logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
br. Krzysztof Górski OCD
Popatrzmy częściej Jezusowi w oczy
Głos Karmelu
 


Z Bratem Morisem Maurin, Małym Bratem Jezusa rozmawia br. Krzysztof Górski OCD

Wspomniał Brat przed wywiadem, iż Pan Jezus nawrócił Brata dość radykalnie. Jak to się stało?
 
Jako dziecko, a później także jako młody chłopak, byłem bardzo poraniony. Mój ojciec poszedł sobie z inną kobietą. Mamie trudno było żyć w samotności. Poznała kogoś, związała się z nim, a ja zostałem sam. Byłem wtedy strasznie zbuntowany. Wyjechałem do Paryża. Musiałem ciężko pracować, by dać sobie radę. Bunt, który przeżywałem, sprawił, że byłem gotowy na wszystko. Myślałem o narkotykach, ale wtedy był to swego rodzaju „luksus”. Próbowałem jednak wszystkiego innego, co świat oferował młodemu człowiekowi. Coraz wyraźniej odnosiłem wrażenie, że staczam się do dołu, że tracę wszystko. Pewnego razu przechodziłem obok kościoła. Zdarzało mi się już wcześniej wstępować do kościoła, bo mój dzidek ze strony ojca był wierzący i od czasu do czasu zabierał mnie na mszę świętą. Wszedłem zatem i zobaczyłem, że w konfesjonale siedzi ksiądz. Obecnie ta scena przypomina mi nawrócenie Karola de Foucauld, ale wówczas nie zdawałem sobie sprawy z tego podobieństwa. Podszedłem do konfesjonału. Powiedziałem do kapłana, że nie przyszedłem, żeby się spowiadać, bo to moim zdaniem nie ma sensu, ale chciałbym opowiedzieć komuś o sobie i swoich problemach. Ten ksiądz był bardzo otwarty i braterski. Poradził mi, bym spróbował odnaleźć siebie, pomagając innym. Znaleźć potrzebujących i pomagać im. Szukałem więc i spotkałem grupę młodych osób, pomagających ubogim rodzinom. Włączyłem się w tę pomoc. Taki był początek. Tam poznałem młodego człowieka, trzy lata starszego ode mnie. Ja miałem wówczas dwadzieścia trzy lata. On, sam nawrócony od trzech lat, był bardzo braterski, otwarty, nigdy mnie nie osądzał, nie próbował nawracać na siłę. Pokazywał mi jednak rzeczywistość, której wcześniej nie znałem. Zapraszał mnie na przykład do teatru na wartościowy spektakl. Któregoś dnia powiedział, że idzie wraz ze studentami na pieszą pielgrzymkę do Chartres i że jeśli mam ochotę, mogę iść z nimi. Poszedłem, choć fakt, iż biorę udział w pielgrzymce, nie miał dla mnie żadnego znaczenia. Szedłem, bo inni szli. Jednak było to dla mnie ważne odkrycie. Pierwszy raz zobaczyłem modlących się chłopców i dziewczyny. Poznałem dziewczyny inaczej. Poznałem młodych inaczej, niż dotychczas. Pamiętam, że śpiewali „Zdrowaś Maryjo”. Modlili się, rozmawiali i milczeli. Wówczas, w tamtym roku, rozważano modlitwę „Ojcze nasz”. Pod koniec pielgrzymki byłem w świetnym nastroju. Piękna pogoda, słonce, miła atmosfera. Była Uroczystość Zesłania Ducha Świętego. We Francji zboże w tym czasie jest już dojrzałe. Dziesięć kilometrów przed Chartres teren jest zupełnie płaski i z daleka widać dwie wieże katedry. Młodzież zaczęła śpiewać po łacinie „Salve Regina”. Nie znałem ani łaciny, ani tej pieśni, jednak bardzo mi się podobała. Cała ta sceneria: widok katedry z oddali, śpiew młodzieży i piękna pogoda sprawiły, iż doznałem wstrząsu. Zostawiłem grupę i poszedłem w pole, by stamtąd obserwować katedrę. Słyszałem oddalający się śpiew. Ja zostałem na miejscu. Za chwilę przechodziła następna grupa i śpiewała to samo. Potem kolejna i kolejna... Ja patrzyłem na katedrę i mijających mnie ludzi. Byłem urzeczony. Później musiałem biec, by dogonić moją grupę.
 
Czy to był ten przełom? 
 
Myślę, że tak. Wydaje mi się, że nawrócenie przygotowuje się często przez pustkę wewnętrzną, cierpienie. Są to trudne momenty. Powstaje wiele pytań, na przykład: dlaczego żyję, czy nie lepiej z tym skończyć. Ja myślałem o tym, by skończyć. Wiedziałem, że nie mogę żyć w moim zranieniu, w buncie. Ogromny brak wewnętrzny i cierpienie, które przeżywałem, było dla mnie jakby olśnieniem, światłem. Gdy biegłem za moją grupą, biegłem już jako człowiek wierzący. Eksplodowały we mnie różne myśli, także przekonanie, że Jezus jest Synem Bożym, że wierzę! Do katedry wstąpiłem także z przeświadczeniem, że jestem człowiekiem wierzącym. Dziesięć tysięcy młodych zgromadzonych w katedrze zaczęło śpiewać „O stworzycielu Duchu przyjdź”. Znowu nic nie rozumiałem, ale wiedziałem, że zapraszamy Go do siebie.
 
