Autor: Martha78 (---.protonet.pl)
Data: 2015-05-30 11:47
Nie mam wykształcenia teologicznego, więc jeśli coś będzie nie tak, to proszę o korektę.
Droga "znowu ja", wydaje mi się, że powołanie obejmuje całe nasze życie, ale podzieliłabym je na 3 obszary.
1. Przedmówcy piszą, że najważniejsze jest powołanie do świętości. To takie powołanie "ogólne", ale zarazem najważniejsze dla naszego tu i teraz a przede wszystkim dla życia wiecznego. Tu nie może być pomyłki; to powołanie wpisuje w nasze serca Bóg. Owszem, z realizacją mamy zwykle pod górkę, ale ten chrześcijanin, który nie odnalazł takiego powołania, po prostu źle szuka i owszem, dla człowieka ochrzczonego zwykle bywa tak, że wina leży po jego stronie.
2. Drugie, takie "podpowołanie" powołania do świętości to coś, co tradycyjnie przyjęło się rozumieć jako wybór drogi kapłańskiej/zakonnej bądź drogi małżeństwa. Od jakiegoś czasu na równi stawia się, kontrowersyjnie, świadomy wybór samotności jako właśnie powołania. Wybór tej drogi wymaga naszej dojrzałości, więc kto nie umie "odnaleźć", musi pracować nad swoją dojrzałością. To najbardziej niebezpieczny wybór, ponieważ wybierając bo nam się wydaje, bądź z jakichkolwiek niskich pobudek (co ludzie powiedzą, mama każe, rodzice szantażują itp.) poranimy siebie, poranimy przyszłego współmałżonka, dzieci, zgorszymy odejściem z zakonu itp. Chyba każdy domyśla się o co mi chodzi; w szczególnej pamięci mam zawszę mamę koleżanki, która całe życie była nieszczęśliwa, ponieważ odczuwanie powołanie do zakonu, a uległa szantażowi swoich rodziców i później, pomimo pozornie szczęśliwej rodziny, ona szczęśliwa nie była, a swoje nieszczęście przelewała na męża i dzieci. O ile sprawa z wyborem stanu całkowitego poświęcenia Bogu i sprawa samotności jest prosta (tak mi się przynajmniej wydaje), to sprawa powołania do małżeństwa komplikuje się. Bywa, że nie ma w tym winy zainteresowanego. Jako winę widziałabym jedynie to, co KK widzi jako część przeszkód do ważnie zawartego małżeństwa - niedojrzałość, nałogi plus wszystkie wady, które sprawiają, że nie możemy być wartościowymi, odpowiedzialnymi małżonkami. Wiem, że część bardzo wartościowych osób pozostaje sama, pomimo wyraźnego powołania do małżeństwa i rodzicielstwa. Nie wiem dlaczego tak. Nawet nie wiem, co z tym zrobić, jak tłumaczyć. Spotkałam się wielokrotnie, przy okazji jakiś rekolekcji, z tłumaczeniem, że można z tej niemożności realizacji powołania uczynić ofiarę. Nie wiem, czy ja byłabym w stanie.
3. Trzecia sprawa to już kosmetyka. Wybór zawodu, wybór konkretnego zakonu itp. Nie wiem, czy ktoś dziś jeszcze patrzy na wybór zakonu jak na wybór powołania. Rozmawiam z młodymi - w 95 % myśli jedynie o tym, czy wybór będzie wiązał się z pieniędzmi, czy da szeroko rozumiane "perspektywy". Chyba nawet współcześnie te zawody, które wiązano z powołaniem - lekarz, nauczyciel, pielęgniarka, wybierane są z innych pobudek niż "powołaniowe". Na szczęście to ostatnie powołanie nie jest dane raz na zawsze; możliwe, a czasem konieczne czy wskazane, są zmiany:)))
A na koniec trochę z własnego doświadczenia. Odczuwałam każde z tych powołań (to "drugie" i "trzecie") bardzo wyraźnie, więc wybacz "to znowu ja", jeśli jakoś nie umiem wczuć się w Twoje położenie. Jeśli chodzi o powołanie to wybierałam niejako na przekór swoim skłonnościom do zamykania się w swoim świecie. Jestem osobą spokojną, małomówną. A tu muszę zawodowo wychodzić do ludzi, czasem pojedynczo, czasem do małej grupy a przeważnie do dużej grupy; chyba jestem jakoś autentyczna w tym co robię, bo potem ludzie przychodzą do mnie. Muszę dużo mówić, w dodatku zachowując sens tego, co mówię ;) Wracam z pracy i dzieci od progu bombardują mnie uściskami i swoimi sprawami. Niekończące się rozmowy. Wraca mąż - rozmowy niemalże do północy. Tak jestem bardzo, bardzo szczęśliwa, ale zasypiając mam wrażenie, że coraz silniej odczuwam powołanie do zakonu klauzurowego, albo jakiejś formy życia eremickiego :)))
|
|