Autor: Robert (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2004-01-06 00:23
Nie chcę uchodzić za nawiedzonego, bo nim nie jestem, ale chciałbym się zwrócić do tych którzy maja kryzysy wiary, modlitwy, czuj± się zostawieni sami sobie. Mam cos podobnego za sob±, dlatego piszę. Chciałbym wam pomóc. Pierwszy okres mojej wiary w dzieciństwie to dziecięca wiara będ±ca w gruncie rzeczy oparta na przykładzie rodziców. Potem bunt dorastania i kryzys wiary. Potem szukanie Boga i znalezienie Go, już bardziej ¶wiadomie. Ale potem zaczeło się wszystko w moim życiu walić, jakby się co¶ przeciw mnie sprzysięgło. A we mnie bunt, zło¶ć i znowu kryzys wiary. Msza choć regularna, to odbębniana, bo w sercu żal do Boga o wiele spraw. Do ko¶cioła chodziłem tylko w niedziele i "czerwone" w kalendarzu ¶więta. O spowiedzi nie było mowy: z żalu i z buntu. Ale nie przestawałem się modlić. Dziwne to były modlitwy, raczej kłótnie z Panem Bogiem, ale regularne. Np. mówiłem: chcesz Panie żebym się modlił codziennie, no to posłuchaj co Ci mam do powiedzenia. I lawina pretensji. I jeszcze na koniec: Panie Ty to nazywasz rozmow± z Tob±? Przecież to monolog. Jeste¶ tam w ogóle? Słuchasz mnie? Masz mnie gdzie¶, czy ci na mnie zależy tak jak na tej gin±cej gdzie¶ zapl±tanej owcy, jak to nas zapewniałe¶ gdy byłe¶ jeszcze między nami? Zło¶ć, w¶ciekło¶ć, gorycz. Nawet zrobiłem mały bunt i parę razy odpu¶ciłem sobie modlitwę wieczór i rano. A potem... solidnie odstawałem w tyłek w następne dni i wracałem do swoich modlitw. Takich samych. Pytałem wtedy z zalem, w¶ciekł¶ci± i łzami w oczach: no i co, zadowolony?! Potem już opadałem z sił i mówiłem do Niego: Ja już nie mam sił i nie wiem jak do Ciebie mówić. Już nic nie powiem, tylko mnie ratuj, na lito¶ć Bosk±. A wy ¶więci, od czego tam jeste¶cie. Może się mn± zainteresujecie? Pomóżcie! Bóg dziwnie na to odpowiadał. Pozwalał w wielu sprawach do¶wiadczać mnie niesamowicie mocno, jakby stawiaj±c na krawędzi przepa¶ci, albo w centrum sztormu na morzu, a potem znad niej porywał i jakim¶ cudem ratował. Zgłupiałem. Zacz±łem mówić: no dobra Panie dzięki, ale może już by tego wystarczyło? To nie można od razu załatwić sprawy? Kto by to zniósł? Przecież wiesz co to choroba morska; marynarz w porcie może zej¶ć na l±d, a ja co mam zrobić? Nie mam siły na takie numery. Zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Np. paru moich wrogów w krótkim czasie stało się super życzliwymi ludĽmi. Tak mi wchodzili za skórę, że zacz±łem się modlić, wiecie do kogo? Do ¶w. Jerzego. Powiedziałem mu tak: Do¶ć tego. Za twoim wstawiennictwem Bóg może z nich zrobić nawet moich przyjaciół. Ale aż w takie cuda nie wierzę. Więc jak chc± wojny, to j± będ± mieli, a ty mi w tym pomóż. (Wiecie co? Dzi¶ to s± najporz±dniejsi ludzie, jakich znam i na których zawsze mogę liczyć. Próbuję czasem z nich wycisn±ć: nie mogli¶my się kiedy¶ dogadać - co się zmieniło? Eee, nie wracajmy do tego. Myliłem się co do ciebie. Ciekawe, prawda?) Ale wracam do swojego ¶wiadectwa. Przyszła spowiedĽ wielkanocna. Bez entuzjazmu i z buntem dowlokłem się do ko¶cioła. SpowiedĽ też była dziwna, ale... pierwsza szczera. Powiedziałem księdzu: mam zal do Boga i nic na to nie poradzę. Niech się ksi±dz za mnie modli żebym