Ważne powody
Przede wszystkim nie rozumiem, z jakiej racji ktoś miałby wejść do księgarni po to, aby kupić książkę o cierpieniu.
Jeśli tak zrobi, to oczywistym jest, że ma nadzieję znaleźć w tej książce jakąś wskazówkę, odpowiedź. Być może liczy na to, że wpadnie na swego rodzaju podręcznik, który pomoże mu przezwyciężyć jego własny ból i podpowie, jak wydostać się z sytuacji będącej źródłem cierpienia. Jest jeszcze druga, grosza możliwość – zechce podarować książkę przyjacielowi przeżywającemu kryzys: komuś w żałobie, w separacji, w chorobie, w depresji…
Gdybym wiedział jak przezwyciężyć cierpienie, nie publikowałbym tej książki, a udostępnił ją dla wszystkich w sieci.
Albo jeszcze lepiej: zważywszy, że i ja muszę się z czegoś utrzymać, a uprawiam zawód pisarza i teologa, napisałbym książkę do wydania – za symboliczną kwotę – w dziesiątkach milionów egzemplarzy. Tymczasem nic z tego, nie wiem jak przezwyciężyć cierpienie, nie wiem dlaczego cierpimy, nie wiem też czemu Bóg, pozornie, nie zajmuje się tą kwestią. A najdziwniejsze jest to, że nawet inna książka, powszechnie znana i studiowana, książka, o której my, poszukujący Boga, sądzimy, że powstała z Bożej inspiracji – Biblia, nie oferuje żadnych rozwiązań.
Powód następny: nie jestem adwokatem Boga, a Bóg, jeśli już musi, może całkiem śmiało obronić się sam. Ileż to razy z powodu moich przekonań zdarzyło mi się być przyciśniętym do muru przez osoby, które, przeżywając momenty prawdziwej tragedii, dawały upust swej złości wobec Boga zasypując mnie pytaniami i oskarżeniami. Tak jakbym miał gotowe odpowiedzi, jakby światem rządziła ścisła i absolutna logika, tak jakby Bóg musiał się zawsze tłumaczyć! Tok rozumowania jest prosty: wy, katolicy, mówicie, że Bóg jest dobry. A zatem, skąd pochodzi cierpienie, a zwłaszcza cierpienie niewinnych?
Jak zobaczymy późnej, odpowiedzi nastawione na obronę Boga za wszelką cenę pozostawiają posmak goryczy oraz poczucie frustracji. Kolejny powód związany jest z moim charakterem.
To tak boli mówić o cierpieniu! Tak jak wszyscy, ja również przeżyłem chwile tępego bólu i myślałem, że od niego umrę. Teraz mam już te chwile w dużej mierze za sobą, przynajmniej na dzień dzisiejszy. Mówienie o cierpieniu otwiera jednak na nowo starą ranę, tak samo jak wtedy, kiedy na zmianę pogody od wilgoci zaostrzają się dolegliwości i blizny. Nie, nie lubię mówić o cierpieniu. (A jeszcze bardziej – przeżywać go). I wizja spędzania czasu na robieniu tego nie napawa mnie entuzjazmem. Lepiej iść pojeździć na nartach. Dobrze: powody, by nie pisać są liczne i ważne. Jestem naprawdę szczęśliwy. Odłożę to jeszcze na kilka lat.