Autor: Michał (---.static.ip.netia.com.pl)
Data: 2018-10-13 18:57
Chodzi o to, że pracuję od prawie dwóch lat – nie wiem czy to wynikło z tego co napisałem na początku. To moja pierwsza praca zarobkowa w życiu. Poszedłem do niej w wieku 32 lat.
„Jeśli naprawdę chcesz pracować, a nie pracujesz, to najwidoczniej nie możesz.” oraz „Ty i tylko ty możesz wiedzieć, czy chcesz pracować; ty i tylko ty możesz wiedzieć, czy jesteś w stanie.”.
Te dwa zdania dotykają tego o co mi chodzi. Bo wydawało mi się, zanim poszedłem wypełniać Literę z Tesaloniczan, że chcę pracować. Ale czy ja mogę być tego pewny – że chcę/chciałem? Teraz mam tę pracę zarobkową. Wydawało mi się że chcę. Czy ja mogę wiedzieć, że jestem w stanie pracować, że mogę, ale że na przykład nie chcę? Czy mogę to wiedzieć? Czy to, że teraz pracuję zarobkowo, świadczy o tym, że mogę pracować? Pisałem o tym na początkowym wpisie, o tym czy mogę - w sensie „ale jakim kosztem”.
Zawsze mi się wydawało, że powód dla którego unikałem decyzji nawet o myśleniu by szukać pracy, by iść do pracy, a było tym powodem to że bałem się panicznie nowego, ludzi, zmian, tego, że z tą nerwicą, schizofrenią, depresją zarżnie mnie to wszystko i ukatrupi, że zamieni się to w koszmar, męczarnię (ze względu na ten anankastyczny rygor, zasady, perfekcjonizm, obsesje porządku), to zawsze myślałem, że takie tchórzostwo, lęk przed wysiłkiem (a jest ten wysiłek powiększony przy tych natręctwach), nie jest powodem nie-możności pracowania, a świadczy jedynie o błahym powodzie tchórzostwa, lęków, fobii, na który łatwo się mówi: „dalej, weź się w garść chłopie, odwagi trochę, leniu, tchórzu”. Ja nie tylko bałem się ludzi, ale tego jakim koszmarem jest życie z anankastycznym rygorem i sprawdzaniem, po setki razy, bez satysfakcji. Mam doświadczenie ze studiów technicznych magisterskich. Studiowałem tam zaraz po liceum, miałem jeden z lepszych wyników na egzaminach wstępnych na studia, uczyniono mnie wbrew mojej woli starostą –nieasertywność – i dano dodatkowe obowiązki od samego rozpoczęcia roku. Przez dwa lata studiów (a na marginesie całą edukację, od podstawówki, wkuwałem, bez rozumienia, na melodię słów, zdań) miałem stypendium naukowe za wysoką średnią. Ale nerwica już zaczynała mnie niszczyć od 2 klasy liceum, na studiach było to apogeum i koszmar. Mając doświadczenie tego sprawdzania i męczarni, głównie też z tego powodu bałem się myśląc o pracy, już lata po studiach, z których też z resztą zostałem wydalony przez dziekana, bo nie zdążyłem z absolutorium, i zostałem skreślony z listy studentów, bo zaległości ciągnęły się od 3 roku studiów, bo już organizm tego nie wytrzymywał. Wtedy też krótko po tym z nerwicy poszło na epizod psychotyczny i diagnozę schizofrenii paranoidalnej. Więc bałem się tego wszystkiego myśląc o pracy, no i te urojenia i ksobności też. Czy było zatem tchórzostwo? Lenistwo? Nie chciałem pracować, a mogłem? Nie wiem. Bałem się tego wzmożonego wysiłku w czynach i innych sprawach w pracy, ze względu na to dodatkowe utrudnienie, ten rygor choroby, natręctwa. Przez lata szukałem powrotu do Pana Boga, nadal szukam. Wydawało mi się, że jestem w 99% Marią, a w 1% Martą. Szukałem Boga i ratunku z tego wszystkiego, bym mógł pracować normalnie, bez tej obsesji, już nie samemu, ale z Panem Bogiem. Ale prześladowali mnie Tesaloniczanie, i poszedłem wypełniać Literę, bez uzdrowienia.
Jak na studiach, za ten mój perfekcjonizm i wkuwanie dali mnie starostą, tak teraz w pracy podoba się ta moja dokładność i chcą bym był brygadzistą. Ale nikt nie wie jaką męczarnią jest sprawdzanie, perfekcjonizm i cały ten bagaż tej choroby, fobii, lęków, depresji, znaków, braku odwagi, męstwa, podejmowania decyzji, asertywności.
