi niż właśnie jesteśmy.
|
|