logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Bill Hybels
Potęga Bożego szeptu
Wydawnictwo Esprit
 


Wydawca: Esprit
Rok wydania: 2011
ISBN: 978-83-61989-62-2
Format: 130x200
Stron: 340
Rodzaj okładki: miękka


 

ROZDZIAŁ 1

"Duchowo żywy" i "przepełniony pokojem"


Prowadzenie kościoła w kinie może wydawać się Wam świetną zabawą, ale pewnie straci odrobinę ze swego uroku, jeśli dodam, że każdej soboty regularnie wyświetla się tam straszne filmy i można z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że jeśli ktoś przyjdzie tam w niedzielę rano, to będzie musiał posprzątać pokrywające podłogę kałuże wymiocin - ślady po ludziach, którzy poprzedniego dnia nie wytrzymali napięcia.

Trzeba Wam także wiedzieć, że osoby, które Bóg powołał do zapoczątkowania Kościoła Willow, miały zaledwie kilkanaście lub dwadzieścia kilka lat, cierpiały na brak funduszy i o zakładaniu kościoła nie wiedziały kompletnie nic. W tej sytuacji, aby w ogóle mogła być mowa o "życiu" i "pokoju", trzeba było chodzić od drzwi do drzwi i sprzedawać pomidory, by zebrać pieniądze na choćby skromną aparaturę nagłośnieniową i skrzętnie zarządzać każdym groszem pożyczki, którą udało się dostać, aby oświetlić wnętrze.

Nikt jednak nie był zdziwiony, gdy okazało się, że Bóg jest uczciwy na każdym kroku, nawet mimo tego, że w zakresie przywództwa popełniłem wiele typowych dla żółtodzioba błędów, które kilka razy niemal doprowadziły nas do upadku.

W końcu po wielu postanowieniach dotyczących wyboru Chrystusa, powrotach na Bożą ścieżkę, chrztach, płynących z głębi serca modlitwach, wykorzystanych możliwościach rozwoju, aktach posługi, Bóg pobłogosławił Kościół Willow Creek posiadłością, którą mogliśmy nazywać domem. Z biegiem czasu ta malutka banda sprzedawców pomidorów, która tak bardzo zaangażowała się w słuchanie i wypełnianie Bożych wskazówek, otrzymała możliwość wpływania na ludzi na zaskakującą dla wszystkich skalę.

W latach osiemdziesiątych, odbierając telefony od dzwoniących do Willow ludzi, zauważyłem pewną tendencję: jak refren powtarzały się pytania: "Czy mógłby pan nas szkolić?", "Czy pomógłby nam pan stworzyć taki kościół?". To pastorzy od Dallas po Orlando, od Los Angeles po Seattle, usłyszawszy, co Bóg zdziałał w Willow Creek, dzwonili z prośbą o pomoc.
Prośby tego typu pojawiały się coraz częściej, ale w tamtym okresie byłem tak zajęty prowadzeniem Kościoła Willow, że nie czułem, bym miał do powiedzenia cokolwiek, co pomogłoby tym pastorom. Wraz z innymi przywódcami Willow byliśmy tak pochłonięci wypełnianiem misji, którą powierzył nam Bóg, że nie przestawałem oceniać, jak wywiązujemy się ze swoich zadań. Byliśmy całkiem zadowoleni z tego, że w South Barrington wciąż suniemy naprzód, pozwalając, by inni szli własną drogą.

Jeden z pastorów przedstawił jednak ofertę, której odrzucić nie mogłem. Siedziałem w swoim biurze, kiedy zadzwonił telefon, i po kilku sekundach kurtuazyjnej rozmowy pastor, z którym rozmawiałem, przeszedł do sedna.

- Jestem tak zdeterminowany, żeby wykorzystać zdobyte przez wasz zespół doświadczenie w zakresie przywództwa - mówił błagalnym głosem - że przylecę w dogodnym dla was terminie do Chicago na własny koszt, jeśli tylko zechcecie się ze mną spotkać.

