Autor: Bogumiła z Krakowa (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2016-05-28 22:49
Troszkę bym przemyślała ten cytat Mt 18, 15-17. Życie nie jest takie proste. A byłoby bardzo proste, gdyby można było wszystkie nakazy/rady/polecenia zawsze stosować tak samo, bez przemyślenia, bez różnicowania, bez wahania. Tymczasem sama Biblia pokazuje, że ciągle trzeba myśleć, dostosowywać rady do sytuacji. Bo w naszej wierze nie chodzi o literę tylko o ducha. Gdyby chodziło o literę, to Jezus pozwoliłby ukamienować jawnogrzesznicę, a nie pozwoliłby aby uczniowie w szabat zrywali kłosy. Dlaczego pytających "czy mam grzech" odsyłamy do konfesjonału, skoro w większości znamy odpowiedzi na pytanie "czy to jest grzech"? Bo obiektywnie grzech jest grzechem, ale konkretny człowiek w konkretnej sytuacji, choć popełnił ten czyn, może grzechu nie mieć. W naszej wierze liczy się nasza intencja, liczy się nasz trud, nasza wiedza, a także nasze możliwości, umiejętności, i nasze zranienia. Dlatego trzeba bardzo uważać na wszelkie skrajności, bo one najczęściej są literą, a nie duchem.
Umówmy się, że zawsze postępujemy według tego cytatu. Jak będzie wyglądać nasze życie? Będziemy codziennie wielokrotnie biegali do naszych proboszczów z donoszeniem kto, kiedy i jaki grzech popełnił. Bo w 95% nikt nie posłucha naszego upomnienia, gdy będziemy to robili za każdym razem. Na nas oczywiście będą donosić inni, też z obowiązku. A potem nikt do nikogo nie będzie się już odzywał, albo dlatego że ktoś się obraził, albo dlatego, że ja go uważam za poganina. Żeby wypełnić ten obowiązek "Gdy brat twój zgrzeszy, idź i upomnij" trzeba też będzie wnikliwiej obserwować innych ludzi, aby tego grzechu nie przeoczyć, prawda? Bo na dodatek ten cytat nic nie mówi o grzechu ciężkim czy lekkim, więc każdy trzeba wziąć pod uwagę.
Oczywiście, że doprowadzam to rozważanie do absurdu, ale po to by ukazać skutki skrajnego postępowania. Istnieje jednak także druga skrajność. Nie upominać w ogóle. Nie zwracać uwagi na cudze grzechu, bo to nie moja sprawa. Ta skrajność wydaje nam się oczywiście bezpieczniejsza, ale też dużo prostsza i bardziej przyjacielska wobec innych. W czasach, kiedy tyle się mówi o tolerancji, wydaje się często jedynym wyjściem. Problem jednak w tym, że ta skrajność jest niekatolicka. "Grzechy cudze" naprawdę są grzechami, z których często zapominamy się spowiadać. Bardzo wiele zła w świecie jest właśnie dlatego, że na nie pozwoliliśmy. Że nie mieliśmy odwagi upomnieć, głośno powiedzieć, że tak nie wolno. Ludzie zawsze grzeszyli, ale teraz przestali się wstydzić grzechu.
Życie katolika jest trudne właśnie przez to, że ciągle na nowo trzeba podejmować trud decydowania jak postąpić w sytuacji, w której właśnie jestem. Że nie da się życia odfajkować jako "zrobione", tylko ciągle trzeba myśleć. Życie nie zawsze jest proste, dlatego możemy się pomylić, źle zadecydować. Ale do pomyłek mamy prawo. Chodzi o to by intencja była dobra. A upominanie może mieć tylko jeden dobry powód: miłość. Przede wszystkim miłość do tego kogo upominamy. Ale też miłość do tych, którzy zostają zgorszeni, a jesteśmy za nich odpowiedzialni. Dlatego, jeśli się z kimś nie cierpimy, to upominanie jest bez sensu. W tym upomnieniu na pewno nie potrafimy przekazać miłości, ale też druga strona tej miłości nie będzie umiała odszukać. Nie uwierzy w nią.
Ale nasi najbliżsi właśnie od nas powinni usłyszeć pierwsze upomnienie. Chociaż nas to czasem wiele kosztuje. Najbliższych czasem najtrudniej upomnieć, bo wiemy, że to będzie bolało. Obie strony będzie bolało. Ale to też nazywa się miłość.
Zupełnie inną sytuacją jest grzech publiczny. Ale to nie jest grzech, o którym akurat wiem, bo mieszkam blisko. To grzech, do którego ktoś publicznie się przyznaje, mówi o nim, chwali się nim, czyni go dla zgorszenia innych. Jeśli ktoś publicznie chce pokazać swój grzech, to mamy prawo publicznie powiedzieć, że to jest grzech. Ale to dotyczy zazwyczaj ludzi już wcześniej znanych: ludzi estrady, polityków. Albo takich, którzy chcą przez swój grzech zaistnieć.
Mogą być sytuacje, gdy o grzechu bliźniego trzeba innym powiedzieć, żeby ich chronić. Trzeba "donieść Kościołowi" gdy jest planowane albo popełnione duże zło. Gdy sami nie umiemy ocenić jak należy postąpić, możemy się poradzić w konfesjonale lub właśnie u proboszcza (znajomego księdza). Nie jest to wtedy obmawianie, tylko radzenie się, szukanie wyjścia. Złe jest to wtedy, kiedy w naszym sercu upomnienie jest zemstą, zrobieniem na złość. Jeśli w nas nie ma złej intencji, to nie może być złem. Nigdy nie wiemy co kto ma w sercu, więc nie możemy osądzać kogoś, że działa ze złych pobudek. Najwyżej możemy zasugerować, by ktoś przemyślał, czy rzeczywiście intencje ma dobre.
|
|