Autor: A (---.158.218.150.pat.umts.dynamic.t-mobile.pl)
Data: 2015-05-16 20:31
Przeczytałam pytanie/problem i odpowiedzi... i zaczęłam się zastanawiać nad moim własnym życiem... Bo w sumie kiedyś też znalazłam się w sytuacji, że chciałam wrócić do Boga, ale moje życie było mocno zawikłane i pewnych rzeczy chyba nie umiem żałować.
Z M prawie 4 lata żyliśmy razem, zanim był ślub. To było takie fajne życie i wydaje mi się, że nie da się go, tak zwyczajnie żałować. Poznaliśmy się… i po 2 miesiącach mieszkaliśmy już razem. Nasz związek to nie były takie góry i doliny, tylko bardziej taka funkcja rosnąca, z najwyżej jednym drobnym załamaniem (wspólne mieszkanie może mieć burzliwy początek, gdy ludzie się nie znają, gdy jeszcze nie łączy ich miłość). Zasadniczo jednak, to z każdym kolejny dniem byliśmy mocniej ze sobą związani. To była coraz bardziej miłość, a coraz mniej zakochanie. Wiedzieliśmy, że to co jest, jest na zawsze... taka była nasza decyzja. Kiedy się pokłóciliśmy i on mówił, że się wyprowadza, to wiedziałam, że tego nie zrobi, a on wiedział, że ja wiem. Nawet te kłótnie, to są dla nas ciepłe wspomnienia.
Teraz uważam, że to, że ja i M się odnaleźliśmy to był wielki dar od Boga. Wtedy jednak Bóg nie był częścią mojego życia. Było tylko tu i teraz na ziemi, więc cieszyłam się moim szczęściem, bo w nic innego nie wierzyłam. M miał na początku problem z tym, że żyjemy razem bez ślubu. Był mocno przywiązany do chrześcijańskich zasad i tradycji. Ja takiego problemu nie miałam. Kwestia ślubu była z resztą dość problematyczna. Cywilny? No, a rodzice? Poza tym, jednak chciałam mieć białą suknie i „cyrk” przed ołtarzem. Problem odkładaliśmy na później, chociaż dla nas obojga klamka już zapadła. Tak sobie żyliśmy, byliśmy dorośli, samodzielni finansowo i nikt nam się w to życie nie wtrącał…
Pewnego dnia, to życie nam się jednak trochę zawaliło, a raczej mi się zawaliło. Zostałam skonfrontowana, z rzeczywistością bardzo ciężkiej choroby kogoś bliskiego i mojej bezradności. Pamiętam jak M. powiedział do mnie: „Jeśli wierzysz w Boga, to możesz się pomodlić…”
Wtedy sobie uświadomiłam, że: po pierwsze, nie wierzę w Boga, a po drugie nawet jeśli Bóg jest, to zasadniczo niespecjalnie mam prawo o cokolwiek Go prosić.
Nie wiem dokładnie kiedy, ta moja zupełna niewiara, stała się „prawie-wiarą”. Nastąpiło to stopniowo w ciągu kolejnych bardzo ciężkich miesięcy. W takich okolicznościach i ja można powiedzieć „odczułam potrzebę spotkania się z Bogiem”.
Nie myślałam wtedy, o mojej przeszłości z M. w kategoriach grzechu, ale zaczęło mi przeszkadzać nasze wspólne życie tu i teraz. Bo jeśli jest Bóg i ja choć trochę w Niego wierzę, to powinnam chcieć dla nas małżeństwa, jako sakramentu. Bo jeśli wierzę, to nasze wspólne życie bez tego sakramentu, nie może być dobre. Wtedy pojawiła się chęć, żeby coś zmienić.
Nic nie stało się z dnia na dzień, jeszcze długo żyliśmy w zawieszeniu. Bo życia nie zmienia się łatwo, gdy wszystko dookoła się wali. Ja ugrzęzłam w szpitalach, czekając, modląc się o cud. Nie było jak szukać mieszkania, czy myśleć o ślubie. Z racji okoliczności przyrody, ja i M. żyliśmy bardziej jak bart z siostrą, niż jak żona z mężem, ale i tak czułam się z tym źle. Miałam wtedy ogromną potrzebę spowiedzi (chociaż chyba i na to brakowałoby mi energii). W każdym razie mieszkaliśmy razem, więc uznałam, że do spowiedzi iść nie mogę.
Czasem o tym myślę, o tamtych chwilach, chociaż teraz to już powinno być całkiem bez znaczenia. Minęło sporo czasu, pewne rzeczy się mimo wszystko ułożyły i dawno już jesteśmy małżeństwem. Ostatecznie przed samym ślubem mieszkaliśmy oddzielnie. M. był w sumie zadowolony z takiego rozwiązania, stwierdził że możemy wreszcie pochodzić na randki, że ten nasz ślub będzie coś znaczył i coś zmieni. Też byłam zadowolona, wreszcie po 15 latach mogłam iść do spowiedzi.
Nie wiem czy żałuję tego jak zaczęło się nasze wspólne życie z M. Mam dobre wspomnienia, to był dla nas piękny czas. W perspektywie mojego braku wiary, nie wiem nawet, czy można było wtedy, takie życie nazwać grzechem. Wiem tylko, że od kiedy zaczęłam choć trochę wierzyć w Boga, ono nie mogło dalej trwać. Tyle…
Klaro, moim zdaniem nie chodzi o to, żeby „żałować”. Tylko żeby uznać, że coś jest grzechem i żeby starać się nie już grzeszyć. Jeżeli, więc naprawdę wierzysz, osoby wyżej dały już Ci już dobre rady…
Pozdrawiam Ania
|
|