Kiedy zrodziła się myśl, by zostać Małym Bratem Jezusa?
 
Wróciłem do Paryża, kupiłem Pismo Święte i przygotowałem się do spowiedzi. Później pomyślałem, że muszę opuścić Paryż, bo znam tam wielu ludzi z przeszłości. Kolega, który wówczas powiedział mi o pielgrzymce wyznał, że waha się, czy założyć rodzinę, czy wstąpić do seminarium i że jedzie na dwa dni do dominikanów, aby podjąć decyzję. Powiedziałem: „Ja jadę z tobą”. Rozmawiałem wówczas z młodym zakonnikiem. Niewiele wiedziałem. Uczył mnie zatem wszystkiego od początku, także tego, jak odmawiać różaniec. Spytałem, co jego zdaniem powinienem czytać. Powiedział, że najlepiej zacząć od „Dziejów duszy” św. Teresy od Dzieciątka Jezus i biografii Karola de Foucauld. Oczywiście także Ewangelię, którą zacząłem czytać już wcześniej. Czytałem Teresę i rosło we mnie przekonanie, że znalazłem to, czego szukałem -- będę kontemplatykiem. Teresa dała mi odpowiedź na moje pytania. Postanowiłem wszystko zostawić dla Boga. Czytałem także biografię Karola. Przeczytałem tam o jego pobycie u trapistów. Postanowiłem zadzwonić do trapistów. Zapytałem, czy mogę ich odwiedzić. Zostałem tam przez tydzień. W dniu wyjazdu powiedziałem im, że wrócę, by wstąpić do zakonu. Powiedzieli, że nie można wstąpić od razu po nawróceniu, że trzeba czekać. Czekałem około pięciu miesięcy, znalazłem pracę i od czasu do czasu odwiedzałem ich. Był to dokładnie ten klasztor, do którego wstąpił Karol de Foucauld. Marzyłem, by jechać do Afryki i tam leczyć trędowatych albo wstąpić do zakonu. W końcu wstąpiłem do trapistów. Gdy rozpoczął się nowicjat, miałem zmienić imię. Zaproponowano mi imię Jan od Krzyża, gdyż trapiści wiedzieli, że lubię Karmel. Zgodziłem się. Przed nowicjatem otrzymałem kilka dni wolnego, abym spakował moje rzeczy. Otrzymałem pozwolenie, żeby odwiedzić małych braci, o których usłyszałem w międzyczasie. U nich przeżyłem szok. Zobaczyłem życie, o którym czytałem w Ewangelii. Życie braterskie trzech braci, tę relację między Jezusem i uczniami, ubóstwo. Ciężko pracowali wśród Arabów i byli wobec nich bardzo otwarci. Urzekła mnie wieczorna adoracja. Bracia trwali w milczeniu przed Jezusem. Pierwszy raz w życiu byłem tak blisko konsekrowanej Hostii i przez godzinę milczałem, wpatrując się w Nią. Poprosiłem trapistów, by pozwolili mi zostać nieco dłużej u małych braci. Zostałem na dwa miesiące. Przeżywałem rozdarcie, gdyż zdecydowałem się wstąpić do trapistów, lecz czułem, że moje serce jest tutaj. Ostatecznie postanowiłem wstąpić do małych braci.
 
Jestem szczęśliwy jako mały brat. Dziękuję Panu Bogu za to, że poprowadził mnie właśnie takimi drogami. Za to, że mogłem mieszkać z mymi braćmi na pustyni, że żyłem wśród ludzi najuboższych. Za osoby, które postawił na mojej drodze.
 
Jak godzi Brat kontemplację w świecie ze służbą człowiekowi?
 
Potrzebuję powrotów do pustelni, aby żyć tylko z Nim. Po tych dniach spędzonych w pustelni przychodzi pokusa, by zostawić wszystko, by żyć tylko sam na sam z Jezusem. Wydaje mi się wówczas, że dla mnie byłoby to łatwiejsze, ale to oczywiście jest złudzenie. Wtedy Pan Jezus przypomina mi: „Tak. Ze Mną, ale wśród ludzi”. Mam należeć także do innych osób. Nie jestem na świecie sam. Przeżywam tu pewne rozdarcie. Dobrze się czuję wśród ludzi, kocham ludzi, poświęcam się im. Cały czas mam jednak świadomość, że nie wszystko jest w pełni oddane, nie wszystko jest według Serca Jezusa. Cierpię z tego powodu. Muszę się zatem nieustannie odrywać, by wracać do Jezusa. Te powroty do Jezusa także wymagają oczyszczenia.
 
strona: 1 2