Autor: marta-maria (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data: 2007-10-15 23:48
Problem jest złożony, gdyż dotyczy kilku płaszczyzn w relacji chrzestni - chrześniacy:
1. religijnej (istota sakramentu, wspólnota w Chrystusie);
2. wychowawczej (pomoc rodzicom dziecka w jego właściwym wychowaniu);
3. towarzyskiej (sporadyczne spotkania z różnych okazji, odwiedziny);
4. finansowej (oczekiwanie ze strony rodziny dziecka na prezenty, dofinansowania).
Oczywiście idealnie byłoby, gdyby obie strony mogły spotkać się na płaszczyźnie 1., gdyż ona porządkowałaby wszystkie pozostałe: wychowanie do wspólnie wyznawanych wartości, serdeczność spotkań, odrzucenie materialistycznego podejścia do chrzestnych. Ponieważ jednak rzadko - a jest to smutna konkluzja - strony mogą spotkać się w wierze przeżywanej w sposob egzystencjalny, głęboki, mamy do czynienia z dużymi zawirowaniami w tej materii. Bez solidnego fundamentu wiary nie da się, jak mi się wydaje, uporządkować relacji między chrzestnymi i chrześniakami.
I jeszcze osobista refleksja: moi Rodzice od razu na wstępie uprzedzili osoby, które poprosili o "podanie" mnie do chrztu, że będzie to z ich strony grzeczność w stosunku do naszej rodziny, i że nie ma żadnych specjalnych dalszych oczekiwań od nich w stosunku do mnie. Wydaje mi się, że to dobrze ustawiło sprawę na wiele lat. Przyjmowłam z wdzięcznością to, co chrzestni mi ofiarowywali: chrzestna, chociaż była kuzynką, nigdy nie nawiązywała do tego faktu (mieszkała w innej miejscowości), natomiast chrzestny (znajomy Rodziców, człowiek zamożny) przy okazji odwiedzin pamiętał o czekoladzie dla mnie, a ja nie miałam wobec niego żadnych oczekiwań wynikających z jego zamożności. Pewien problem powstał, gdy byłam już dorosła, gdy dojrzałam w wierze, i próbowałm znaleźć kontakt na tej płaszczyźnie z moją chrzestną (chrzestny już nie żył). Trafiłam na mur, ale nie przejęłam się tym zbytnio, wychowana w przekonaniu, że mam od chrzestnych oczekiwać tylko tego, co sami będą chcieli mi dać.
|
|