się jako¶ z wszystkiego wylizał. Co¶ jakby drgnęło. Moi dawni wrogowie zaczęli się stawać... życzliwymi, bezinteresownymi ludĽmi. W końcu zaczęła się rodzić... szczera, obustronna przyjaĽń, która dodawała mi sił w walce z moimi problemami, których dalej było wiele. Ale znowu dziwna rzecz, gdy wpadałem w euforię i zdawało mi się że złapałem Boga za nogi, dostawałem od codzienno¶ci znowu w łeb i to z kierunku, z którego się nie spodziewałem. Moja modlitwa była jak przypływ i odpływ... morza. Jeden dzień czy tydzień prawie w uniesieniu, drugi, taka jak przedtem, z mas± pretensji. Nauczyłem się wtedy że w modlitwie nie chodzi o euforię, o obrażanie się jak czego¶ nie dostajemy, tylko o miło¶ć do Boga, zaufanie, i pewno¶ć Jego miło¶ci do nas. Nie dzi¶, to jutro, nie jutro, to za miesi±c, nie za miesi±c to za rok, dostaniemy to co dla nas dobre i co nas ratuje. Trzeba w to UWIERZYĆ. Ale to nie koniec. Kolejna spowiedĽ, wielki post. Zacz±łem się nad sob± zastanawiać. Uspokoiła się moja modlitwa. Panie, pomóż mi się do tej spowiedzi dobrze przygotować. Pierwszy chyba raz w życiu zacz±łem dokładniej słuchać: homilii, nauk, rekolekcji. Pierwszy raz wstrz±snęła mn± Droga Krzyżowa, ze wspaniał± opraw± i modlitwami, w duszpasterstwie młodzieżowym, na któr± trafiłem zupełnie przypadkowo (?). SpowiedĽ - wspaniały spowiednik, Wielkanoc, Eucharystia. To mnie przerastało. Czułem się po prostu dobrze. Minęła zło¶ć. Minęła euforia. Pojawiła się wdzięczno¶ć. Taka zwykła. I spokój. Problemy były dalej, ale już mniejsze, bardziej codzienne. A ja stawałem się spokojniejszy i bardziej ufny. Ale były też i w±tpliwo¶ci. Powiedziałem: Panie, ja mówię do Ciebie, ale czy się nie łudzę, że Ty mnie słyszysz? Czy się nie łudzę, ze mi pomagasz? Dałe¶ znak Apostołom, pojawiłe¶ się w¶ród nich po zmartwychwstaniu. A co ze mn±? Chciałbym z Tob± naprawdę pogadać, a nie prowadzić monolog, bo przecież subiektywnie tak to odbieram. Chciałbym moc wiedzieć ze naprawdę mnie słuchasz. Chciałbym móc pogadać jak z kumplem i przyjacielem, który wszystko może. Z kumplem, w dżinsach i ze spiętymi z tyłu włosami, a nie tylko z Panem w powłóczystych szatach, bo to mnie onie¶miela. Pogadać!!! Usłyszeć słowa pociechy!!! I zapomniałem o tej swojej modlitwie. Moje życie się jakby uspokoiło. Żyłem normalnie. Modliłem się, chodziłem do ko¶cioła. Problemy traktowałem jak statki, które mijam, steruj±c tak żeby się z nimi nie zderzyć. I znowu, kolejny wielki post i wielki tydzień. SpowiedĽ wielkanocna. A przed ni± modlitwa: Panie, dzięki za wszystko i proszę o pomoc. Czy po tym wszystkim jeszcze co¶ się może wydarzyć? Żyje sobie w miarę spokojnie, a jednak chciałbym żeby znowu ta Wielkanoc co¶ we mnie ożywiła, żeby¶ zmartwychwstał na nowo... w moim sercu. To było w zeszłym roku. W Wielki Pi±tek TVP nadawała wspaniały moim zdaniem film o życiu Chrystusa. Człowieka podobnego do nas we wszystkim, oprócz grzechu. ¦miej±cego się, wygłupiaj±cego nawet chwilami. Wiem ze niektórych ten film nawet zgorszył. Siedziałem i ogl±dałem z zapartym tchem. Pamiętacie, jak się kończył? Mow± pożegnaln± Chrystusa: "Dana mi jest wszelka władza w Niebie i na Ziemi. IdĽcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielaj±c im chrztu w imię Ojca, i Syna, i Ducha ¦więtego. Uczcie je zachowywać wszystko co wam przykazałem. A OTO JA JESTEM Z WAMI PRZEZ WSZYSTKIE DNI, AŻ DO SKOŃCZENIA ¦WIATA" (Mt 28,20). Po tych słowach kadr zatrzymał się na jakim¶ nabrzeżu, pełnym statków i ludzi w strojach sprzed 2000 lat. Film tak zrobiono, ze po tej scenie obraz zacz±ł się zmieniać, ze statków zrobiły się jachty, z nabrzeża kamiennego - betonowe i asfaltowe, z drogi pełnej kupców i wozów - jezdnia z wymalowan± przerywan± lini± i zebr± dla pieszych, przez któr± przebiega tuz przed jakim¶ samochodem dziecko. Biegnie w stronę sporej grupki innych dzieci, która otacza wianuszkiem jakiego¶ faceta. Zbliżenie kamery. Wiecie kto to był ten go¶ć? Chrystus. W dżinsowych spodniach, bluzie i ze spiętymi do tyłu włosami. Co wy na to? Jakby kto¶ rzucił we mnie gromem. Przypomniałem sobie tamt± modlitwę. Stary chłop ze mnie, a... popłakałem się jak... dziecko. Poczułem się jak niewierny Tomasz. Pan mój i Bóg mój!. Moje życie powoli układa się. Z Nim. Problemy, choć już nie tak dramatyczne s±, ale cóż to znaczy, gdy się ma takiego Przyjaciela. Cóż to znaczy gdy się ma życzliwych ludzi wokół siebie. Co będzie jutro? Nie wiem. Na razie się tym nie martwię. Ufam. A ten rok: znowu wielki post, wspaniałe (i oczywi¶cie z "przypadku" na nie trafiłem) rekolekcje, wspaniała Droga Krzyżowa, spowiedĽ, Wielkanoc. A najpierw moja modlitwa: czy i w tym roku mógłby¶ Panie znowu co¶ wnie¶ć t± Wielkanoc± do mojego zycia, do życia innych? Jeszcze raz zmartwychwstać? Nie tylko we mnie, ale może szczególnie w tych, którzy męcz± się jak ja kiedy¶? Może potrzebne im czyje¶ ¶wiadectwo? Mam codzienne zajęcia, jestem młodym, ¶wieckim człowiekiem, nie udzielam się w jakich¶ grupach czy wspólnotach ko¶cielnych. No to gdzie miałbym je np. dawać? I jak, żeby trafić do najbardziej potrzebuj±cych? Nie min±ł cały Wielki Post i trafiłem... na Was, drodzy Ojcowie, w internecie. Znowu, oczywi¶cie, przypadkiem... :))) A dzi¶ piszę te słowa, bo czytam ze kto¶ się znowu gubi, jak ja kiedy¶. Nie wiem czy dobrze robię ze się tym wszystkim dzielę. Zapewniam, że to co napisałem, to wszystko prawda.
Nie chcę uchodzić za naiwnego. Jestem normalnym, młodym facetem. Udało mi się z wyróżnieniem skończyć studia, zacz±łem pracować w swoim zawodzie i chcę założyć rodzinę. Dużo mnie to pisanie, które teraz czytacie, kosztowało. Może to wszystko powinno zostać moj± prywatna spraw±? Ale jest: strapionych pocieszać. Chcę jako¶ spłacić ten dług Bogu. Je¶li co¶ mogę radzić komukolwiek, to przede wszystkim nie przestawać się modlić, szczerze, nie bać się tej szczero¶ci w modlitwie, wyrzucać z siebie żal, niczego nie trzymać w pod¶wiadomo¶ci. Można się w¶ciekać, można się niemal kłócić o pomoc. Ale trzeba się modlić. I jeszcze powiem jedno: wiele z moich tamtych problemów, gdy patrzę na nie z dzisiejszej perspektywy, i to całkiem ludzkiej, ¶wieckiej, było mi po prostu potrzebnych. Wyszły mi tylko na dobre i na korzy¶ć. Gdyby mi to kto¶ wtedy powiedział, chyba bym go pobił. Nie przestawajcie się modlić, nawet gdy macie żal do Boga i tracicie już nadzieję, nawet w to ze w ogóle istnieje. A wtedy On na pewno Was znajdzie i Wam pomoże. Serdecznie Was pozdrawiam. Pomódlcie się też i za mnie i za moj± obecn± i przyszł± rodzinę.
|
|