Autor: Ola (---.stargard.mm.pl)
Data: 2015-11-27 02:07
"Jeżeli bowiem uciekają od zgnilizny świata przez poznanie Pana i Zbawcy, Jezusa Chrystusa, a potem oddając się jej ponownie zostają pokonani, to koniec ich jest gorszy od początków. Lepiej bowiem byłoby im nie znać drogi sprawiedliwości, aniżeli poznawszy ją odwrócić się od podanego im świętego przykazania. Spełniło się na nich to, o czym słusznie mówi przysłowie: Pies powrócił do tego, co sam zwymiotował, a świnia umyta - do kałuży błota."
(2 P 2, 20-22)
Odnośnie tego cytatu powiem o swoim nawróceniu.
Najpierw zacznę od tego, że moje życie można przyrównać do życia syna marnotrawnego z Pisma Św. Jako dziecko byłam osoba wierząca. Od małego chodziłam na oazę itp. Ale w moim życiu, pojawiło się zło, które jak dziś sądzę wkradło się różnymi furtkami. Zła muzyka, wróżby... Ktoś by powiedział, to takie normalne, niewinne.. Dziś wielu rodziców kupuje swoim dzieciom lalki - monster czy inne takie zabawki, gazetki z wróżbami. Ja nie widziałam w tym nic złego. Jednego dnia szłam do kościoła, czy na spotkanie oazy, a drugiego sobie wróżyłam. Tak naprawdę byłam osobą wierzącą, mam nawet świadectwa, że modliłam się i Bóg wysłuchał, ale - moja wiara nie była na Skale. A kiedy nasza wiara nie jest na Skale, ale na piasku, wtedy ta wiara runie. I moja wiara runęła. Miało to miejsce po maturze, gdy pewne wydarzenie, bolesne dla mnie, oddaliło mnie od Boga.
Miałam wtedy 18,5 roku. Zaczął się wtedy etap bardzo zły, co trwał może do 22 rż. Dyskoteki, alkohol, nieczystość, wrogość do katolików, chrześcijaństwa. Miałam chwile, że szłam do kościoła, ale zaraz potem znów grzeszyłam. Byłam poddana bardzo silnym zniechęceniom od złego ducha. Pewnie by można było porównać to do tego cytatu o świni co znów do błota wraca. Poszłam do spowiedzi i znów kilka miesięcy czynienia zła, nawet gazety czytałam antyklerykalne...
Jednak w wieku około 21,5 roku postanowiłam coś zmienić w swoim życiu. Wtedy zaczęłam naukę kontynuować, można powiedzieć, że był to taki pkt zwrotny. Od kolegi pożyczyłam książkę o religii wschodu, o Buddzie. Wtedy jeszcze do Jezusa było mi daleko. Ale Jezus już o mnie walczył. Pierwsza taka wewnętrzna przemiana nastąpiła, gdy o tym Buddzie czytałam, że miał w sobie wiele pokoju. I myślę, skoro ten Budda miał w sobie tyle pokoju to i ja nie będę się złościć na chrześcijan. Zapragnęłam pokoju i ten pokój przyszedł do mojego serca. Nawrócenie to ciągle nie było. Kilka miesięcy trwała moja "przygoda" z religiami wschodu, medytacjami (niestety niechrześcijańskimi), ale coś się w moim życiu powoli zmieniało. Otworzyłam swoje serce na pokój. Wtedy układałam sobie afirmacje. W religiach wschodu takie coś jest, że chodzisz i mówisz: mam ładny drewniany domek, i że to znaczy, że się spełni. Pamiętam ułożyłam sobie afirmacje, a brzmiała ona tak: "Znalazłam najlepszą drogę do szczęścia, miłości i pokoju, ale taką ZA KTÓRĄ BÓG NIE POŚLE MNIE DO PIEKŁA." Było to niezwykle ważne co powiedziałam, bo inne ideologie niż chrześcijańska, choć może i mają piękną oprawę nie prowadzą do Nieba, nie dają pewności zbawienia, jaką daje Jezus. A dla mnie jako osoby co jak pisałam - znała Jezusa, chodziła od dziecka do kościoła, nie byłoby wymówki, że jestem np buddystka, bo Jezusa nie poznałam. Poznałam, ale odrzuciłam, przez rozpacz, zniechęcenia. I parę dni po tym jak wypowiedziałam ta swoją afirmację, która uwzględniała Boga, Jego Wolę, w której dałam Bogu szanse znalazłam swoją najlepszą drogę do miłości, szczęścia i pokoju. A tą drogą okazał się po prostu - Jezus. Swoją drogą, ktoś by powiedział, skoro pokój już przyszedł do mojego serca, focha na chrześcijan nie miałam, to po co pragnęłam więcej pokoju. Widocznie... potrzebowała, i każdego dnia potrzebuje jak każdy z nas - więcej łask Bożych. Ale wracając do mojego świadectwa - pewnego środowego dnia, miałam jechać na medytacje buddyjską, chciałam pewnie dostać jakiejś większej "mocy" niż w samotnych medytacjach u mnie w domu. Chciałam by spełniła się moja afirmacja, która wypowiedziałam kilka dni temu, chciałam tej miłości, tego szczęścia. Ale coś... pokierowało mnie w inne miejsce niż ma medytacje - poszłam na nabożeństwo. I tam w jednej chwili, a może w parę chwil - Bóg mnie całkowicie przemienił. Weszłam a ludzie wokół śpiewali: Jezus mnie kocha, Jezus oddał za mnie życie. A ja patrzyłam na krzyż i zaczynałam się modlić. Powiedziałam sobie w sercu słowa, których do końca życia nie zapomnę: czemu ja proszę o pomoc jakąś niezidentyfikowaną siłę, zamiast poprosić Jezusa o pomoc. Powiedziałam wtedy do Jezusa: od dziś Jezu idę tylko za Tobą. Nie umiem tego wyjaśnić, ale czułam się tak jakby mi się otworzyły oczy... a ja po prostu narodziłam się na nowo. Wracałam do domu i mówiłam: od dziś Jezu idę tylko za Tobą. Nawróciłam się. Za 2 dni poszłam do spowiedzi i tak już parę lat... jestem regularnie u spowiedzi, komunii. I oczywiście staram się cały czas wzrastać w wierze.
