logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
o. Mirosław Pilśniak OP
Spotkać Go, czy to możliwe?
List
 


O pożytku z pocieszania
 
Ze spowiedzią i Jasną Górą wiąże się też inne zdarzenie.
Muszę przyznać, że od pewnego czasu spowiadanie ludzi stało się dla mnie bardzo męczące. Uważałem i wciąż uważam, że spowiedź to spotkanie z Panem Jezusem, powrót do Przymierza przez przeproszenie, przyjęcie darowania win i przebaczenia Bożego. Dlatego też często irytowało mnie przesadne skupianie się na sobie penitentów, że ktoś nie przychodzi pojednać się z Panem Bogiem, tylko opowiadać o tym, jaki jest beznadziejny i jakie ma kłopoty. To dobrze, że czasami chce z kimś o tym dłużej porozmawiać, ale przecież ze spowiedzią ma to niewiele wspólnego. Nie przychodzi się przecież do spowiedzi dla siebie, aby lepiej się poczuć, ale po to, by odnowić relację z Kimś, komu zadało się ból. Nie umiałem w sobie przezwyciężyć tego negatywnego nastawienia do niektórych penitentów.
 
Tak się złożyło, że przyszło mi prowadzić grupę akademicką podczas pieszej pielgrzymki z Warszawy na Jasną Górę. Ponad dwieście osób i ja sam. Oznaczało to tyle, że sam mam wyspowiadać te dwieście osób i to w dziesięć dni! A niemal każdy, wykorzystując czas pielgrzymki, specjalnie przygotowuje się do dłuższej rozmowy z księdzem. Bardzo lubię pielgrzymować, ale to jedno odbierało mi chęć wędrowania. Wygłosiłem więc na początku dwie konferencje o pożytkach wynikających z krótkiej spowiedzi. Trochę poskutkowało, ale tylko trochę. Ostatnią osobę wyspowiadałem rano w dzień wejścia na Jasną Górę. Mogłem spokojny wchodzić do Częstochowy. Planowałem pomodlić się w kaplicy. Mój rodzony tato zaplanował niespodziankę, że w tym samym dniu odwiedzi swoje rodzinne strony w okolicach Częstochowy i przy okazji spotka się ze mną. Umówiliśmy się na godzinę 12.00, ale tato - w gorącej wodzie kąpany - był już około 10. Ja w planach na ten dzień szukałem chwili, kiedy mógłbym wśliznąć się do kaplicy Matki Bożej i osobiście pomodlić - w ten sposób podsumowując pielgrzymkę. Ale całe przedpołudnie było zajęte. Po Mszy św. w południe znów spotkałem się z tatą, by go odprowadzić. Na 16.30 miałem zaplanowany powrót, a była już godzina 15.00. Chciałem jeszcze chwilę spędzić w kaplicy, by mieć z tej pielgrzymki coś dla siebie. Pobiegłem więc przed obraz... a tu wchodzi kolejna pielgrzymkowa grupa.
 
Do zakrystii wylewał się tłum. Nie sposób było się wcisnąć: wszystkie wejścia były zablokowane. Po jakimś czasie rozluźniło się i wkradłem się do kaplicy. Usiadłem i wyjąłem różaniec. Gdy odmawiałem trzecie „Zdrowaś Mario", podszedł do mnie jakiś zakonnik i zapytał: „Ksiądz?". „Tak" - odpowiedziałem. „To chodź spowiadać" - usłyszałem. Zostało mi tylko pół godziny i jeszcze mam spowiadać?! Tyle spowiadałem w czasie tej pielgrzymki! Zapowiadało się, że utknę w jakimś konfesjonale do wieczora. Poszedłem za nim, ale okazało się, że nie chce mnie posadzić w kofensjonale, żebym spowiadał pielgrzymów, ale to on potrzebuje spowiedzi. A właściwie nie spowiedzi, ale pociechy. Jest w nim głęboki niepokój i potrzebuje pociechy. „Tylko nie pocieszanie! - pomyślałem. - Walczyłem przez całą pielgrzymkę z takim myśleniem, że spowiadanie się to szukanie pocieszenia, a on, na koniec, zabiera mi resztę mojego wolnego czasu przeznaczonego na modlitwę, i chce, żebym go właśnie pocieszał..." No i pocieszałem go... Chciałem wrócić do kaplicy na ostatnie pięć minut i znowu zastałem tłum. Nie dało się wejść.
 
Z jednej strony, niby nic z tej pielgrzymki dla siebie nie miałem, ale z drugiej, wróciłem z niej z niesamowitą ulgą i z odkryciem, że spowiedź to przecież również pocieszanie. Od tej chwili wszystko się zmieniło. Teraz siedzę w konfesjonale, słucham i pocieszam. Nie stresuję się tym. Z moich pielgrzymkowych planów nic nie wyszło, ale w zamian dostałem niezwykłą, a przy tym trwającą cały czas, łaskę cierpliwości. Zmieniło się moje podejście do spowiedzi. Pan Jezus mnie spotkał i powiedział mi poprzez to zdarzenie, abym pocieszał, więc pocieszam.
 
