logo
Wtorek, 23 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Ilony, Jerzego, Wojciecha – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
O. Jacek Pleskaczyński SJ
Posługa w miejscu cierpienia i śmierci
 



 
Z o. Jackiem Pleskaczyńskim SJ rozmawia o. Józef Augustyn SJ
 
 W śmierci przegląda się kultura całego życia człowieka. Jego dotychczasowe życie, w pewien sposób, w doświadczeniu granicznym odsłania wewnętrzną prawdę człowieka, tego czym żył. Już nie ma miejsca na grę pozorów. Są osoby, które umierają z niezwykłą godnością, która ogromnie porusza i dla stojącego obok świadka, jest jakimś wielkim przeżyciem. Ja to nazywam pańska śmierć. Osoby te dzielą się jak gdyby swoim doświadczeniem spotkania ze śmiercią, chociaż czynią to bardzo dyskretnie. Ale też, jeśli można było tego człowieka wcześniej poznać, to odczuwało się wielką kulturę, wielką klasę codziennego obcowania z otoczeniem. Patrzy spokojnie, wiedząc, że nadeszła i ta chwila w życiu, którą, jak wszystkie poprzednie, należy przeżyć dobrze i godnie.
 
Pracowałeś w bardzo dużym szpitalu. Czy często zdarzało Ci się być – tak bezpośrednio, przy śmierci?
 
Nie tak często jakbym chciał, nie przy każdej, niestety. W tak dużym szpitalu rocznie umiera wiele osób, powiedzmy kilkaset. Spory procent odchodzi w nocy. Czasem przywieziono kogoś z wypadku i o tym, że umarł dowiadywałem się następnego dnia. Komuś mówiłem dobranoc, do jutra, ale on zmarł w nocy i wspólnego jutra już nie było. Przeżywałem boleśnie takie sytuacje. Trudno winić personel, że w czasie akcji reanimacyjnej, gdy wszyscy są zaaferowani, nikt nie wpadnie na pomysł, żeby zadzwonić do kapelana. Nie ma takiego nawyku, nie wszyscy czują, że ksiądz jest potrzebny, zwłaszcza wtedy, gdy kończą się możliwości medycyny. Pewnie, w małych miejscowościach bywa lepiej. Ale ja pracowałem w Warszawie, w szpitalu MSWiA... Mogłem liczyć na osobiste kontakty z lekarzami, pielęgniarkami, salowymi. Tyle, że trzeba było czasu na zadzierzgnięcie przyjaźni czy sympatii. Życzliwi wiedzieli, że takie sytuacje przeżywam boleśnie. Oni dzwonili. Jak czasem na drugi dzień serdecznie ochrzaniłem: czemuś nie zadzwonił?, to, zdarzało się, że później pamiętali... A druga rzecz jest w tym, że nawet kiedy byłem przy osobie umierającej, to wciśnięty w narożnik sali, żeby temu biegającemu, szybko działającemu personelowi nie przeszkadzać. Gdzieś tam sobie stałem w kąciku i modliłem się, udzielałem rozgrzeszenia in articulo mortis. Jednak bez bezpośredniego kontaktu z umierającym, zresztą najczęściej nieprzytomnym. Bardzo wielu ludzi dzisiaj tak właśnie umiera, do końca trwa gorączkowa akcja kilku, czasem więcej, lekarzy, pielęgniarek ratujących życie... Jednak to życie za chwilę gaśnie nieodwołalnie i już nie będzie można pozostawić umierającego godnej i spokojnej modlitwie. Rozumiem potrzebę tych działań, ale nigdy nie zgodzę się wewnętrznie z tym, że człowiek mający stanąć za chwilę przed Bogiem pozbawiony jest najważniejszego. Śmierci w warunkach spokojnego, godnego odchodzenia z tego świata jest w szpitalu mało. Jeszcze mniej w obecności najbliższych, czy przynajmniej kogoś z bliskich, lub tylko kapelana, który by się modlił – takich śmierci jest bardzo mało. Ja myślę, że to jest to jakiś znak dzisiejszego czasu. W minionych wiekach było całkiem inaczej, człowiek odchodził z tego świata świadomie, w otoczeniu rodziny.
 

Jak w starych filmach, gdzieś tam jeszcze w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych!
 
Właśnie. Dzisiaj kino, z upodobaniem, pokazuje inną śmierć, gwałtowną. No, to jest kłamstwo. Tak umiera paru ludzi na milion. Reszta, czyli niemal wszyscy, umierają inaczej. Gdy są nieświadomi tej chwili... cóż, pozostawało mi modlić się za nich. Inaczej z osobami stającymi wprost wobec perspektywy umierania. Choć żyjemy w cywilizacji śmierci, choć wystarczy włączyć telewizor – tam co chwilę ktoś traci życie – choć to jest zjawisko kultowe, jednak większość ludzi nie jest przygotowana na własną śmierć. Zdecydowana większość, przynajmniej ze spotykanych w szpitalu! Jakby wcale nie było oczywistym, że trzeba kiedyś umrzeć. Mnie ogromnie męczyła ta śmierć przemysłowa, jak na jakiejś taśmie. Wiem, że może być inaczej. Przed laty, w nowicjacie, bardzo duże wrażenie zrobiła na mnie śmierć jednego z naszych braci zakonnych. Na dźwięk dzwonka cały klasztor zebrał się w jego pokoju, ci którzy nie się nie zmieścili stali przy otwartych drzwiach. Przy śmierci byliśmy wszyscy, cała wspólnota zakonna, jak rodzina. Brat modlił się z nami do końca – całkiem przytomnie. Powtarzał wezwania litanii do Wszystkich Świętych, w rękach miał różaniec i zapaloną gromnicę. To było naprawdę piękne. I wielkie! Patrząc na rzesze umierających, całkowicie odmienne, można powiedzieć, że dzisiejsze umieranie jest odczłowieczone, to taka swoista wypłata za pustkę wewnętrznego życia dzisiejszego człowieka. Jakie życie, taka śmierć...?
 

Wspomniałeś o śmierci Brata – ja przez 5 lat żyłem w dużym klasztorze w Starej Wsi. Myśmy byli zwartą rodziną. Było tam stosunkowo dużo starszych osób, co pewien czas ktoś umierał. To był normalny obrzęd i to się zdarzało dość „regularnie”, nie powiem, że było to coś normalnego ale też śmierć nie była czymś absolutnie nadzwyczajnym.
 
Tak bywa, tak być powinno. Śmierć jest naturalnym zakończeniem ziemskiego życia. Oblicze umierania często jest jakimś świadectwem życia. Jedni do tej chwili od dawna się przygotowywali, inni wcale. Albo słabo. I to jakoś widać. Jeśli się myśl o śmierci odsuwa, jeśli się nie chce w ogóle o tym myśleć – często można to obserwować, nawet u ludzi mających dość wyraźną świadomość, że są zagrożeni śmiercią – nie chce się o tym mówić, ani myśleć o tym, jakby taka postawa mogła odsunąć czas spotkania z Bogiem... A więc to jest lęk. To jest taka trwoga, jak gdyby magiczne zaklinanie, że jak ja o tym myśleć nie będę, to się będzie odsuwało w nieskończoność.
 
 
1 2 3 4 5  następna
Zobacz także
ks. Rafał Masarczyk SDS
W telewizji od czasu do czasu pojawia się informacja o sklonowaniu pierwszego człowieka. Wywołuje to głośne dyskusje. Przy tej okazji powtarza się, że Kościół jest przeciwko klonowaniu ludzi. Niektórzy ekstremiści w tej sprawie, kolejny raz zarzucają kościołowi, że hamuje rozwój nauki. Dlaczego papież i kościół nie popiera klonowania?
 
Patryk Lubryczyński

Jezus nie przyszedł wprowadzić „świętego spokoju”. Dlatego Ewangelia domaga się decyzji człowieka, w każdej epoce. W okresie pierwotnego Kościoła był to ogromny dramat, ponieważ ludzie, którzy wybierali wiarę w Jezusa Chrystusa, często musieli zgodzić się na odrzucenie ze strony rodziny, najbliższych czy społeczeństwa.

 

– mówi s. dr hab. Judyta Pudełko PDDM, biblistka, wykładowczyni Akademii Katolickiej w Warszawie, w rozmowie z Patrykiem Lubryczyńskim

 
Adam Piekarzewski SDB
Dlaczego Bóg, którego nazywamy dobrym, pozwala, by ktoś urodził się niepełnosprawnym fizycznie lub psychicznie? Dlaczego Bóg, którego nazywamy sprawiedliwym, jednym daje pełną szansę w życiu, a innym 50% lub mniej? Dlaczego Bóg, którego nazywamy Bogiem wrażliwym i pełnym miłosierdzia, jednym pozwala oglądać piękno stworzenia, wsłuchiwać się w dźwięki natury i ludzkiego głosu oraz wyrażać siebie samego swoimi słowami, a drugim zamyka oczy, uszy i usta? Czy kiedykolwiek zadawałeś sobie tego typu pytania?...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS