Autor: wyszywaczek (93.175.167.---)
Data: 2015-03-02 21:36
A ja Martę rozumiem.
Nie wiem, ile ma lat, co robi w życiu, kto u niej w parafii codzienne bierze udział we Mszy ani ile wynosi frekwencja :). U mnie było tak, że quorum stanowiły siostry zakonne i starsze panie, jednoznacznie kojarzone z pewną stacją radiową. W tym szacownym zgromadzeniu często byłam najmłodsza. I czułam się dziwnie. Tym bardziej, że do zakonu się nie wybierałam, a radia nie słucham. Żadnego.
Komentarze też rożne były. Od agitujących mnie do zakonu sióstr, poprzez "oooo pobożna idzie" rzucane zza płotu sąsiadującego z kościołem podwórka. Aż do "ale właściwie to po co ty do kościoła idziesz, jak wszyscy młodzi księża na wakacje wyjechali". Ten ostatni komentarz usłyszałam z ust Pani ze wspomnianego quorum, która wraz ze mną do kościoła szła. Żeby było dziwniej.
Dłuuugo miałam taka fazę, że na Msze (najpierw kilka razy w tygodniu, potem codzienne) wymykałam się po kryjomu, bez wiedzy rodziny. Długo na ostatniej prostej prowadzącej do kościoła ściskałam z nerwów pięści tak, że mi paznokcie dłoń kaleczyły. Bo ktoś za mną szedł i patrzył, gdzie idę. Z drugiej strony - takich hm romantycznych :) spotkań już w życiu nie będę miała, tak? I z wielką nostalgią te konspiracyjne msze wspominam.
Co może pomóc? Znalezienie konkretnych argumentów, po co chodzę na codzienną Eucharystię i co mnie do tego uprawnia. :) I ofiarowanie dyskomfortu, jaki mam, kiedy na mnie patrzą, w jakiejś konkretnej intencji.
|
|