Autor: w_rozterce (---.umcs.lublin.pl)
Data: 2022-07-05 13:23
Dzień dobry,
Mam pytanie o modlitwę. Ogólnie sporo modlę się o swoich bliskich, dzieci i męża. Relacje z dalszą rodziną mam raczej chłodne... z niektórymi poprawne, z innymi całkiem obojętne. Nie było zbyt wiele miłości w moim domu rodzinnym, a ja sama mam duży problem w budowaniu relacji z ludźmi. Moje nawrócenie trwa od roku, chociaż Bóg zawsze był gdzieś tam obecny w moim życiu, w moich myślach. Zmierzając do sedna, mój kuzyn jest w terminalnym stadium choroby nowotworowej. Z nim akurat jakieś sporadyczne kontakty utrzymywałam, ale bardzo rzadkie i bez głębszej więzi. On sam całe życie był raczej daleko od Boga, choć nie wiem co mu do końca w duszy grało i co gra teraz. Czuję, że jednak tym bardziej powinien być w tym trudnym czasie otoczony modlitwą, aby pojednał się z najbliższymi, z Panem Bogiem, żeby ratował swoją duszę. I modlę się o niego, bo nic innego nie mogę zrobić. Problem w tym, że ja się modlę jakby z rozsądku, nie z serca, bo ja w ogóle nie przeżywam tej jego choroby, nie dotyka mnie ona w żaden sposób i jego ewentualne odejście nie wpłynie w żaden sposób na moje życie. Wiem, to przykre... Nie ma w tym miłości do bliźniego. Zastanawiam się, czy moja modlitwa w ogóle ma sens i czy mu w jakikolwiek sposób pomoże, skoro nie płynie prosto z serca, a raczej ze świadomości, że powinnam się modlić za jego duszę, żeby objęło go Boże Miłosierdzie. Taka modlitwa z obowiązku, czy to w ogóle ma sens???
|
|