logo
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Umrzeć, nie obudzić się, zniknąć.
Autor: j (32 l.) (---.toya.net.pl)
Data:   2017-09-07 15:01

Nie wiem dlaczego piszę. A może już pierwsze zdanie jest kłamstwem? Może piszę dlatego, że chcę z kimś po prostu porozmawiać i usłyszeć, że muszę zaufać i wszystko będzie dobrze?
Nie wierzę, że będzie. Chciałbym wierzyć. Uwierzcie, że nie mam większego marzenia niż to, że się mylę. Ale nie umiem wierzyć.
Mam 32 lata. Jestem (wkrótce) doktorem nauk prawnych, (wkrótce) adwokatem, mam pracę w której zarabiam sporo, która bywa całkiem ciekawa. Ludzie w niej mnie szanują, bo mam olbrzymią wiedzę. Jestem inteligentny, Bóg dał mi ten dar. A może nie On, a rodzice.
Pochodzę w rozbitej rodziny i wiele przez to wycierpiałem, chociaż nie daję tego poznać po sobie. Moje życie to nieustanny proces niszczenia samego siebie. We wszelkie możliwe i niemożliwe sposoby, jakie tylko można niszczyć swoje zdrowie. Może też psychikę?
Od zawsze byłem sam. Rodzice? Zawsze byli dla mnie obcymi osobami, nie dlatego że ich nie było, nie dlatego że nie mieli dobrych chęci. Dlatego, że ja zawsze sam to odrzucałem, bo nie potrzebuje przecież nikogo. Bo ojciec mówił o matce jako tępej k...wie (i rozumiem go po części, bo zdrada boli). Bo matce nigdy nie potrafiłem wybaczyć tego co zrobiła i czego nie umiała utrzymać. Dlatego zawsze byłem sam, nie rozmawiałem i nie rozmawiam z nimi, chociaż gdyby była taka potrzeba oddał bym za nich życie i poszedł w ogień. Choć czasem, gdy o tym myślę, to wydaje mi się że to tylko dlatego, żeby przestać żyć..
Tak mijało moje życie. Na byciu samemu, które mimo wszystko rzadko oznaczało samotność. W realizowaniu celów, które były przede mną, ale nie dlatego że ja chciałem je osiągnąć, ale dlatego że ktoś stawiał je przede mną. Żeby pokazać, że umiem, że potrafię, chociaż sam miałem i mam to gdzieś. Żeby rodzina była dumna, chociaż dla mnie to nie znaczyło nic.
Wegetowałem. Bawiąc się przy tym, hedonistycznie, choć i ja czasem dostawałem w tym po d..pie. Na rzeczy typu nauka, praca zawsze miałem "dystans". Miej ..... a będzie Ci dane i tak było, jedno z najlepszych liceów w Polsce zakończone z wyróżnieniem, najlepszy wydział prawa w Polsce ukończony z wyróżnieniem, doktorat na prestiżowej uczelni w Warszawie który za kilka miesięcy da mi tytuł adwokata. Praca, w której jestem w stanie zabłysnąć mimo to, że nie wkładam w nią nawet kawałka mojego serca i zaangażowania.
Prawie spłacone mieszkanie w apartamencie w Warszawie i perspektywy na jakiś lepszy los finansowy. Siłownia, bieganie, basen, oprócz może delikatnej łysiny na głowie facet idealny. Nieźle jak na chłopaka z "lower middle class" w miasta złą sławą owianego na Mazowszu.
Wegetowałem. A potem poznałem ją. Spełnienie moich snów. Dziewczynę, z którą mogłem rozmawiać o wszystkim. Ona miała swoje kompleksy, wykształcenia, edukacji, tego że wychowała się w jeszcze bardziej toksycznym domu niż ja.
Ona była dla mnie wszystkim. Spełnieniem marzeń, I było cudownie, momentami, jak w piosence Grechuty, bo w życiu piękne są tylko chwile. Ona. Spełnienie moich marzeń, snów, z nią wszystko było nieważne.
Ona... ze swoimi doświadczeniami.. Nie umiem powiedzieć, czyją winą było to, że nie wyszło. Jej zdaniem moim, moim jej. Ale to banalne, wiem. Uciekała przez cały czas, a ja nie potrafiłem jej zatrzymać, Nie potrafiłem sprawić, żeby poczuła się bezpieczna.
Część z Was, którzy dotarli aż tutaj pomyślała, że to kolejna historia złamanego serca. Tyle że to, jak zawsze mówiliśmy, "niestandardowe". Bo ona kiedyś była we mnie zapatrzona, ale ja miałem ją gdzieś i zraniłem.
Tak często powtarzała, że nie umie mi tego wybaczyć, że to jest w niej, to że w moim hedonistycznym życiu chciałem jej siostry a nie jej...
Byliśmy razem, kilka cudownych miesięcy, gdy byliśmy dla siebie, gdy goniłem ją gdy uciekała, gdy byłem za bardzo w jej życiu, żeby była to w stanie zaakceptować i zrozumieć. Ten czas gdy mieszkaliśmy razem i ja, ale też ona marzyliśmy o rodzinie, o tym żeby stworzyć coś, czego nie było nigdy w naszym życiu, coś trwałego, tatusia, mamusię, dzieci, szczekającego psa.. Rodzinę. Taką prawdziwą, nierozbitą, szczerą, wolną od zdrady, wolną od kłamstw (których żadne z nas nie potrafiło uniknąć tak naprawdę).