Jeśli bym teraz zrezygnował z tej pracy (albo wziął chorobowe – nie wiem na jak długi czas i kiedy jako Maria bym znalazł Boga i uzdrowienie), to pewnie zaczął bym myśleć: „ty leniu, ty tchórzu, nie chcesz pracować, a chcesz jeść, ty możesz pracować, jak przerwiesz będziesz leniem i tchórzem, a wiesz co Bóg zrobi z tchórzem”. A ja myślałem, że muszę ze spokojem znaleźć pierwsze przykazanie, wpuścić Pana Jezusa do serca, powiedzieć Mu „Tak”. Że chcę być Marią i ze spokojem jako Maria szukać powrotu do pierwszego przykazania. Ale tego spokoju nie miałem, mimo iż szukałem Boga 24/7 – gdy nie pracowałem (choć teraz też nieustannie szukam), to katowali mnie wtedy Tesaloniczanie, i że jestem pasożytem i leniem a jem, a jeśli chcę jeść to muszę pracować (a mój stan to drobnostka, to że się boję, że jestem leniem i tchórzem to żadem powód do nie-możności pracowania, samo to banie się, to wielka wada i grzech, a banie się równa się --> „nie chcesz pracować leniu i tchórzu”). A byłem i jestem chorym, który nie mówi Jezusowi „Tak”, nie chce tego zrobić lub boi się zrobić. Chciałem najpierw być uzdrowiony, by móc z Panem Bogiem razem, normalnie pracować, bez obsesji, w męstwie, asertywności, może w jakiejś innej pracy kiedyś. Że może kiedyś czegoś się nauczę, że otrzymam dar odwagi i męstwa i asertywności. Bo mam wrażenie, że próbuję wypełniać takie Litery, przykazania od 2 do 10 (ale głównie to z pracą), a nie wypełniam ciągle przykazania pierwszego.
Kolega mówił mi, że można harować w pracy, a po pracy nie dbać o swoich a zwłaszcza o domowników i być gorszym od niewierzącego. Może dokładanie się z zarobionych pieniędzy byłoby jakimś dbaniem o nich, ale nie wiem. W każdym razie temat pracy, zarobkowej czy innej, ciągle mnie jakoś prześladuje.
Na zakończenie zacytuję i spytam. Napisał Katriel pięknie i sedno: „Może być tak, że przy swoim schorzeniu nie jesteś w stanie być na tyle produktywnym, aby utrzymać się z owoców swojej pracy i musisz korzystać z jałmużny, ale to nie znaczy, że masz pozostać bezczynnym. Dbaj o siebie i o innych, czyń świat lepszym i piękniejszym choćby w drobnych rzeczach.”. Tu mi przychodzi taka refleksja, że co jeśli ja w tym poranieniu i chorobie, jestem w stanie być tylko w 100% Marią i szukać powrotu do pierwotnej Miłości i tylko skupić się na podjęciu pierwszych czynów? Czy mogę to robić, tylko temu się poświęcić? I porzucić tę pracę, lub na ten czas wziąć chorobowe? Ale kto mi zagwarantuje to, że w ciągu 3 miesięcy spotkam Pana Jezusa? Że porzucę bunt, że pozwolę Panu Jezusowi wejść do mojego serca? Czy to o czym teraz piszę będzie pozostaniem bezczynnym (jak pisze Katriel, „by nie pozostać bezczynnym”)? Czy Maria była bezczynna? Czy będąc taką Marią nie będę właśnie dbał o siebie? A o innych? A modlitwa, a czynienie świata lepszym i piękniejszym przez taką ofiarę i szukanie Boga i takie drobne rzeczy Marii, ale najlepsza cząstka?
