logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Christoph Theobald
Rozeznawanie powołania. Odkrycie, wybór, rozwój
Wydawnictwo W Drodze
 


Czy ono na nas „spada” z nieba i jesteśmy „skazani” na określoną rolę społeczną, bez możliwości decydowania?
A może podejrzewamy Boga o to, że zamierza nas „wcisnąć” w przygotowany z góry życiowy gorset?
Jak szukać i znaleźć swoje miejsce w życiu?
 
Odpowiedzi na te pytania pomaga znaleźć książka Christopha Theobalda – oryginalna i głeboka, odpowiednia na czasy przemian, jakie obecnie przeżywamy. Uczy nas, jak mamy odkrywać w naszym życiu chrześcijańskie powołanie „bycia człowiekiem”, meżczyzną czy kobietą, i dostrzegać bogactwo powołań osobistych, które rodzą się w Kościele. 
 

Wydawca: W drodze
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-7033-828-2
Stron: 280
Rodzaj okładki: Miękka

 
Kup tą książkę 
 
 

 

Usłyszeć głos i być posłusznym


Co się dzieje, kiedy rzeczywiście słuchamy „głosu” Boga? Aby właściwie rozumieć to tajemnicze wydarzenie, trzeba starannie wystrzegać się podwójnego błędu: nie należy brać tego, co mówi inny człowiek, i jego głosu za głos Boga (1) ani nie należy mylić własnego głosu z głosem Boga (2). Uwzględniając te szczegóły, możemy zadać pytanie: po czym rozpoznaje się „głos” jako będący głosem Boga. Kwestia nie jest oczywiście prosta. Rozważmy ją z uwagą.

1. Pierwszy krok polega na uświadomieniu sobie, że w tradycji biblijnej słyszeć, jak Bóg mówi i wierzyć w Niego oznacza to samo: „wierzyć” jest identyczne ze „słuchać”, a „słuchać” – z „wierzyć” . Nikt nie rozumiał tego lepiej niż apostoł Paweł, który w swoim słynnym sformułowaniu sprowadza akt wiary do słuchania ( akoe), słuchania tego, kto mówi, a kogo utożsamia z Tym, który upoważnił go do zabrania głosu: „Ale jak mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? W jaki sposób mieli uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jak mieli słyszeć, jeśli nikt im nie głosił? Jak mieli głosić, skoro nie zostali posłani? […] Wiara więc rodzi się ze słuchania...” (Rz 10,14–15).

Aby przybliżyć możliwie najbardziej wiarę i słuchanie, Paweł mówi także o „posłuszeństwie (hyp-akoe) wierze” (Rz 1,5; 16,26). Przyznajmy najpierw, że ten termin, o etymologii którego nie pamiętamy (akoe – słuchanie), może wprowadzać w błąd. Zbyt często, i sygnalizuję to już od początku, mylimy posłuszeństwo z uległością. A posłuszeństwo nie jest aktem podporządkowania się ani poddania przymusowi. Oparte na tajemniczej zdolności fi zycznej i duchowej każdej istoty ludzkiej do uważnego słuchania i zaufania drugiemu człowiekowi (zgodnie z etymologią słowa credere – wierzyć), posłuszeństwo polega na rzeczywistym słuchaniu innego, gdy się do nas zwraca, i odpowiadaniu mu bez przymusu. Historia Samuela i Helego pozwoliła nam już odkryć, że nie odbywa się to bez szukania po omacku. Załóżmy następnie, że naszą pierwszą reakcją jest zainteresowanie tym, co słyszymy od innego, i rozumienie posłuszeństwa wierze jako interioryzacji treści posłania przekazanego przez pośrednika. I tym razem ryzykujemy, że przejdziemy obok sprawy o zasadniczym znaczeniu. „Wierzyć” to nie głównie słyszeć „coś” szczególnego, choćby nawet była to treść wiary, i przylgnąć do niej; nie wykluczając jej oczywiście, ten, kto wierzy, poznaje najpierw „kogoś” innego, w tej samej chwili, kiedy go słyszy. Krótko mówiąc, podstawą „posłuszeństwa wiary” jest proste ludzkie doświadczenie poznania: kiedy na przykład dzwoni telefon i podnosimy słuchawkę, co pozwala nam zidentyfi kować dzwoniącego? Bez wątpienia nie tyle treść, co „głos” mówiącego. Tak też podstawowym organem wiary jest ucho i odwrotnie, prawdziwe słuchanie, to, co Paweł nazywa „posłuszeństwem wiary”, jest sposobem rozpoznania Tego, którego wierzący słyszy i któremu ufa.

2. Wiara-która-słucha – zapis ma przypominać o jedności wiary i słuchania, o czym właśnie mówiliśmy – zakłada, i to jest nasz drugi krok, istnienie kogoś, kto mówi. Jak to jest z tym kimś i z jego głosem? Pojawiająca się tu decydująca różnica prowadzi nas do sedna trudności problemu, o którym chcemy mówić. Słuchać kogoś, kto mówi, to siłą rzeczy słuchać innej istoty ludzkiej, to słuchać kogoś, kto znajduje się obok mnie w odpowiedniej odległości, tak aby jego głos do mnie dochodził. Jego słowo powinno mieć pewną wagę, abym nadstawił ucha i aby przekształciło mnie w osobę wierzącą; powiedzmy na razie, że aby dotarło do mojej głębi, musi mieć pewną wartość ludzką. Spróbujmy wyobrazić sobie sytuację graniczną: żałobę, moment zwątpienia albo dokonywania decydującego wyboru, a zrozumiemy, jakiego rodzaju słowa, dotykające sedna ludzkiej egzystencji, uznamy za wiarygodne. Ale doświadczenie uczy także, że gdy zdarzy nam się powiedzieć innemu coś, co dociera do jego głębi, zwykle nie bardzo zdajemy sobie sprawę, jak to się stało. A on dostrzega wyraźnie, że wypowiadane słowa „przyszły do nas z daleka”, że nie są naszą własnością. Często po prostu sam sposób mówienia jest czymś w rodzaju przyznania, że nie sobie zawdzięczamy wagę wypowiadanych słów, przede wszystkim dlatego, że nie będąc na miejscu drugiego człowieka, nie mamy żadnej pewności, co z naszych słów usłyszy, a czego nie usłyszy, co będzie dla niego dobre, a co nie, w momencie, kiedy mówimy. To doświadczenie odsyła do Tego, który upoważnia nas do zabrania głosu. Stać się człowiekiem wierzącym to usłyszeć i rozpoznać w ludzkich słowach, wypowiedzianych przez siebie samego albo przez innego, „głos” samego Boga.

Ta tajemnicza „postać”, która „mówi” w taki sposób, wzbudza wiele wątpliwości. Kim jest ten Bóg, który „mówi”, upoważniając istotę ludzką do wypowiadania słów radykalnie ludzkich, zdolnych dotrzeć do sumienia bliźniego, i to wypowiadania ich nie w swoim własnym imieniu? Spróbujmy sformułować nasze znaki zapytania.

Często dopuszczamy możliwość istnienia Boga lub mamy wątpliwości na Jego temat; pozostając na tym poziomie, nie jesteśmy w stanie uwierzyć, że ten Bóg mówi. Nierzadko zbyt bezpośrednie, nawet fundamentalistyczne rozumienie Słowa Bożego przeszkadza wierzyć w istnienie Boga. Debata zostaje sprowadzona do teoretycznej kwestii istnienia lub nieistnienia Boga. Nasze Pisma zakładają, że każda istota ludzka rozumie, co oznacza słowo „Bóg”, i że wszyscy jesteśmy otwarci na Jego tajemnicę (zob. Dz 17,22–31). Z naciskiem podkreślają przy tym nierozerwalną więź między Bogiem a Jego słowem (zob. Jon 1,1–2): nasz Bóg jest Bogiem, który mówi, i dlatego właśnie, że mówi, może także zamilknąć, i odwrotnie; Biblia potwierdza to od pierwszej do ostatniej strony.

Pojawia się w związku z tym nowe pytanie, bardziej zasadnicze. Jak rozumieć sformułowania: „Bóg mówi” albo „słyszę Jego głos”? Czy „mówi” w taki sposób, jak mówi istota ludzka? Czy mogę usłyszeć „Jego głos” w ten sam sposób, w jaki słyszę głos ludzki? W punkcie, w którym jesteśmy, lepiej założyć, że nie wiemy zbyt dobrze, co znaczą określenia „słowo Boże” czy „głos Boży”, niż używać ich w sposób powierzchowny. Na to decydujące pytanie odpowiemy w następnym rozdziale, na razie zadowolimy się postawieniem go, zanim zrobimy następny krok.

3. Nie potrafi my natychmiast wyjaśnić, co oznacza, że „Bóg mówi” albo że „Jego głos rozbrzmiewa”, możemy natomiast wskazać, jak rozpoznać, że „głos”, który słyszymy, jest „głosem Bożym”. We wszystkich opisach powołań, które czytamy, podobnie jak w tym, który właśnie analizowaliśmy, „imię” tego, który został wezwany, pojawia się najpierw: „Samuelu, Samuelu!” (1 Sm 3,10), „Abrahamie!” (Rdz 22,1), „Mojżeszu, Mojżeszu!” (Wj 3,4), „Szawle, Szawle!” (Dz 9,4; 22,7; 26,14) itp. Zazwyczaj imię nadają dziecku rodzice, wpisując w ten sposób malca w rodzinną genealogię i uznając jednocześnie jego niepowtarzalność, do której odwołują się za każdym razem, gdy zwracają się do niego po imieniu. Imię nadaje nam istnienie społeczne i jednocześnie pokazuje, że tajemnica każdego z nas się do tego nie ogranicza. Nadanie komuś imienia albo zawołanie go po imieniu oznacza akt rezygnacji z prawa własności w stosunku do niego albo przynajmniej dystans wynikający z jego tajemniczej niepowtarzalności. Ale wiemy także, że możemy używać imienia bliźniego do sprawowania nad nim władzy. Zawsze będę pamiętał, jak dyrektor gimnazjum – musiałem być chyba w drugiej klasie – postanowił przerwać konfl ikt, przenosząc uczniów; spotkawszy się z powszechną odmową, zwrócił się do mnie, przechodząc ze zwyczajowego „pan” na „ty” i mówiąc do mnie po imieniu. Zaskoczony, wyprowadzony z równowagi, „posłuchałem”... To upokorzenie pozwoliło mi nagle zrozumieć, jak potężny wpływ, szkodliwy lub dobroczynny, może wywierać wezwanie po imieniu. Siła wzywającego wyraża się także poprzez brzmienie jego głosu: może on uwodzić, grozić, manipulować, ale także wyzwalać.

Ten prosty przykład pozwala zrozumieć, że nadanie imienia wykracza daleko poza ludzkie doświadczenie wyboru imienia dla kogoś lub nazwania go jego imieniem: imię jest tym elementem języka, który znajduje się najbliżej absolutnie niepowtarzalnej tajemnicy życia każdego z nas. Czy zauważyliśmy, że podczas trzech pierwszych wezwań Samuel nie słyszał swojego imienia? Narrator trzykrotnie wspomina, że Pan zawołał Samuela, który odpowiedział „Oto jestem” i natychmiast udał się do Helego. Dopiero za czwartym razem precyzuje: „Pan przyszedł, stanął [podkreślając w ten sposób, że był w zasięgu głosu] i zawołał tak, jak poprzednio: Samuelu, Samuelu!”. Przy trzech pierwszych wezwaniach Samuel nie usłyszał swojego imienia; Heli miał z pewnością zwyczaj wołać dziecko od chwili jego przybycia do świątyni, gdy potrzebował pomocy. Samuel odpowiada najpierw z przyzwyczajenia do służenia Helemu.

Często słyszymy innych, nie słuchając ich naprawdę. Aż do dnia, gdy jedno słowo – nasze imię – odsyła nas do naszej własnej tajemnicy, tajemnicy, która czyni z nas byt jedyny w swoim rodzaju, a jednak wykracza poza nas nieskończenie. Możemy wtedy odpowiedzieć w prawdzie: „Oto jestem”. Takie wezwanie jest niewątpliwym znakiem, pozwalającym rozpoznać „głos” Boga. Albo, inaczej mówiąc: Ewangelia (eu-aggelion), ta nowina (-aggelion) o radykalnym dobru (eu-), okazuje się absolutnie nowa za każdym razem, gdy ktoś, wezwany swoim własnym imieniem, słucha jej naprawdę. Ta Dobra Nowina zabrzmiała po raz pierwszy w opisie stworzenia (Rdz 1–2,3), które, od pierwszego dnia, pozwala dostrzec radykalne dobro: „I widział Bóg, że światłość jest dobra… I widział Bóg, że wszystko, co stworzył, było bardzo dobre”. Ale to dobro powinno objąć każdą istotę ludzką; dopełnia się to w Apokalipsie, gdy każdy zwycięzca otrzymuje, wraz z ukrytą manną, biały kamyk z wypisanym na nim nowym imieniem, „którego nie zna nikt poza tym, kto je otrzymuje” (Ap 2,17).

4. Jak osiągnąć taką umiejętność słuchania w sytuacji zawsze nieprzewidywalnej? Tylko opowieść biblijna może nam to pokazać, ponieważ tylko ona może mówić konkretnie o najbardziej decydujących dla naszego życia wydarzeniach. Czytelnik dostrzega działanie tej wyjątkowej siły w historii Samuela.