Najlepsze coś, co na co było nas stać wtedy, chociaż żaden z nas nie miało wzorów, z których mogliśmy korzystać.
Było dobrze, było źle. Ja miałem swoje wady, ona także. Potem wszystko się rozeszło. Ona zdradziła moje zaufanie spotykając się z innym, a ja gnębiłem ją za to psychicznie. Ją i siebie. Nie byłem bez winy, choć nigdy nie byłem nielojalny.
Ona wiedziała że ja chcę ją za żonę, pierścionek zaręczynowy w Negresco w Nicei, tak wiele pięknych chwil tam. Moje magiczne miejsca, gdzie byliśmy razem, cudowne wakacje w przyczepie kempingowej, wyzwolenie, swoboda, ale jednocześnie jej smutek.
Kiedyś usłyszałem od jej koleżanki, że byliśmy razem, bo ona chciała dać mi coś czego nie potrafiła, że chciała mnie pokochać ale nie umiała. Przez to, że kiedyś to ja jej nie chciałem, albo przez to, że nie byłem kimś, kogo ona szukała. Nikt nie zna prawdy i pewnie jak zawsze jej nie ma, bo przecież każdy ma swoją prawdę.
Teraz?
Ona jest z innym, a ja widzę ich codziennie, udają że nie jest tak (jak kiedyś ze mną), widzę ją codziennie. Z racji mojego zawodu i z racji jej problemów rodzinnych pomagam jej i jej rodzinie.
Niszczy mnie to, bo to znowu ona. Niszczy mnie to, bo każdej nocy śnię o niej, bo nie umiem jej nie kochać, nawet wtedy gdy chciałbym nienawidzieć.
Jest w moim życiu, bo nie mogę jeszcze zniknąć z jej życia.
I to wszystko jest nieważne, jak w piosence którą Rychard nagrał z Pezetem, "Nieważne", tyle że jej nie ma.
Dziś ma swoje problemy. Poważne, rodzinne, nie moje i nie związane ze mną.
Pierścionek który był wyrazem moich uczuć poświęciłem w Kościele Mariackim w Krakowie. Modląc się tak jak potrafię, by dał jej szczęscie i wyzwolenie od trosk, od płaczu, od smutku.
Prosiłem Boga, żeby wszystko co złe skierował na mnie, żeby to mnie pokarał za nasze grzechy, żeby to mnie wystawiał na próbę. Żeby oszczędził to jej, a mimo to ona teraz jest smutna i płacze, bo jej rodzina ją odrzuciła. Znalazła ukojenie w rękach innego, a ja nie potrafię jej nienawidzić. Jego tak, jej nie.
I jestem dziś, pijany alkoholem, którego nie piłem od dłuższego czasu, opalony papierosami które rzuciłem, piszący na tym forum do nikogo, nieszczęśliwy tak samo bardzo jak wczoraj i jutro.
Dzięki niej pokochałem góry. Bieszczady, ten rok, wiele magicznych miejsce, źródełko nadziei pod Rabe, magiczne miejsce. Moje modlitwy w jej intencji tam. Mój smutek, ze jej tam nie ma i nigdy nie będzie.
Słowa które znalazłem w kościele w Sanoku, "Dobry jest Pan dla ufnych, dla duszy która go szuka", pozostawiły mnie wśród żywych,
Pozwoliły mi momagac jej rodzinie teraz, gdy naprawdę tego potrzebuje.
Bo oprócz tego pozostała mi rozpacz. Pustka. I modlitwa co wieczór o to, żebym się rano nie obudził. Jak Nora Dinsmoor w jej filmie. Gdy czekasz już tylko na śmierć. Na koniec, na to żeby przestać wreszcie istnieć.
Bo nie marzę o niczym innym niż ona albo śmierć. Dlatego ranię te wszystkie kobiety, które chiałyby wypełnić pustkę która jest we mnie, choć przecież mówię, żeby nie zbliżały się do mnie, bo je to zaboli.
Czy ufam Bogu? Chicałbym, ale nie potrafię. Nie jestem Hiobem; Jestem pijanym dziś po raze pierwszy od dawna trzydziestoparolatkiem. Z poichrowaną psychiką i złamaną duszą.
Odejdę, jak w "Leaving Las Vegas". Po cichu. Bez fajerwerków. Bo tylko o tym marzę. Boże, daj mi się nie obudzić jutro rano.

 Tematy Autor  Data
 Umrzeć, nie obudzić się, zniknąć. nowy j (32 l.) 
  Re: Umrzeć, nie obudzić się, zniknąć. nowy Barbara 
  Re: Umrzeć, nie obudzić się, zniknąć. nowy zielona_mrowka 
  Re: Umrzeć, nie obudzić się, zniknąć. nowy ilona 
  Re: Umrzeć, nie obudzić się, zniknąć. nowy Franciszka 
  Re: Umrzeć, nie obudzić się, zniknąć. nowy Martyna 
 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: