Autor: Bogumiła z Krakowa (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2016-07-29 04:25
A gdyby zaczęła "chodzić" z jakimś chłopcem, to wiedziałabyś, że to jest dobry wybór? że to jest jej powołanie? że nie będzie żałować? że to nie jest tylko przelotna fascynacja? A gdyby nawet po czasie wyszła za niego, będziesz tego wszystkiego pewna?
Rodzice często boją się oddać swoje dzieci do klasztoru, tak jakby tam groziło im jakieś zło, nieszczęście. Tymczasem zwykła ludzka krzywda może się zdarzyć wszędzie, nie da się jej przewidzieć - ale to nie musi znaczyć, że się źle wybrało. Zawsze może przyjść choroba, złe spotkania z drugim człowiekiem, załamanie psychiczne. To są normalne rzeczy bez względu na powołanie. Nawet chwile, kiedy człowiek powątpiewa czy dobrze wybrał - przychodzą i w małżeństwie, i w zakonie, bo często mamy wrażenie, że tam, gdzie nas nie ma jest lepiej. Na takich chwilach nie można się opierać. Trzeba patrzeć na radość wyboru, na początki, na pierwsze lata. To do tych lat wracamy, żeby się utwierdzić w powołaniu i znów nabrać sił do życia.
Twoja córka już od kilku lat żyje Bogiem. O przelotnej fascynacji mogłabyś mówić, gdyby właśnie wróciła z pierwszych w życiu rekolekcji i nagle wszystko jej się zmieniło. To nie znaczy, że nie można się naprawdę nawrócić w tak krótkim czasie, ale to prawda, że takie nagłe zmiany często trwają krótko. W takim stanie euforii nie powinno się podejmować ważnych decyzji, trzeba odczekać, aż pierwsze emocje miną. Wtedy bym mocno odradzała, prosiła o czas. Ludzie nawrócenie często mylą z powołaniem. Wydaje im się, że to jedyna droga, żeby Bóg był na pierwszym miejscu. Ale Ty przedstawiasz córkę jako osobę, która nie żyje emocjami, tylko ma wszystko poukładane.
Pozwól córce żyć jej życiem. Ona chyba wie, czego chce. Każda matka chce dla swego dziecka szczególnego dobra i szczęścia, ale Ty sama jej tego nie dasz. I nie przeżyjesz za nią tego życia. Czy dobrze wybierze? Nie wiesz i ona tego też jeszcze nie wie. Ale podobnie jak "chodzenie" z chłopcem trwałoby dłużej, aby się przekonać czy to on, tak i w zakonie niczego się nie przesądza w dniu wstąpienia. A tutaj akurat jest dużo mniejsze prawdopodobieństwo pomyłki i złego wyboru niż w przypadku wyboru męża. Zbyt często za pewnik powołania traktuje się moment wstąpienia. Poszła z domu i to już koniec. Tymczasem formacja w zakonie trwa kilka lat. Córka będzie mogla w każdym roku odejść, gdyby przekonała się, że to nie jest to. Potem składa się śluby czasowe. Jeszcze może się po nich wycofać. Można powiedzieć, że klamka zapadnie dopiero po ślubach wieczystych. Czyli ma bardzo dużo czasu na decyzję, dużo więcej niż zazwyczaj trwa narzeczeństwo. No i jest jeszcze druga strona, potwierdzająca powołanie: przełożeni. Mają doświadczenie w tych sprawach. Jeśli będzie taka potrzeba, to jej powiedzą, że to nie jest jej miejsce.
Jak z nią rozmawiać? No właśnie w taki sposób, żeby w razie pomyłki miała gdzie wrócić. Żeby nadal miała swój dom. Żeby nie bała się do tego domu wrócić. Powiedz jej to i poproś męża, żeby zrobił to samo. Bo jedyne co może być naprawdę złem, to przekonanie, że klasztor nie jest dla mnie, ale nie mam gdzie wrócić, więc muszę zostać. To mógłby być dramat. Jeśli natomiast Twój dom nadal będzie dla niej otwarty, jeśli rozstaniecie się serdecznie, a nie w gniewie, to nic złego się nie stanie. Jeszcze nie wiecie co przyniesie życie. Niektórzy są 2-3 lata w klasztorze i odchodzą, co nie znaczy, że przez te lata nie byli szczęśliwi. Może to był dar od Boga, takie dłuższe rekolekcje. Może to wzmocnienie duchowe będzie komuś potrzebne na kolejne lata życia. Każde życie jest trudne, więc każde wzmocnienie jest potrzebne. Najważniejsze, to zrozumieć, że pierwsze lata w klasztorze to jest dopiero narzeczeństwo. Że córka MA PRAWO się rozmyślić i to żaden wstyd, gdy wróci z klasztoru. W taki sposób trzeba też to tłumaczyć rodzinie i znajomym. Bo czasem właśnie ten głupi wstyd rodziców jest dramatem dziecka. Ciągle powtarzaj, że to będzie nadal jej dom. A wtedy możesz być spokojna.
Jedyne co można jej radzić, to żeby najpierw poszła na studia czy do innej szkoły pomaturalnej, bo zawsze jej to zostanie na wypadek pomyłki. Ale zakony często same wysyłają na studia, na takie, jakie się w ich działalności lepiej przydają. A poza tym, naprawdę nie wszyscy muszą mieć studia i nie wszyscy je mają. Ludzi po maturze nie należy traktować jako niepełnowartościowych. Oczywiście dobrze jest skończyć studia, ale to nie gwarantuje ani pracy, ani szczęścia, ani pieniędzy. Żadnych gwarancji na ziemskie życie nie mamy. Nie wiesz, co życie przyniesie.
Bóg natomiast jest gwarancją na życie wieczne. Jeśli ona chce kochać Boga poprzez klasztor - pozwólcie jej być szczęśliwą po swojemu.
Zdania "Mój mąż jest statecznym człowiekiem i nie akceptuje postawy Moniki, ciągle się z nią o to sprzecza" - nie do końca rozumiem. Nie wiem jaki jest związek stateczności z nieakceptowaniem zakonu.
|
|