Wędrowiec
 
Guardini proponuje następujący eksperyment myślowy: wyobraź sobie spotkanie z Chrystusem. Idziesz samotnie w góry. Na szlaku spotykasz wędrowca, który idzie w tę samą stronę. Zaczynacie iść razem. Wydaje się interesującym, mądrym człowiekiem. Rodzi się między wami nić sympatii - cieszysz się, że ktoś taki idzie z tobą. W którymś momencie zwraca się do ciebie: "Jestem Synem Bożym. Jeśli mi zaufasz, osiągniesz zbawienie, jeśli nie - utracisz je". Każdy z nas musi przeprowadzić z Nim ten dialog, musi stanąć przed dylematem: zaufać Mu czy nie. Wędrowiec wydaje się być naprawdę zajmującym człowiekiem, ale przecież Go nie znam. Jest sympatyczny, ale co, jeśli mnie oszukuje? A jeżeli rzeczywiście jest Zbawicielem?
 
Jeśli kłamie, wygram opuszczając Go, a przegram pozostając, bo pójdę za fałszywym zbawicielem, których dziś przecież nie brakuje. Jeżeli jednak to, co mówi, jest prawdą, odchodząc stracę swoją życiową szansę. Ilość danych, które posiadam w takiej sytuacji, jest zawsze niewystarczająca, dlatego muszę zaryzykować. Jak poznać, czy to prawdziwy Zbawiciel? Kryterium jest Ewangelia; trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to, co wybieram, jest z nią zgodne, czy nie. Wybierając Ewangelię, dajemy Jezusowi możliwość działania; wybierając dobro, wybieram Chrystusa. Zwykle wybór zgodny z Ewangelią będzie trudniejszy niż inne możliwości.
 
Kiedy miałem 17 lat i pojawiły się we mnie pierwsze dylematy dorosłego życia, uświadomiłem sobie, że to naprawdę fatalnie, że będę musiał umrzeć. Pomyślałem, że śmierć to największa pułapka życia - skoro ma mnie spotkać coś takiego, lepiej byłoby w ogóle nie istnieć. Spotykam się z ludźmi, uprawiam sport, zachwycam się przyrodą i z tego wszystkiego trzeba będzie zrezygnować, trzeba będzie umrzeć. Przecież to bez sensu. Ale od takiego myślenia wyzwala nas Pan Jezus. On przyszedł, żeby z czegoś tak bezsensownego jak śmierć uczynić bramę życia. Bramę do świata, którego nie jestem sobie w stanie wyobrazić, ale w którym będę miał pamięć, tożsamość, swoje ciało i wszystkie te chwile, w których On działał tutaj.
 
Chrystus jest Kimś, kto nadaje sens wszystkim moim wyborom. Każdy mój krok za Nim robię po to, by On mógł działać. On działa już teraz, a ostatecznym Jego działaniem będzie przeprowadzenie mnie przez granicę śmierci. Śmierć to najsensowniejsza rzecz na świecie zrobiona z czegoś zupełnie bezsensownego.
 
o. Mirosław Pilśniak OP
- dominikanin, duszpasterz „Spotkań Małżeńskich", wykładowca teologii rodziny i etyki w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym oo. Dominikanów. Opiekun fundacji „Sto pociech".
 
 
Zobacz także
Ks. Rafał Masarczyk SDS

Dojrzała osobowość i dojrzałe sumienie, jak to ładnie pisze ks. prof. Marian Wolicki, potrafi "ukazać danemu człowiekowi bezbłędnie wartości możliwe do zrealizowania dla niego, a tym samym napełnia jego życie głębokim poczuciem sensu". Dojrzałość polega więc na tym, że bardziej koncentrujemy się na świecie wartości i sensu, co zapewnia nam pełną i prawidłową samorealizację. Człowiek dojrzały umie odkryć prawdziwe wartości, a także je zrealizować. Czy taka postawa eliminuje w zupełności poczucie winy i grzechu?

 
Ks. Rafał Masarczyk SDS
Prawdziwie sakrament pokuty, czyli nasze pojednanie się z Bogiem i z ludźmi nie dokonuje się dopiero przy konfesjonale, ale rozpoczyna się już wcześniej w sercu nawracającego się człowieka. Uświadomienie sobie własnych win, pragnienie ich szczerego wyznania i odpokutowania, zobowiązuje grzesznika do przyjęcia wszystkich elementów sakramentu pojednania...
 
Ks. Mariusz Pohl
W rzadko którym fragmencie Pisma Świętego lepiej widać, jak Bóg ceni i szanuje człowieka, zapraszając go do współpracy w swoim dziele. Bóg w swoim żniwie, czyli dziele głoszenia Ewangelii i zbawienia człowieka, nie chce obyć się bez nas, lecz korzysta z naszego zaangażowania. 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS