Autor: wyszywaczek wredny (---.net.pulawy.pl)
Data: 2018-03-21 14:07
Nie wiem, czy doczekamy się informacji, na czym to "wzajemne miłowanie się" miałoby polegać, ale zrodziło mi się kilka refleksji około tematu. Być może okażą się przydatne. Przepraszam za ich podługowatość :), mam nadzieję, że długość nie jest jedynym wymiarem moich przemyśleń.
1. "Jedno ciało wspólnoty Kościoła"
Tak, jedno ciało, ale w podchodzeniu do innych części tego ciała obowiązuje szacunek i odpowiedni dystans. Można się modlić, można się spytać, czy mogę jakoś pomóc. Ale warto pamiętać, że ksiądz jest jak cudzy mąż, a siostra zakonna jak cudza żona. Nie traktujesz czyjegoś męża na zasadzie "jednego ciała", cokolwiek przez to rozumiesz? I wcale niekoniecznie chodzi o seks, może to być na zupełnie innym poziomie (przynajmniej na początku).
Więzi duchowe wydają się czystsze, bezpieczniejsze i słodsze, ok. Pewnie też bardziej pociągające. Ale najczęściej wcale nie są bardziej bezpieczne i wielu się na takiej "miłości" przejechało. OK, są te przykłady świętych. Duchowych rodzeństw, duchowych ojcostw, macierzyństw. Te ostatnie są trochę bezpieczniejsze przy większej różnicy wieku. Ale warto się zastanowić: czy to na pewno _ten_ etap świętości, że to już o to właśnie mi chodzi. Bo może wcale na tym etapie świętości (jeszcze?) nie jestem.
2. "Uczepienie się kapłanów".
No, bo kapłani są w jakiś sposób "własnością wspólną" (czyli własnością każdego) i wydają się nam tacy (duchowo) bliscy... Poza tym są tacy ważni :) i w takiej relacji można się nieźle dowartościować. O zwiększonej atrakcyjności tego, co zakazane, jak o rzeczy oczywistej, szkoda pisać.
W porównaniu "wzajemne miłowanie" osób świeckich, pospolitych, nic nie znaczących wypada blado. Nie podnosi adrenaliny ani samooceny. Bo często nikt nawet nie wie, że ja się zajmuję "wzajemnym miłowaniem", poprawiając po raz milionowy koc chorej babci w szpitalu - i co mi z takiego "miłowania", tak? Często rozgoryczenie, nie satysfakcja. I to naprawdę potrafię zrozumieć.
3. Dlaczego uciekają/uciekamy (i przed relacjami, i przed zbyt nachalnymi oznakami "wzajemnego miłowania").
Piszę trochę jako "oni", bo księdzem nie jestem :P, ale trochę jako "my", bo w moim życiu w konsekracji zdarzyło mi się już tak uciekać.
Ano dlatego, że a. boimy się, że to "miłowanie" pójdzie niekoniecznie w tą stronę, w jaką byśmy chcieli, przy czym i szkoda nam trochę tej drugiej strony relacji (ryzyko skrzywdzenia kogoś jest duże, gdyby pozwolić, aby relacja poszła za głęboko), i nie jesteśmy do końca pewni siebie (i jednak wolimy na siebie uważać), i czujemy odpowiedzialność za zranienia Kościoła, gdyby miało z tego co złego być. A ponadto b. nie mamy ochoty, żeby ktokolwiek z życzliwych miał preteksty do opowiadania naszym przełożonym, jak to nas "wzajemnie miłują". Proszę się nie obruszać, proszę zrozumieć. Wiele grzechów zaczyna się właśnie z "wzajemnego miłowania", które przerodziło się w karmienie własnych (lub cudzych) głodów, często z najlepszych i najczystszych (na początku) duchowych pobudek.
4. Co z tym robić w takim razie.
Ano zastanowić się, czy aby na pewno nie chcę przede wszystkim w tym "wzajemnym miłowaniu" karmić jakichś swoich głodów, potrzeby miłości, bycia potrzebnym, ważnym, może jakichś innych. Jeśli tak, to dopóki tego nie uporządkuję, warto wstrzymać się z "wzajemnym miłowaniem", by co złego nam z tego nie wyszło. Warto też pomyśleć, czy tak samo "miłowałabym wzajemnie" czyjegoś męża, albo czy pozwoliłabym (byłabym zadowolona?), gdyby jakaś obca baba tak "wzajemnie miłowała" mojego męża. Jeśli nie, to krótka piłka.
Drugi znak: czy "miłuję wzajemnie" tak tylko jedną osobę, czy noszę w sercu wszystkich (księży z parafii? siostry ze zgromadzenia?) Czy "kocham" (w określonym czasie, jednocześnie, nie po kolei, jednego po drugim, na zasadzie "jak jeden uciekł, to łapię kolejnego") jednego/jedną, czy przeszkadza mi, że ktoś inny/jakaś inna go też tak "miłuje"? Wyłączność (i pragnienie wyłączności, relacji wyjątkowej jeden na jeden) nie jest oznaką "wzajemnego miłowania", tylko zupełnie innej miłości. I tu też krótka piłka.
I nade wszystko - czy szukam własnego umierania we "wzajemnym miłowaniu", księży czy nieksięży, sióstr zakonnych czy niesióstr, świeckich czy nieświeckich. Jeśli nic z tego nie mam, jeśli osoba, którą miłuję, nie ma pojęcia, ile za nią/niego daję Panu Bogu - jeśli nic z tego nie chcę mieć i nie szukam nagrody dla siebie, nawet w postaci radości tej osoby, że jest miłowana - to wtedy może być dobra relacja. Ale wtedy nie będzie mi przeszkadzać, że się usuwają.
|
|