Zacząłem wyliczać przyczyny, dla których jego plan miałby zakończyć się niepowodzeniem: byłem zbyt zajęty, nie wiedziałem niczego konkretnego, czym mógłbym się podzielić, koncentrowałem się jedynie na South Barrington.

Była to jednak litania kiepskich wymówek.

- Wiem, że na pewno nie jestem pierwszym pastorem, który tu dzwoni… - powiedział.
- No nie - przyznałem.
- Zatem może stworzyłby pan listę jakiegoś tuzina pastorów, którzy się z panem kontaktowali - zaproponował - i poświęcił tylko jeden dzień na szkolenie nas wszystkich jednocześnie? Z przyjemnością zorganizuję to spotkanie. Można byłoby wynająć salę konferencyjną w miejscowym hotelu, tak aby nie zajmować wszystkich pomieszczeń w kościele Willow. Pan musiałby się tylko pojawić i przez cały dzień odpowiadać na pytania. Ja zajmę się resztą!

Człowiek był zdecydowany na wszystko. Nie miałem wyjścia - musiałem się zgodzić.

- Jeśli zgadza się pan załatwić wszystkie sprawy organizacyjne - powiedziałem, ustępując - to chętnie się pojawię. Proszę przesłać mi kilka opcjonalnych terminów i zabierajmy się do pracy.

Kilka tygodni później wszedłem do hotelowej sali konferencyjnej, gdzie czekało na mnie dwudziestu pięciu poważnych pastorów, którzy byli zdecydowani doskonalić swoje umiejętności przywódcze. Poziom zaangażowania był wysoki, padały mądre pytania, a uczestnicy wzajemnie się inspirowali. Gdy spojrzałem na zegarek, była czwarta po południu. Dzień minął, nie wiem nawet kiedy.

Tego wieczora miałem jeszcze coś do zrobienia w Willow. Kiedy wyszedłem z hotelu i wracałem do kościoła ulicą Algonquin, dobiegły mnie dwa Boże słowa, które były tak wyraźne jak żaden z dotychczasowych szeptów. "Służ pastorom" - powiedział Pan. I tyle. "Służ pastorom".

Gdy tylko dotarło do mnie znaczenie tej wiadomości, powiedziałem:

- Jeśli masz, Panie, na myśli to, czym się zajmowałem dzisiaj, to nie ma żadnego problemu! Zaczynam rozumieć sens inwestowania w innych przywódców i jeśli chcesz, abym właśnie na to przeznaczył część swojego czasu i energii, to tak właśnie uczynię. - Wprawdzie zdawałem sobie sprawę, że zastosowanie się do tej wskazówki może skomplikować moje życie i posługę pastorską, ale komunikat był jasny, a ja nie mogłem zaprzeczyć, że to, czego doświadczyłem w pokoju konferencyjnym, miało ogromną moc. Bóg wydał jasne polecenie, a ja byłem ciekaw, dokąd dojdę, gdy je wykonam.

Kierowani chęcią pomocy jak największej liczbie pastorów miejscowych kościołów i pragnieniem, by każda wspólnota mogła poczuć się wyjątkowo, założyliśmy w następnych latach Stowarzyszenie Willow Creek. Gdy liczba zrzeszonych kościołów zaczęła sięgać tysiąca, pięciu, dziesięciu tysięcy i więcej, myślałem: "Niezmiernie się cieszę, że Bóg chętnie do nas przemawia, że troszczy się o nas, swoje dzieci, i szeptem wskazuje drogę, którą według Niego powinniśmy kroczyć".

"Duchowo żywy" i "przepełniony pokojem" - gdybym miał opisać tamten okres swojego życia, użyłbym właśnie tych dwóch sformułowań. Jednak gdy idzie się z Chrystusem, podmuchy wiatru w naszym świecie mogą szybko i znacząco zmienić kierunek.

Minęło kilka lat, a ja zauważyłem kolejną tendencję w rozmowach telefonicznych, które odbywaliśmy w Willow: kiedyś odbieraliśmy telefony od pastorów z Dallas, Orlando, Los Angeles i Seattle, a teraz - z Londynu, Frankfurtu, Sydney i Singapuru. Rozpoczęła się nasza międzynarodowa ekspansja.

