logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
o. Remigiusz Recław SJ
Otwartość na zmiany
Szum z Nieba
 


Na słowa „potrzeba zmiany” – reagujemy najczęściej z lękiem. Lęk pojawia się, gdy mówimy o zmianach w Kościele, we wspólnocie, w parafii. Zawsze część osób przyzwyczaja się do tego, co jest, więc chciałaby, aby sytuacja się nie zmieniała. Inni natomiast czekają na zmianę jak na wybawienie!
  
Zmiana wymuszona
 
W życiu społecznym pojawia się wiele okoliczności, które wymuszają zmiany. Szczególnie dobrze widzimy to w rodzinach. Rozwój dzieci i narodziny kolejnych – wprowadzają konieczność dostosowania się do nowych okoliczności. W takiej sytuacji zmiany są niejako wymuszone. Bez względu na to, czy nam się to podoba, czy nie, trzeba je wprowadzać – tzw. „siła wyższa”. Podobnie jest, gdy ktoś w rodzinie zaczyna poważnie chorować i wymaga stałej opieki. Wymusza to zmiany, wobec których próbujemy się buntować, ale szybko zaczynamy rozumieć, że bunt na nic się nie zda. Podobne mechanizmy działają też w firmach prywatnych. Kiedy właściciel widzi, że obrót maleje – myśli o zmianach, aby ratować firmę i zatrudnione w niej osoby. Zdaje sobie sprawę, że zmiany są trudne i bolesne, ale widzi też, że są konieczne.
 
Ryzyko oklapnięcia
 
W Kościele zmian wymuszonych jest bardzo mało. Czasem pojawi się jakaś dyrektywa, która coś wprowadza lub wycofuje, ale nie są to raczej zmiany poważne. W Kościele (czyli w naszych parafiach i grupach modlitewnych) pojawiają się okoliczności, które wymagają zmian – ale nie są to okoliczności wymuszające zmianę. Innymi słowy: rozsądek nakazywałby jakiś ruch, ale przywiązanie emocjonalne do osób i sytuacji jest u ludzi na tyle duże, że częściej wybieramy brak reakcji. W ten sposób „przesypiamy” kilka etapów, na których Bóg wyraźnie pokazywał, jak grupa czy parafia miały się rozwijać (czyli zmieniać, bo rozwój jest zmianą!). Bardzo często efekt takich przespanych sygnałów do zmiany jest opłakany – wszystko oklapło, nie ma pierwotnego entuzjazmu, nie ma nowych osób, ulegamy pokusie narzekania i zazdrości, wszystko jest stare i wszyscy są starzy. Gdy ktoś z dystansu patrzy na taką sytuację, to powie, że syrena alarmowa nadająca komunikat: ZMIANA! ZMIANA! KONIECZNA ZMIANA! – już mocniej wyć nie może. Jednak i w takiej sytuacji przywiązanie emocjonalne do tego, co było, wygrywa z komunikatem… Wobec lęku przed zmianami podejmuje się wiele błędnych decyzji, które konserwują „stary układ”. Wieloletni lider staje się honorowym członkiem np. grupy pastoralnej. W żargonie kapłańskim o parafii, na którą przychodzi nowy proboszcz, ale stary nadal w niej zostaje – mówi się „parafia z teściową”. Oczywiście zdarzają się cudowni liderzy-seniorzy. Ale trudno jest być seniorem (jakiejkolwiek wspólnoty), który pomaga nowemu liderowi, a nie przeszkadza. Wymaga to dużego taktu i delikatności – nie tylko wobec nowego lidera, ale także wobec wszystkich pozostałych.
 
Patent na Ducha Świętego
 
Z jednej strony sprawa wydaje się jasna – każdy z nas wie, że nikt nie ma patentu na Ducha Świętego. Z drugiej strony, praktyka życia pokazuje, że jednak są osoby „opatentowane”. Opatentowane są przez niektórych ludzi, ale w praktyce czują się jak opatentowane przez Ducha Świętego. Problem w tym, że Duch Boży takich patentów nie daje… Często nie zdajemy sobie sprawy, że przyznając komuś patent na Ducha Świętego – robimy mu wielką krzywdę. Niestety mamy łatwość do idealizowania osób, które sobie cenimy. Doświadczyliśmy od kogoś wielkiego dobra i później w naszych oczach taki człowiek urasta do rangi kogoś nieomylnego. A tak nie jest! Nie ma ludzi nieomylnych ani bezbłędnych. Nawet najcudowniejsze osoby popełniają błędy, doświadczają lęku i nieraz podejmują decyzje pod wpływem niewłaściwych doradców lub niepełnych informacji. Takie jest życie.
 
Zmiana dotyczy sposobu myślenia
 
Otwartość na zmiany to nie tylko kwestia prawnych regulacji, ale zmiana sposobu myślenia. Prawnie możemy dużo rozwiązać, np. wprowadzając kadencyjność i przestrzegając jej. Ale kadencyjność to nie wszystko – wkrótce pojawia się pragnienie drugiej kadencji, potem trzeciej. Np. we wspólnotach przy dwuletniej kadencji lidera można ewentualnie myśleć o drugiej. Ale przy kadencji cztero- czy pięcioletniej – druga kadencja spowoduje oklapnięcie wspólnoty. Dlaczego zmiana jest dobra? Każdy lider posiada zarówno pewne obdarowanie, jak i braki. Dlatego należy wybierać kolejnego, który uzupełni braki poprzednika. Te braki to nic złego, po prostu każdy je ma. Jeśli wspólnota nie jest w stanie tego dostrzec, to znaczy, że „opatentowała” lidera Duchem Świętym. Zmiana spowoduje, że nowa osoba z nowym obdarowaniem może uzupełnić to, czego poprzednik mógł nie zauważać (ponieważ np. nie miał takiej wrażliwości). Każdy człowiek ma też swoje preferencje w przyjaźniach. To też nic złego – po prostu z jednym jest nam się łatwiej dogadać, a z drugim trudniej. Wiadomo, że będziemy się raczej otaczać tymi, z którymi jest nam lepiej. A zmiana spowoduje, że towarzystwo ulega pewnemu przewietrzeniu. To również jest ubogacające. Jeśli zrozumiemy, że zmiana jest potrzebna, aby wspólnota mogła się rozwijać, stanie się ona dla nas normalnym kierunkiem rozwoju grupy. Odchodzący liderzy nie będą opuszczać wspólnoty, ale będą jej bogactwem. W firmach, gdzie są zatrudnieni pracownicy, ceni się doświadczenie w swojej dziedzinie. Nie mówimy tam o obdarowaniu, ale o doświadczeniu i profesjonalizmie. W takich przypadkach dąży się do tego, aby dobry pracownik był w firmie jak najdłużej. Ale i w takich sytuacjach wprowadza się zmiany – np. przejście z działu do działu, reorganizacja pracy. Pracodawcy zdają sobie sprawę, że nawet u najlepszych pracowników brak jakiejkolwiek zmiany będzie się wiązał z oklapnięciem. Jeśli zmiana w firmie nie jest potrzebna – przeprowadza się szkolenia i kursy, czasem zmienia się ustawienie mebli w biurze lub tylko samo logo. A wszystko po to, aby wybić pracownika z rutyny i pobudzić do nowego sposobu myślenia.
 
„Święty” przeciwnik zmian
 
Wśród naszych świętych orędowników jest pewien święty, który jest wrogiem wszelkich zmian. Nazywa się „święty spokój”. Wielu pobożnych ludzi ma do niego potężne nabożeństwo i traktuje go jako weryfikatora swoich zachowań. Jeśli w ich życiu kult świętego spokoju jest zachowany – uważają, że wszystko jest dobrze. Tymczasem święty spokój to wróg ewangelizacji i misyjności Kościoła. Niespokojne ma być nasze serce, dopóki nie spocznie w Bogu. Nie możemy zaznać świętego spokoju na ziemi! Niepodejmowanie decyzji po to, aby mieć święty spokój, jest dziś dobijaniem wielu pięknych dzieł. Podobnie podejmowanie decyzji, aby zachować święty spokój – prędzej czy później odbije się na najwspanialszych dziełach. Dążenie do świętego spokoju jest niezgodne z Ewangelią, jest oznaką starości i… przypomina o konieczności zmiany!
 
Remigiusz Recław SJ
Szum z Nieba nr 133/2016
 
fot. Holgerheinze0 New-zealand 
Pixabay (cc)