logo
Czwartek, 18 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Timothy Radcliffe OP
Po co być chrześcijaninem?
Wydawnictwo Salwator
 


 

 
Dzień 1
 
„Obudzę jutrzenkę”
 
Po co być chrześcijaninem? Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy się zastanowić, czy cokolwiek ma sens. Czy nasze życie jest kształtowane przez jakiś ostateczny cel, który nadaje mu znaczenie, czy też nie? Chrześcijaństwo albo jest próbą odpowiedzi na to najbardziej podstawowe pytanie, albo jest niczym (...).
 
Chrześcijaństwo nie proponuje recepty, ale ma coś do opowiedzenia. Trzonem naszego opowiadania są trzy dni między Ostatnią Wieczerzą a pustym grobem. Jednakże Ostatnia Wieczerza była też tą chwilą, w której uczniowie utracili sens opowiadania, jakie mieli przekazywać w przyszłości. W drodze do Jerozolimy podtrzymywała ich opowieść o tym, co ma się zdarzyć. Nie wiemy dokładnie, na czym ona polegała, ale z pewnością mówiła o tym, jak Rzymianie zostaną wyrzuceni z Jerozolimy, o odbudowie Izraela i o Jezusie królu i wodzu na wojnie. Jak to wyznali Jezusowi uczniowie na drodze do Emaus: „A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela” (Łk 24, 21). Cokolwiek sobie opowiadali, runęło to tego wieczoru. Judasz sprzedał Jezusa, Piotr prawie Go zdradził. Inni uczniowie ze strachu uciekli. Wobec Jego męki i śmierci nie mieli czego opowiadać w przyszłości. W chwili gdy Jego wątła wspólnota się rozpadała, Jezus wziął chleb, pobłogosławił i dał go im, mówiąc: „To jest ciało Moje, za was wydane”. To jest fundamentalny paradoks chrześcijaństwa. Jako chrześcijanie zbieramy się, by upamiętnić opowiadanie o Ostatniej Wieczerzy. Jest to „opowiadanie ­fundacyjne”, w którym znajdujemy sens naszego życia. Mówi ono zarazem o chwili, w której nie było czego opowiadać, w której przyszłość się rozwiała. Zbieramy się wokół ołtarza jako wspólnota i wspominamy noc, w czasie której wspólnota się rozpadła; nasze „opowiadanie fundacyjne” dotyczy załamania się wszelkich opowieści, a nasza wspólnota zwraca się ku chwili rozpadu.
 
Paradoks ten ma jednak głębszy sens. Dokumenty, które opisują to centralne wydarzenie, Ewangelie, zostały być może napisane z zamiarem uporania się z drugim okresem kryzysu, gdy nadzieje na przyszłość znowu się rozwiały. Po zmartwychwstaniu uczniowie powiązali swe nadzieje z następnym scenariuszem na przyszłość. Zanieśli Ewangelię do głównych miast Imperium Rzymskiego, znosząc prześladowania, spierając się między sobą, ale z myślą, że wkrótce wszystko będzie w porządku: Jezus może powrócić w każdej chwili. Koniec jest bliski. Te nadzieje były, jak się wydaje, szczególnie nasilone w okresie, gdy Kościół w Rzymie był prześladowany przez Nerona (lata 60.). Piotr i Paweł ponieśli śmierć męczeńską, a wielu chrześcijan zdradzało innych. Wydawało się, że Kościół jest na granicy upadku. Jezus z pewnością już nadchodzi — ale nie nadszedł. Jeszcze raz chrześcijanie doświadczyli kryzysu z powodu utraty końca opowieści[1]. Jest prawdopodobne, że Ewangelie, a zwłaszcza Ewangelia św. Marka, były owocem konfrontacji z tym kryzysem. Zatem Jezus nie powrócił w chwale, ale – według nowych słów Ewangelii – Słowo stało się ciałem.
 