Po opisie stworzenia opowieść biblijna pokazuje zarazem dwoistość charakteryzującą wszelkie ludzkie „płodzenie” i zwycięstwo nad nią Bożej dobroci. Zarówno w relacjach Elkany i Anny oraz w ich związkach z dzieckiem, jak i w stosunkach między Helim, jego synami i Samuelem chodzi o „przygodę rodzicielską”: oddanie Bogu swojego pierworodnego w przypadku Anny i Elkany – „zaprowadzę go do Szilo i przedstawię Panu, aby już tam pozostał na zawsze” (1 Sm 1,22) czy fatalne odwrócenie ról w kapłańskiej genealogii Helego – „Dlaczego szanujesz bardziej swoich synów aniżeli Mnie?” (1 Sm 2,29). A jednak niespodziewanie rezultat okazuje się pomyślny, bo dzięki Helemu następuje to, co stało się możliwe za pośrednictwem Anny i Elkany: wypełnienie Słowa Bożego (1 Sm 2,23). Żadne przejście od poprzedniego do następnego pokolenia nie jest możliwe bez pokonania etapu „nieporozumienia”, trzeba dodać – szczęśliwego „nieporozumienia”, bo powoduje ono, że Samuel – i każdy z nas – znajduje w sobie samym dostęp do jedynego w swoim rodzaju słuchu, na którym opiera się jego niepowtarzalność. Oto wydarzenie niemożliwe do przewidzenia, a jednak oczekiwane, które jedynie opowieść biblijna może uczynić wiarygodnym.

W dawnych społecznościach, opartych przede wszystkim na ciągłym następstwie pokoleń, wydarzenie wezwania wprowadzało wyzwalającą przerwę i czyniło tego, kto usłyszał wezwanie, współczesnym Bogu i obecnym dla siebie samego. W naszych społeczeństwach, zazdrośnie strzegących niepowtarzalności każdej jednostki, zmagających się ze zmianami składu rodzin i lukami pokoleniowymi, potrzebujemy „przewodników” jak Heli, aby mieć dostęp do wewnętrznego słuchu tego samego typu. Czasem nieoczekiwanie spotykamy takie kobiety czy mężczyzn; niekiedy ktoś gra tę rolę w relacji istniejącej od dawna: za pomocą słowa, którego wagę rzadko sam jest w stanie ocenić, prowadzi drugiego człowieka ku jego własnej egzystencji, przekazuje mu klucz pozwalający otworzyć jego własną wewnętrzną bramę, być może usłyszeć tam głos Boga i wyjąkać odpowiedź. Od tej chwili wzajemna relacja nie jest już taka, jak przedtem: staje się symetryczna i zdumiewająco swobodna, bo każdy ma odwagę powiedzieć prawdę i wysłuchać jej z ust bliźniego, nawet młodszego. Tą prawdą jest„znajomość Pana” (1 Sm 2,12; 3,7) albo posłuszeństwo: „On jest Panem! Niechaj postąpi, jak Mu się podoba!” (1 Sm 3,18).


Zobacz także
Małgorzata Tadrzak-Mazurek
Kiedy rodzice poświęcają swoje życie wyłącznie dzieciom, tak bardzo podporządkowują się ich potrzebom, że nie pielęgnują nawet własnej więzi małżeńskiej, to gdy nadchodzi czas ich odejścia z domu rodzinnego, wszelkimi sposobami starają się temu zapobiec. I nie zawsze czynią to świadomie. Ba, bardzo często chcą naprawdę dobrze, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że rujnują życie swojego dziecka, zamykając mu drogę do szczęśliwego dorosłego życia.
 
Robert Więcek SJ

Życie nie ma sensu, jeśli nie ma bliskiego człowieka, bliskiej relacji, więzi. Bliskość oznacza zażyłość, współbrzmienie, współdzielenie. Ona dodaje smaku i kolorytu. Sprawia, że człowiekowi „chce się żyć”. Bliskość śmiało można nazwać miłością, wszak to ona sama z siebie nadaje sens. W niej kolory są jeszcze bardziej wyraźne, dźwięk brzmi najczystszą nutą, a słowa nasączone są prawdziwym znaczeniem.

 
s. Anna Maria Pudełko AP

Sam moment spotkania z Jezusem, ponownego ujrzenia Jego oblicza po trzech dniach trwogi, tak opisuje św. Jan Paweł II w Rosarium Virginis Mariae n. 10: "Czasem będzie spojrzeniem pytającym, jak po Jego zaginięciu w świątyni: "Synu, czemuś nam to uczynił?" (Łk 2, 48)". Spojrzenie pytające nie ocenia, nie osądza, nie skreśla, nie rani…

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS