Autor: Bogumiła (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data: 2009-04-02 15:21
A w jaki sposób Pan Bóg tę odwagę ci zabierał? Przyłapałaś Go na gorącym uczynku? Wołałaś o pomoc? Trzeba było się wtedy awanturować. Piszesz "zawsze byłam wierząca". A teraz, po powrocie zza tej granicy, już nie? Co tam się z tobą działo? Jak wyglądało tam życie religijne? Często ludzie wyjeżdżający z Polski zachłystują się "wolnością" od Pana Boga, jakby za granicą Go nie było, jakby tam obowiązywały inne przykazania. A naprawdę chodzi o to, że wreszcie nie ma obok ludzi, przed którymi nam wstyd, którzy spytają: nie idziesz do kościoła? nie modlisz się? stałaś się jakaś inna. Więc najpierw ludzie korzystają z tej wolności. To może być życie w grzechu, ale może być "tylko" życie areligijne. Bóg to nie rzecz, którą masz w torebce i nie zginie. Jeśli nie "odnawiasz znajomości", nie piszesz listów, nie rozmawiasz przez telefon czy na skypie, to staje się obcy. Potrzeba stałego kontaktu, stałej modlitwy, czasu tylko dla Niego. To że kiedyś "się było" nawet najbardziej blisko, nie starcza do końca życia.
Ja nie mówię, że tak musiało być. Mówię jak mogło być. Zgubienie Boga, odłożenie Boga na później, gdy wcześniej życie skupiało się wokół Niego - to pierwszy powód stanu, kiedy życie przestaje mieć sens, kiedy się wszystkiego boi, kiedy przestaje się wierzyć w siebie. Powrót do Boga znów doda skrzydeł. A może właśnie PO powrocie przestałaś się z Bogiem spotykać? Opierasz teraz życie na Bogu? Jest bardzo możliwe, że nie jest twoim centrum, bo jeśli nie podjęłaś od razu energicznie życia, to wszystko się szybko rozłazi. Jeśli nie, to życie przecieknie ci między palcami.
Druga z możliwości to taka, że żyłaś wcześniej bardzo intensywnie, maksymalnie wykorzystywałaś własne możliwości, miałaś nad sobą jakiś bat, który w tym pomagał (termin egzaminów, obowiązki w pracy, zarobki, przypodobanie się komuś kogo kochałaś/lubiłaś itd.). Jeśli to "coś" się skończyło, jakiś mocny bodziec, to normalne, że przez jakiś czas człowiek czuje się jak przekłuty balon, sflaczały. Niektórzy mają taki chwilowy stan po każdym egzaminie, czy innym trudnym okresie. Po zbyt intensywnym okresie przychodzi zawsze czas braku sił, a więc jakiegoś lenistwa. Pan Bóg nie ma tu nic do rzeczy, to sprawa naszej psychiki. Nie da się cały czas żyć na wysokich obrotach. To dotyczy nie tylko ciężkiej pracy, ale także wielkiej radości (euforii), czy przyjemnego szaleństwa. To może dotyczyć także jakiegoś koniecznego rozstania, pożegnania kogoś bliskiego, bez kogo życie już nie jest kolorowe, a może nawet dużo gorzej. Przy tym stanie bardzo ważne, żeby pozwolić sobie zwolnić w życiu, ale tylko na chwilę, na krótko. Może przegapiłaś tę chwilę, kiedy już można było znów żyć na pełnych obrotach i taka wegetacja weszła ci w krew? Jeśli tak, to znów na nowo trzeba zaczynać. Będzie trudniej. Nam się czasem wydaje, że "jacyśtam" jesteśmy na stałe. Tacy jesteśmy, i tacy będziemy zawsze. A to nie tak. Człowiek łatwo traci swoje umiejętności. Nieużywane mięśnie wiotczeją. Z psychiką jest podobnie. Ze swoich talentów trzeba cały czas korzystać, inaczej można je stracić. Myślę jednak, że jeśli były naprawdę, to ich odzyskanie nie będzie takie trudne, trzeba jednak podjąć pewną pracę. Zmusić się do ćwiczeń. Jak do grania na skrzypcach.
Trzeci powód takiego stanu to może być depresja. Szczerze mówiąc pierwsza moja myśl to była właśnie taka, bo wszystko to co piszesz to objawy depresyjne. Albo ta zwyczajna, "niechorobowa" depresja (masz doła), bo początek wiosny a więc osłabienie organizmu (no ale nie od jesieni), bo z kimś się rozstałaś, bo coś się skończyło na zawsze, bo coś się nie udało itd.
Albo jeśli trwa to cały czas, jest coraz gorzej, jeśli przy tym coraz trudniej podjąć ci normalne domowe zajęcia, coraz rzadziej wychodzisz z domu, coraz trudniej ci spotkać się ze znajomymi i inne rzeczy w tym stylu - to może być już choroba i wtedy najlepiej jednak iść od razu do lekarza, póki jeszcze masz na to siły. Depresja nieleczona rośnie, za następne pół roku może być dużo gorzej. Pewnym sprawdzianem jest zrobienie planu dnia i uparcie go realizować. Jeśli potrafisz się zmobilizować i zrobić to co w planie, no to bardziej chodzi o lenistwo niż depresję. Jeśli jednak każde zajęcie przeraża, a coś czego nie potrafisz zrobić odbiera resztkę odwagi i nadziei na zmianę - to raczej w kierunku depresji. Depresja to choroba, którą leczy lekarz. Tak jest bezpieczniej.
Powodów takiego stanu jest pewnie więcej, ale na początek przeanalizuj te trzy.
|
|