Autor: xc (---.ssp.dialog.net.pl)
Data: 2016-02-09 15:22
Kiedyś, dawno, dawno temu miałem następującą sytuację. Byłem akurat służbowo w Izraelu. Nie jeździło się tam wtedy łatwo. Polska nie utrzymywała z tym krajem oficjalnych stosunków dyplomatycznych, nie było bezpośrednich połączeń lotniczych. Polak z Polski był tam czymś w rodzaju pingwina na pustyni, szczególnie dla licznej (wtedy) i bardzo aktywnej (także towarzysko) warstwy polskich Żydów.
Wylatywać miałem via Zurich w sobotę o 5 (co oznaczało przybycie na lotnisko Lod o 2 nad ranem), po to by zaraz po wylądowaniu w Warszawie wsiaść w auto i pojechać do mojej rodziny przebywającej w górach i z nimi spędzić Wielkanoc. W piątek zostałem zaproszony przez mojego izraelskiego kontrahenta (rodem z miasta Łodzi) i jego żonę (także z tego miasta) do ich domu na bal z okazji święta Purim. W tradycji żydowskiej święta bardzo radosnego, kolorowego, obchodzonego hucznie. Przy muzyce, w maskardzie, alkoholu (umiarkowanie ale zawsze). Sęk w tym, że był to Wielki Piątek. Tłumaczyłem im, że nie bardzo mi ten bal pasuje. Że muszę rano być na lotnisku ("nie ma problemu, odwieziemy cię"), że jestem chrześcijaninem i w Wielki Piątek to raczej w Jerozolimie na Drodze Krzyżowej mam być. Oni na to: "rozumiemy co Wielki Piątek ale i tak jest szabas to jak wrócisz z Drogi Krzyżowej na lotnisko Ben Guriona jak nic nie jeździ a arabscy taksówkarze akurat strajkują?"). A w ogóle to oni już wszystkim powiedzieli o mnie powiedzieli i taka atrakcja. I Mosiek z Lublina będzie, i jego żona z Radomia a brat Icek to specjalnie, żeby po polsku pogadać to przepustkę z wojska wziął i takie tam.
Co było robić? "Ok. Dziękuję za zaproszenie ale nie tańczę, nie jem mięsa i nie piję alkoholu, tak w ogóle to tańczę, jem mięso i piję ale akurat nie tego dnia".
"Rozumiemy. Jakie tam tańce, trochę poskaczemy i tyle, sąsiedzi zaraz będą z resztą krzyczeć jak będzie za głośno, mięsko tylko koszerne a alkohol symbolicznie, po polsku, raptem "pół litry polskiego żytka" (od Heńka, z przemytu ale cicho, sza, to sekret) na ryj i ani kropli więcej".
No i tak sobie stałem, robiłem za dekoracje balową, uśmiechałem się, popijałem wodę mineralną, opowiadałem aktualne nowinki z Warszawy, wymieniałem opinię na temat pisarstwa Hłaski (jeden z gości grał z nim w Jaffie w karty) i tak dalej.
Gdy przyszła pora, moi pijaniutcy (ale nie za bardzo) gospodarze wraz z resztą gości, w strojach karnawałowych, z fantazyjnymi makijażami na twarzach odwieźli mnie gromadnie na lotnisko. Oficer bezpieczeństwa stojący na bramce ze zdumienia wytrzeszczał oczy. Takiego cyrku nie widział. Na drogę dostałem od gospodarza torbę świeżych cytryn zerwanych prosto z drzewa w jego ogrodzie. "Masz dla dzieciaków, od wujka Awrama". Bo cytryny wtedy bywały w sklepach i to z tak grubą skórą, że po obraniu nic prawie nie zostawało.
Gdy bywam w Izraelu, odwiedzam za każdym razem moich ówczesnych gospodarzy. I oni, zawsze, po tylu latach, wracają do tego wieczoru. "Takiego balu to jak Purim Purimem nie mieliśmy. Nasi goście byli zachwyceni, super bal. A to wszystko dzięki tobie." A ja przez cały wieczór stałem, wodę mineralną piłem, gapiłem się, raczej milczałem niż mówiłem i patrzyłem z niepokojem na zegarek, bo samolot Swiss Air z pewnością by nie czekał.
Po co opowiadam tę historię? Bo kontekst się liczy nie mniej niż tekst. A może czasem bardziej.
|
|