Właśnie co do tego co pisze Katriel, o tym by nie pozostać bezczynnym. Jak nie pracowałem zarobkowo, to robiłem inne drobne rzeczy w domu, trochę pomagałem, różne rzeczy domowe, ale zawsze mnie katowało, że za mało, za mało, że to nie praca, no i że nie zarabiam pieniędzy, tych pieniędzy, papierka czy monety z liczbą narysowaną. Że praca, to tylko ma związek z zarobieniem pieniędzy. A tu Katriel pisze właśnie, że św. Pawłowi chodziło o pracę, a nie o bycie zatrudnionym i zarabianie na siebie pieniędzy. Co to zatem jest praca myślałem też, o jaką pracę chodzi Pawłowi, pytałem siebie wtedy? Nawet próbowałem sobie tłumaczyć, że tym, że odkurzę dom (jak nie pracowałem), że to jest praca, że zarobkiem i pieniędzmi za tę pracę, będzie to, że mam dach nad głową od rodziców, że mieszkam z nimi, że jem obiad, który oni kupili i ugotowali. Że ten obiad to takie pieniądze które zarabiam i je jem od razu, pieniądze za to, że pomagam w domu, jakby pieniądz, zapłata ukryta w tym dachu nad głową, i obiedzie, wodzie do umycia się. Ale myślałem, że to mała praca, a wynagrodzenie olbrzymie mam i wygody (ale bez wdzięczności bo ciągła presja i potępienie że kradnę, że pasożytuję – taki obraz Boga czułem, nawet jak chciałem dziękować i depresja). A choroba trwała. I prześladowało mnie że to za mało, że to nie praca. Że powinienem więcej robić, że mogę, ale nie chcę. Że powinienem zarabiać, a nie być pasożytem. I tu znów mógłbym się powtarzać i pisać o tym, co wyżej napisałem, z czym się zmagam i jak to wyglądało i wygląda z tą chorobą w życiu a teraz i w pracy zarobkowej.
Czy mam się zarzynać w tych natręctwach i nieasertywnie być pchanym na różne rzeczy, które dają mi coraz większe obciążenie, bo podoba się innym mój perfekcjonizm? Ja od 16 roku życia nie odpoczywam. Jakbym żył w przekleństwie jakimś, nie pod Łaską. Cały czas czuwam wokół skarbów i sprawdzam mackami ośmiornicy i kontroluję i pilnuję. Jest to obciążenie. Czy zatem mogę pracować w takim stanie, ale nie chcę? Czy chcę, ale nie mogę? Na razie jestem w pracy, ale jestem w niej, bo zmusiła mnie do tego Litera z Tesaloniczan i poszedłem do niej z całym tym bagażem choroby – choroby, która nie wiem czy mówi „nie możesz pracować w takim stanie, ukatrupisz się”, czy mówi „możesz pracować”. W każdym razie wiem, że chciałem ze spokojem znaleźć powrót do wpuszczenia Pana Jezusa do serca, być Marią, ale dręczyła mnie Litera o pracy – przykleiła się do mnie jak obsesja i zmuszony, poszedłem ją wypełniać. Może te męczarnie z perfekcją i tak dalej, ta praca, to jakaś droga pokuty ku pokorze by zmądrzeć i wpuścić Pana Jezusa do serca. Nie wiem, ale daje mi się we znaki ta praca, z powodu nie samej pracy, ale stanu w jakim jestem – chodzi głównie o natręctwa, sprawdzanie, lęk, te macki ośmiornicy, kontrola, depresja, ksobności. Bo na razie jestem w pracy zarobkowej i robię inne rzeczy dla siebie i innych, ale bez Miłości, z nakazu. Nie żyję. Nie wiem czy w tym stanie mogę pracować. Coś z obrazem Boga nie tak. Chciałbym pracować i kochać i żyć normalnie. Gdzieś u podłoża tego wszystkiego leży pierwsze przykazanie, wpuszczenie Pana Jezusa do serca, powiedzenie Mu „Tak”. Chciałem być Marią i do tego dążyć usilnie, by spokojnie podjąć pierwsze czyny i powrócić do pierwotnej Miłości by było wszystko na swoim miejscu, ale prześladowało mnie poczucie winy z Tesaloniczan. A widzę, że teraz coraz więcej osób mnie chwali przy tym wypełnianiu Litery o pracy, i innych czynach perfekcjonistycznych (bez pierwszego przykazania, w tej chorobie natręctw). A przecież biada jeśli was chwalą – albo ja to urojeniowo i schizofrenicznie, ksobnie interpretuję jako brak Łaski i przekleństwo. Chciałem właśnie spokojnie jako Maria wypełnić pierwsze przykazanie, a później z pomocą Pana Boga, w męstwie i odwadze, wypełnić przykazanie o pracy – ale już nie z nakazu, w nieumiejętności, tchórzostwie, nie samemu; ale z chęci, z umiejętności, z odwagą, z Panem Bogiem i w Bogu i dla Boga, w wolności. Ale wygrało prześladowanie, przymus, taki obraz Boga. I teraz jestem tu gdzie jestem i nie wiem co robić. Czy mogę pracować, a nie chcę, czy chcę a nie mogę w takim stanie. Czy mam wziąć chorobowe lub zwolnić się i być Marią w 100%, bo to nie będzie bezczynność? Nie wiem.
Dziękuję za wszystkie odpowiedzi.
|
|