I tak za każdym razem gdy zbieramy się we wspólnocie, by świętować Eucharystię, wspominamy chwile, kiedy Jezus stanął wobec śmierci i opuszczenia, kiedy uczniowie nagle nie mieli już nic do powiedzenia na temat tego, dokąd idą. Czynimy to z pomocą słów Ewangelii, które zostały napisane pod wpływem utraty drugiego scenariusza przyszłości, gdy Jezus nie powrócił w chwale. Powinniśmy więc wiedzieć, że nadzieja na królestwo Boże nie daje nam gotowego scenariusza. Raczej go zabiera. W obu przypadkach uczucie bliskości Pana umocniło się, gdy pierwsi chrześcijanie utracili pewność tego, co było przed nimi. Za pierwszym razem darował im swoje ciało, za drugim — Ewangelie. Nie powinniśmy więc bać się kryzysów. Kościół zrodził się z kryzysu nadziei. Kryzysy to nasza specjalność. Odmładzają nas. A ten, który przeżywamy, jest niewielki. (...)
 

Wszystkie smutki można znieść, jeśli złożysz je w opowiadanie lub opowiesz o nich”[2]. Jesteśmy zgodni co do tego, że opowiadając, jako istoty ludzkie nadajemy sens naszemu życiu, z jego radościami i smutkami. Indywidualnie i zbiorowo żyjemy opowieściami, które kształtują i ukierunkowują nasze doświadczenie. Jako chrześcijanie znajdujemy nadzieję, żyjąc wewnątrz pewnego opowiadania. Kształtuje ono chrześcijański rok liturgiczny, od Adwentu po święto Chrystusa Króla, a każdej niedzieli gromadzi nas wokół ołtarza. Nasza wspólna pamięć zawiera obietnicę. A gdyby to opowiadanie było nieprawdziwe? Mój przyjaciel, prałat watykański, na międzynarodowej konferencji nieoczekiwanie zacytował piosenkę „Życie pełne niespodzianek” grupy Prefab Sprout: „Świat potrzebuje śniących — oby nigdy się nie przebudzili”. Słuchacze zaniepokoili się, gdyż tłumacz francuski przełożył te słowa: „Świat potrzebuje swoich ekstremistów”. Czy chrześcijanie to po prostu śniący, których nie zbudził zimny bezsens rzeczywistości? Czy może być tak, że życie to opowiadanie głupca, pełne hałasu i gniewu, ale nic nie znaczące?[3]
 
David Herbert Lawrence napisał:
 
Optymista chroni się w komorze
i na murze maluje błękit nieba
i drzwi za sobą rygluje
i powiada, że się znalazł w niebie[4].
 
Być może Kościół dozna takiego kryzysu i Bóg będzie mógł rozbić optymistyczne komórki, w których się chronimy. Obali niebieskie mury, by zaświeciło słońce i byśmy wyszli na zewnątrz. Na ślubach zakonnych kazanie głosił Ian Hislop, ówczesny prowincjał dominikanów w Anglii, szorstki, energiczny Szkot, nawrócony prezbiterianin. Rzekł tak: „Dochodzę do kresu mojego życia zakonnego, a wy zaczynacie teraz wasze. Gdy patrzę wstecz na moje życie zakonne, a było one długie, myślę o wszystkim, co w trudzie budowałem i wspierałem. Często trudziłem się wytrwale, żeby coś zbudować, zostawić po sobie jakiś pomnik, a wtedy nadchodził po mnie w sposób nieunikniony jakiś głupiec, burzył, co zbudowałem, i nazywał to postępem. Chcę zatem dać wam dobrą radę, że jakiekolwiek koncepcje wyklują się w waszych głowach, jakikolwiek plany ułożycie, bądźcie pewni, że Bóg je udaremni!”[5].
 
Brzmi to jak kalwiński pesymizm, ale nim nie jest. Nasze marzenia są zbyt ciasne, a jeśli Bóg je rozbija, to dlatego, byśmy mogli wyruszyć ku szerszym przestrzeniom Jego życia. Bóg wyzwala nas od małych ambicji, żebyśmy nauczyli się żyć z większym rozmachem (...).
 