Zacząłem odbywać podróże do wielu miejsc na całym świecie, gdzie pełni oddania pastorzy byli wręcz głodni wiedzy o rozwoju umiejętności przywódczych. Któregoś roku podczas szczególnie trudnej podróży do Europy Zachodniej, trafiłem do Lucerny w Szwajcarii, gdzie na lokalnej konferencji na temat przywództwa miałem przemawiać do czterystu pastorów. Walcząc z wyczerpaniem, zacząłem się poważnie zastanawiać, czy rzeczywiście powinienem przyjmować tak wiele napływających z całego świata zaproszeń.

Po mojej prawie sześciogodzinnej sesji na scenę wszedł pewien lider uwielbienia. Zająłem miejsce w rzędzie na przedzie w wielowiekowym szwajcarskim sanktuarium, w którym odbywała się konferencja, ale myślałem już tylko o tym, aby jak najszybciej znaleźć się w hotelu i wyciągnąć na łóżku. Jednak nie miało to nastąpić zbyt szybko. Lider miał w planach coś więcej niż tylko zaintonowanie końcowej pieśni.

- Myślę, że powinniśmy tu pozostać jeszcze przez kilka minut - powiedział, przygrywając cichutko i nabożnie na gitarze, roztaczając wokół ducha uwielbienia, którego wyraźnie nie czułem.

Spojrzałem na niego podejrzliwie, jak gdyby jego spontaniczna decyzja o przedłużeniu konferencji była w bezpośredniej opozycji do mojego cichego wołania o sen. Bolało mnie gardło, doskwierał ból w plecach, ciążyła głowa i jedyne, czego pragnąłem, to materac. Słowa lidera znów przerwały moje myśli:

- Będę grał tak długo, jak będzie trzeba, aby Bóg miał szansę przemówić do tych z nas, którzy chcą go teraz usłyszeć.
- Nieee! - zaprotestowałem w myślach. - Nie graj tą kartą. - Głowa opadła mi na dłonie. Byłem nieprzytomny ze zmęczenia. - Zrób nam wszystkim przysługę - pomyślałem - i zakończ już to spotkanie.

Bez rezultatu. Człowiek był przekonany, że Bóg próbuje do kogoś przemówić. W akcie olbrzymiego rozdrażnienia wymamrotałem cicho:

- Boże, jeśli to ja jestem tym, który powstrzymuje go od zakończenia konferencji, przemów do mnie i miejmy to już za sobą.

I mogę Was z ręką na Biblii zapewnić, że Bóg rzeczywiście do mnie przemówił - nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
- Z przyczyn, których nie musisz rozumieć - powiedział - wzywam cię do służenia przywódcom Kościoła poza granicami Stanów Zjednoczonych. Nie obiecuję, że będzie łatwo. Tak naprawdę będzie to od ciebie wymagało więcej poświęcenia niż wszystko, czego do tej pory od ciebie chciałem, ale nakazuję ci… służ przywódcom Kościoła na całym świecie - gdziekolwiek tylko dam ci szansę.

I w ten właśnie sposób w piętnaście krótkich sekund jeden niewinny szept wywrócił do góry nogami większą część mojego życia.

Choć gdy siedziałem w pierwszym rzędzie tego historycznego szwajcarskiego sanktuarium, wszystko wydawało mi się dość zniechęcające, szedłem z Bogiem już zbyt długo, by nie zrozumieć, że nawet te trudne zadania są cenne. Nawet gdy Pan wymaga od nas poświęcenia, nie pozostawia nas bez opieki i miłości. Jednak nigdy bym nie przypuszczał, że ten jeden szept tak bardzo skomplikuje mi życie na następne dwadzieścia lat: czas spędzony z dala od rodziny był trudniejszy, niż myślałem; niezależnie od wszystkiego musiałem radzić sobie ze swoimi obowiązkami w Willow, a oprócz tego fizyczne i psychiczne obciążenie wywołane zbyt częstym przekraczaniem stref czasowych było większe, niż mogłem się spodziewać. Naprawdę, zastosowanie się do "szeptu z Lucerny" zaprowadziło mnie na skraj samotności i rozpaczy. Częściej, niż się teraz przyznaję, prosiłem Boga, by zmienił lub cofnął swoje życzenie. Jednak, co ciekawe - i irytujące - nigdy nie odpowiedział na tę modlitwę.