I co jest tu ważne. Jeśli człowiek się nawróci, nie wróci do błota. Choć na początku zły duch kusił... i to strasznie, ale do tych wielkich swoich grzechów nie wróciłam. Co nie znaczy, że nie grzeszę, bo upada każdy. Najwięksi święci chodzili do spowiedzi. Każdemu się zdarzy, że jakaś plamka z błota znów się pojawi. Ale człowiek, już nie zaczyna się w tym błocie tarzać. Jeśli upadnie, ochlapie się, idzie do spowiedzi. Nie zostaje w tym błocie, nie tarza się w nim. Chrześcijaństwo polega na powstawaniu. Wstajemy silniejsi. Z łaską Boga się uświęcamy.
I o ile wcześniej, gdy ciągle błądziłam, zdarzało mi się umyć i znów iść pływać w błocie - dziś, gdybym zechciała tak jak kiedyś się wytarzać w błocie - odrzuciłabym Jezusa. Bo mam pełną świadomość tego kim jest Jezus, że kocha każdego człowieka, że cierpiał z Miłości do nas na Krzyżu. Oczywiście nie zechcę, bo kocham Jezusa. Zaś co do tego tarzania się w błocie, można popatrzeć na Izraelitów co wychodzili z Egiptu. Widzieli morze co się rozstępuje, i wodę ze skały, i mannę z Nieba. A mimo to... ulepili sobie złotego cielca.. czyli... wytarzali się w błocie. Znów chcieli się poddać w niewolę, choć właśnie uciekali z niewoli, z Egiptu. Ja na to mówię skleroza duchowa. Ale Św Ignacy pisał o zniechęceniu duchowym. Myślę, że bardzo wielu ludzi odchodzi od Boga właśnie przez zniechęcenie. Zniechęcić można się do chodzenia do kościoła, bo nudno... Do dawania świadectwa, bo jest się wyśmiewanym... w szkole, pracy, wśród znajomych. Zniechęcili się pewnie i ci Izraelici na pustyni. Machnęli ręka na Boga i postawili sobie złotego cielca. Warto poczytać co św Ignacy pisze o zniechęceniu, by w zniechęceniu decyzji nie podejmować, ale przeczekać ten stan. Ja działam od razu - na przekór zniechęceniu. Nie chce mi się iść do kościoła - od razu odgaduje - zły duch mnie zniechęca - więc od razu działam na przekór temu zniechęceniu - i idę. : )
Tak więc myślę, ze w tym fragmencie o świni co znów idzie się tarzać w błocie chodzi o coś więcej niż jednorazowe upadki, z których się spowiadamy np że ktoś oszukał szefa jednorazowo. Chodzi o TRWANIE w grzechu ciężkim, o odrzucenie Nauki Jezusa. Np. ktoś zdradzał żonę, nawrócił się, znów był jej wierny... a potem znów wrócił do starej praktyki, i znów zaczął spotykać się z kochanką. Na tym wg mnie polega ten powrót do błota, do tarzania się w błocie. Bo tak człowiek może się zniechęcić, a o zniechęceniu już pisałam, że to silna broń złego.. zniechęcić się na zasadzie: po co chodzić do spowiedzi bo i tak upadnę. Owszem upadniesz, potkniesz się, może kolanem zaryjesz w błocie. Ale zaraz chwycisz silną dłoń Jezusa i się podniesiesz, wyspowiadasz się, nie położysz się w tym brudzie grzechów.
Zaś do Nieba każdy człowiek powinien zmierzać, bo do kąt indziej. Po co pytać czy przeciętny człowiek może być zbawiony, przecież Jezus właśnie za przeciętnego człowiek oddał życie... "Aby każdy kto w NIEGO wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne" J 3,15. Całe życie mamy się uświęcać.
I na koniec naszły mnie słowa bł. Matki Teresy z Kalkuty:
"Świętość nie jest luksusem wybranych, ale jest zwykłym
obowiązkiem twoim i moim."
Z Bogiem : )
|
|