Jako chrześcijanie mamy nadzieję na wieczność. Ale wieczność nie jest tym, co zdarza się na końcu czasów, kiedy jesteśmy martwi. Zaczyna się teraz, gdy uczestniczymy w życiu Bożym. Wkracza wszędzie tam, gdzie miłością przezwyciężamy nienawiść. Nowe pokolenie w istocie nie żyje chwilą obecną, lecz tym, co właśnie ma się wydarzyć, łaską, która ma być udzielona, bliskim przybyciem, oczekiwanym spełnieniem. Sięgamy po pilota. Nadzieja oznacza, że mamy odwagę pozwolić, by Boża wieczność wdarła się poprzez chmury. Mieć nadzieję to żyć właśnie w tej chwili, kiedy coś może się zdarzyć. Jak napisał Mistrz Eckhart, dominikanin żyjący w XIV wieku: „Czym jest dziś? Dziś to wieczność”. Celebrowanie Eucharystii jest zatem sakramentem naszej nadziei na królestwo. Ale królestwo już przebłyskuje. Możemy posmakować teraz jego przyszłej radości. (...)
 
Ani rok liturgiczny, ani Eucharystia nie rzucają światła na to, co leży przed nami. „Opowieść czasu przechodzi w wierze nad przepaścią niewiedzy. Nasze opowieści są niczym więcej niż modlitwą, której znaczenie ukryte jest przez czas”[6]. Tak musi być, bo nie znamy jeszcze znaczenia naszego życia, skoro tym znaczeniem jest Bóg, a jak uczy nas św. Tomasz z Akwinu, nie możemy poznać, kim jest Bóg. Skazani jesteśmy na „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9). Przybycie na miejsce oznacza, że musimy przejść przez śmierć. Tu właśnie wszystko ulega rozbiciu, żebyśmy mogli wyjść na pełne słoneczne światło Boże.
 
 
 
Przypisy:
1 - Więcej na temat tej teorii: T. Radcliffe, The Coming of the Son of Man: Mark’s gospel and the subversion of the apocalyptic imagination, w: Language, Meaning and God: Essays in Honour of Herbert McCabe OP, red. Brian Davies, London 1987, s. 176–189.
2 - I. Dineson, cyt. za: R. Gaita, A Common Humanity: Thinking About Love and Truth and Justice, London 1998, s. 98.
3 - W. Szekspir, Makbet, akt V, scena 5.
4 - D.H. Lawrence, The Optimist, cyt. za: H. Rayment-Pickard, dz. cyt., s. XI.
5 - Zob. A. White, The Acts of the Provincial Chapter of the English Province of the Order of Preachers, Oxford 2000, s. 66.
6 - H. Rayment-Pickard, The Myths of Time..., dz. cyt., s. 16.

Zobacz także
Wojciech Żmudziński SJ
Największym zagrożeniem dla współczesnego Kościoła w Polsce jest wciąż klerykalizm i mocno zakorzeniona w polskim społeczeństwie kultura plemienna. Pielęgnowane przez lata, zarówno przez duchownych, jak i świeckich katolików, wciąż utwierdzają obraz Kościoła zamkniętego na grzesznika, nie mającego kontaktu z rzeczywistością i mało wiarygodnego. 
 
Marek Konopko
W 1999 roku jeden z najbardziej prestiżowych amerykańskich uniwersytetów - Princeton - powierzył katedrę etyki oraz dożywotnią profesurę Australijczykowi Peterowi Singerowi. Na świecie jest on znany głównie jako autor głośnej książki „O życiu i śmierci. Upadek etyki tradycyjnej", w której obwieszcza zmierzch moralności zbudowanej na wartościach chrześcijańskich czy też - jak sam pisze - na „wielce szkodliwych wpływach religii"...
 
ks. Tomasz Stroynowski
Pewnie każdy z nas jakoś się modli, ale czy umiemy się modlić? Człowiek, który wierzy w Boga musi się modlić, nawet, jeśli czasowo poważnie zaniedba modlitwę, to i tak w chwilach szczególnych będzie się modlił. Tak to już jest, jeśli wierzysz, to się modlisz! Usiądźmy dziś wśród uczniów Jezusa i pozwólmy się wprowadzić w świat modlitwy, posłuchajmy jak Jezus mówi o modlitwie.
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS