logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Radosław Warenda SCJ
Gdzie mieszkasz?
wstań
 


Trudna strona naszego życia nie może być przekleństwem ani karą, bądź jedynie smutną konsekwencją wcześniejszych wyborów. Przecież w tym wszystkim musi gdzieś mieszkać Bóg, skoro sam zechciał nam to zagwarantować: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28,20). Gdzie zatem jesteś?
 
Uśmiechnięty Chrystus
 
W rodzinnym domu chyba wisi jeszcze na ścianie kupiony przeze mnie na częstochowskim targowisku obrazek „trzy w jednym”. Gdy spogląda się na niego pod różnymi kątami, pojawiają się trzy różne Boskie wizerunki. Kicz, prawie żadna wartość artystyczna. Problem w tym, że ów obraz Boga, jaki pielęgnujemy w sobie, też zmienia się wraz ze zmianą punktu widzenia. Gdy jest dobrze, Bóg zdaje nam się radosnym Zbawicielem, gdy nieco smutniej – staje się On lekarstwem na naszą wykrzywioną minę, a gdy rozegra się życiowy dramat, przybierze postać karzącego, zapewne słusznie, Właściciela wszystkiego. Czy Bóg zakłada maski? Czy karze nas słabościami innych? A naszymi własnymi? Gdzie mieszka Bóg w chwili nieszczęścia? Czy On jeszcze nad tym wszystkim panuje?
 
Polskie drogi oprócz dziur i korków pełne są również przydrożnych krzyży stawianych nie tylko z powodu pobożności lokalnych mieszkańców, ale także i dramatycznie urwanych ludzkich istnień. Prędkość, niewystarczające umiejętności kierowcy, pogoda, ktoś bądź coś wyskoczyło na drogę… chwila. Śmierć. Ale do owych krzyży czasem z bezradności doczepiamy jeszcze napis: „Bóg tak chciał”. Czego Bóg mógł chcieć? Śmierci człowieka? Przecież to absurd. Czy Bóg mógłby chcieć choroby twojego dziecka? Albo twojego alkoholizmu?
 
Biblijne historie ludzi pełne są dramatów. Mojżeszowi nie wiedzie się, musi uciekać i od Egipcjan, i od swoich. Jonasz sam pozwala, ba! wręcz nakazuje, by współpodróżnicy wyrzucili go za burtę w zimne morze. Paweł, choć już zna Chrystusa, będzie narzekał na oścień, który nie pozwala mu bujać w obłokach. Dlaczego Bóg nie chroni swoich ukochanych od nieszczęść?
 
Wiara w happy end
 
Są jednak w życiu momenty zwrotne. Mojżesz, pasąc nie swoje owce na nie swojej ziemi, zobaczy płonący krzew i usłyszy głos Boga. Wielka ryba wypluje w końcu Jonasza na brzeg, by ten Niniwitom odmienił życie. Paweł zaś już dobrze wie, co jest prawdziwym zyskiem: śmierć. Tak, śmierć, bo wtedy życie z Chrystusem rusza pełną parą. Co jest dla nich punktem zwrotnym? Cudowne wydarzenie wykraczające poza naturę i ludzkie mniemanie? Nie. Ich życie zmienia spotkanie żywego Boga, spotkanie się z samym sobą, pełne uzmysłowienie sobie, że przecież ja sobie sam nie radzę. Tak, chcę pomocy. Bóg jest większy od mojej choroby. Bóg nie jest bowiem rozdawcą cudownych recept, lecz najczęściej wybiera żmudną drogę, by człowiek mógł odnajdywać odpowiedź na najważniejsze pytania: Kim jestem? Kim jest Bóg? Co ja tutaj robię?
 
Nie bez przyczyny najlepszymi psychoterapeutami są ci, którzy sami wyszli z nałogu. Nie bez powodu najlepiej spowiada nam się u księdza, który nie tylko siada w konfesjonale, ale też i przy jego kratkach klęka. Bóg, który pozwala nam umoczyć się w bagnie, chce, byśmy kiedyś innych przed grząskim gruntem ostrzegali bądź wciąganych wyciągali. Nie bez znaczenia jest moja historia, której istnienia zaprzeczyć nie mogę ani też pozwolić jej ukraść mi przyszłości. Choroba, życiowy dramat jest częścią mojej biografii. Czy zaciąży na niej? Czy ukradnie siły? Czy przekreśli przyszłość? Wcale nie musi. Bóg tego nie chce. Nie chciał też choroby, choć na jej istnienie godzi się. Wie jednak, że jest zdolny nie tylko do wygrania z nią, ale i ukształtowania człowieka na nowo przez nią. Co więcej, ową moc zakopał w każdym z nas już dawno, dawno temu.
 
W ekipie
 
Czemu piszę aż tyle o Bogu, a tak niewiele o słabości? Bo takie są prawdziwe proporcje. On zawsze jest większy. Ale ten sam Bóg objawił się nam i został przez nas odkryty jako wspólnota. W Bogu nie ma samotności. Odkryliśmy tajemnicę Boga, którą nigdy do końca nie zrozumiemy: tajemnicę Trójcy Świętej. Bo jeśli – jak pisze św. Jan – „Bóg jest miłością” (1 J 4,8.16), to musi być wspólnotą. Nie ma bowiem miłości, gdy nie ma tego, kogo/co się kocha. Musi być zatem Ojciec, kochający swojego Syna. Jest i Syn, umiłowany przez Ojca. A także Duch, wzajemna relacja w Bogu, panująca między Nimi miłość. Bóg w swojej nieogarniętej miłości nie potrafił pozostać jedynie sam ze sobą. Można powiedzieć, że miłość musiała wykipieć, tworząc świat i człowieka. Ten zaś nigdy przez swojego autora odrzucony zostać nie może, bo z miłości powstał. Zatem lekarstwem na moje słabości może być jedynie miłość, wspólnota, ekipa ludzi dotkniętych tym samym złem, kulejących w podobny sposób. Kluczowe jest uzmysłowienie sobie problemu, nazwanie go po imieniu, zdanie sobie sprawy, że owa słabość niszczy nie tylko mnie. Konieczne jest szczere uznanie, że ja już nie daję rady, moja słabość wymknęła mi się spod kontroli, potrzebuję więc kogoś większego. Potrzebuję Boga. Ale potrzebuję też ekipy, czyli ludzi wzajemnie cieszących się z sukcesów innych. Każdy ma swoje limity, noszenie krzyża również jest powszechne. Ale nie musi to być krzyż bezmyślnie znoszonej choroby, może to być krzyż prawdziwej walki o siebie i o tych, dla których warto rano zerwać się z łóżka. Miłość jest jedynym lekarstwem, a najskuteczniejszą tabletką zawsze była ta z krzyżykiem.
 
 
Radosław Warenda SCJ