Gdy to piszę, wciąż odczuwam zmęczenie spowodowane zmianą stref czasowych po ostatniej podróży do Azji. Czy czułem Bożą obecność i łaskę? Absolutnie! Czy byłem posłuszny Jego poleceniom? Tak. Czy zdarzały mi się chwile rozbawienia? Tak. Ale czy z radością usłyszałbym kolejny szept, który od dnia dzisiejszego zwalniałby mnie z obowiązku międzynarodowej posługi? Uwierzcie, że tak.

Szepty mogą być niebezpieczne. Czasem, stosując się do nich, płacimy wysoką cenę. Szept, który Bóg skierował do swojego Syna - nakazujący, aby zstąpił na ziemię i zbawił ludzi - wiązał się z wysoką ceną. Jak się przekonamy w kolejnych rozdziałach, szepty wymagające od nas ogromnego poświęcenia nie pozwoliły przez wieki umrzeć marzeniu o Królestwie Niebieskim. Nie powinno zatem nikogo dziwić, że niektóre z nich rzucają nas na kolana i jak nic innego pogłębiają naszą wiarę. I niech tak będzie. Żyjemy tylko raz i zdecydowanie bardziej wolałbym pewnego dnia stanąć przed Bogiem w przekonaniu, że wykonałem Jego polecenia tak dobrze, jak tylko mogłem, niż ze świadomością, że nie zwracałem uwagi na Jego głos i ignorowałem co trudniejsze do zrealizowania wskazówki. I wciąż wracam do tego, od czego wszystko się zaczęło, czyli do wiersza, który wyrecytowałem pannie Van Solen:

O ucho Samuela proszę, o Niezmierzony,
O ucho otwarte proszę i wołam.
Niech słuch mój będzie wyczulony;
Niechże Twe słowa usłyszeć zdołam.
Jak Samuel chcę odpowiedzieć na wezwanie
I być zawsze na Twoje zawołanie.


Zobacz także
ks. Cezary Korzec

W historii relacji między Bogiem a jego ludem rozpoczyna się nowy etap objawienia chwały i powszechnej znajomość Boga. Chwała Boża nie jest znakiem jego triumfu, niszczącej potęgi, lecz objawieniem jego życzliwej obecność dla swego ludu. Świadczy o tym cała historia Wyjścia z Egiptu i wędrowania po pustyni, Bóg jest ze swoim ludem w obłoku. To doświadczenie obecność stanie się udziałem „wszelkiego ciała”. Obecność Boga jest „wszech-udzielająca” się.

 
Jacek Prusak SJ

Najprostszym sposobem odróżniania superego od sumienia jest wskazanie na różnicę pomiędzy „powinieneś” bądź „musisz/nie wolno ci” a „chcę/pragnę” jako imperatywów. Kierowanie się w życiu sumieniem oznacza więc coś więcej niż podejmowanie właściwych decyzji czy też postawienie na niego w sytuacji, w której błądzi osąd naszego rozumu albo formalnych autorytetów. W sytuacji konfliktu między głosem własnego sumienia a nauczaniem Kościoła sumienie pyta: „Gdzie jest praw­da, kto ma rację?”.

 
ks. Zenon Klawikowski SDB
W naszych czasach nie sposób mówić o procesie wychowania ku pełni człowieczeństwa bez poruszenia problemu ludzkiej cielesności. Współczesność jest w szczególny sposób skoncentrowana na wymiarze zewnętrznym oraz biologicznym osoby ludzkiej. Stawiane są więc pytania o znaczenie ciała ludzkiego dla rozwoju i wychowania człowieka.
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS