logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Bożena Grzebień
Św. Florian - patron od ognia
Posłaniec
 


Św. Florian - patron od ognia
(4 maja)

Św. Florianie, miej ten dom w obronie, niechaj płomieniem od ognia nie chłonie! Taki napis, a także figurę świętego umieszczali na swych kamienicach mieszkańcy dawnego Krakowa. Przybysze niemieccy formułowali tę prośbę o opiekę w całkiem inny sposób: Heilig Florian, schutze mein Haus und zunde das andere an!, czyli: Św. Florianie, oszczędź mój dom i podpal inny. Widać panowało wśród nich przekonanie, że bezlitosne płomienie muszą zebrać swoje żniwo.

Plagą dawnych miast były pożary. Co gorsza, o regularnej straży ogniowej nikomu się wtedy jeszcze nie śniło, a ciasna zabudowa ulic, brak wodociągów, wreszcie sam materiał, z którego wznoszono domy - głównie drewno i słoma - przekreślały szanse człowieka w walce z żywiołem ognia. Nie znaczy to wcale, że nasi pra, pradziadowie biernie przyglądali się swym trawionym przez płomienie domostwom. Do obrony przed ogniem poprzez sprawowany urząd zobowiązane były konkretne osoby. W dawnym Krakowie był to najpierw tzw. hutman ratuszny, który o wiele rzeczy w mieście musiał mieć staranie, a do jego powinności należało, aby dla wszystkich przypadków i rządu, tak niebezpieczności, jako gwałtów, ognia i wszelkiego ochędóstwa dla zarazy przez smrody, gnoje i błota, w mieście pilnie doglądał. W czasach nieco późniejszych sami mieszkańcy mieli obowiązek ochrony swych domów przed pożarami. Właściciele co dziesiątego domu - stąd nazwa "dziesiętnicy dozorców cyrkułowych" - mieli sprawować dozór nad porządkami i bezpieczeństwem od ognia w owych dziesięciu domach. Magistrat wydawał przepisy, mające zapobiec pożarom. W każdej kamienicy, we wszystkich pałacach, klasztorach i w każdym domie mają być pod dachem naczynia wodą napełnione i w porządki ogniowe, tj.: drabinę, osękę, żelazem okutą, sikawkę ręczną i przynajmniej w parę wiaderek skórzanych lub drewnianych, każdy posesor domu lub kamienicy niezwłocznie opatrzyć się i te na zawsze w sieni kamienicy utrzymywać powinien, a po strychach nikt się nie ma ważyć składać słoniny, słomy, siana i żadnych innych palnych rzeczy. Przed domami pobudowano kamienne pachołki z okrągłymi zagłębieniami, by można było gasić w nich pochodnie. Strażnik na Wieży Mariackiej czuwał dzień i noc wypatrując, czy nie pojawiają się gdzieś groźne języki ognia. Do swej dyspozycji miał czerwoną chorągiewkę za dnia i czerwoną latarnię w nocy, dzwon w który uderzał, no i oczywiście trąbkę. W wypatrywaniu ognia w nocy pomagali stróże nocni, tzw. "halabardnicy", którzy w przypadku dostrzeżenia gdzieś pożaru mieli najpierw obudzić wszystkich mieszkających w pobliżu, potem zaś pędzić co sił pod wieżę i za pomocą zwisającego z niej drutu powiadomić strażnika o niebezpieczeństwie. W różnych prawnych uregulowaniach nie zapomniano także o typowych ludzkich reakcjach i starano się je kształtować, przewidując nagrody i kary w zależności od zachowania się mieszkańców w czasie pożaru. I tak np. w kasie miejskiej na tego, kto pierwszy dobiegł do pożaru z wiadrem wody, czekała nagroda. Jeśli zaś ktoś zjawił się przy pożarze bez narzędzia ratunku, ryzykował więzienie. Łaziebnicy wraz z czeladnikami obowiązani byli dostarczyć wanny ze swoich łaźni, a od 1794 r. odpowiedzialność za akcję ratunkową spoczywała na kongregacji kupieckiej i cechu kominiarzy.

Wszystkie te środki, choć - zważywszy skromne możliwości techniczne - starannie obmyślane, nie mogły stanowić wystarczającej ochrony. Pożary, te powstające przypadkowo i te celowo wzniecane w czasach wojen przez nieprzyjacielskie wojska szturmujące lub opuszczające miasto, dziesiątkowały domy, pałace, kościoły i klasztory. Przerażeni ludzie ratowali swój dobytek, toczyli nierówną walkę z płomieniami, starali się zapobiec przenoszeniu się ognia. Na próżno. Zwykle skuteczniejszy od ludzi okazywał się deszcz albo korzystna zmiana kierunku wiatru. I jak zawsze tam, gdzie zawodziły możliwości własne, zrozpaczeni mieszkańcy szukali pomocy opiekunów w niebie.

Za patrona od ognia, a także od wojny i powodzi, już od VIII w. zaczęto uważać św. Floriana, żołnierza i męczennika za wiarę. Początkowo lokalny kult z St. Florian zaczął promieniować na coraz to nowe diecezje. Mniej więcej od XV stulecia pojawiły się przedstawienia św. Floriana gaszącego wodą z wiadra płonący u jego stóp dom lub kościół. W XVI w. taki wizerunek świętego dotarł z Niemiec do Polski i odtąd jego podobiznę malowano lub rzeźbiono zwykle wraz z atrybutami patrona od ognia. Stało się też wtedy powszechne poszukiwanie jego pomocy w sytuacji zagrożenia pożarem.

W Polsce św. Florian już znacznie wcześniej zajął poczesne miejsce wśród narodowych patronów. W 1184 r. dzięki staraniom biskupa krakowskiego Gedki i księcia Kazimierza Sprawiedliwego, sprowadzono do Polski z Rzymu jego relikwie. O tym, jak ciało tego męczennika trafiło najpierw do Rzymu, a potem do Polski, dowiadujemy się z podań ubarwionych wątkami fantastycznymi.

Św. Florian pochodził z Lauriacum (Lorch), z rzymskiej prowincji Noricum Ripense. Jego życie przypadło na czasy wielkiego prześladowania chrześcijan przez cesarza Dioklecjana. Florian, żołnierz, szef wojskowej służby prefekta, był chrześcijaninem. W chwili największej próby, gdy mógł jeszcze ratować życie, składając ofiarę bogom, odmówił wyrzeczenia się Chrystusa. Jego przełożony rozkazał wtedy, by zrzucono go z mostu do rzeki Anizy. Podania odnoszące się do odnalezienia i pochowania ciała męczennika wymieniają świątobliwą niewiastę Walerię, której we śnie miał się ukazać św. Florian, wskazując miejsce, gdzie, strzeżone przez orła, spoczywały jego zwłoki. Waleria odnalazła ciało i pogrzebała je w miejscowości, którą od imienia świętego nazwano St. Florian. W miejscu pochówku stanął kościół i klasztor benedyktynów, oddany potem kanonikom laterańskim, relikwie zaś zabrano do Rzymu, by za pośrednictwem świętego wyjednać miastu pokój w czasach ciągłych napadów Greków. Polskiej delegacji, która przybyła do Rzymu w 1184 r. po relikwie jakiegoś świętego, który mógłby stać się patronem całego narodu, nie było łatwo wyjednać ciało męczennika, którego Rzym uważał za swojego opiekuna, niemal gwaranta bezpieczeństwa. Według legendy sam św. Florian interweniował, wyjawiając papieżowi Lucjuszowi III swoją wolę udania się do północnego kraju. Z wielką dyskrecją, ale też pod opieką znakomitej osobistości - legata papieskiego, biskupa Modeny, Idziego, przywieziono ciało św. Floriana do Krakowa. Jednak jeszcze przed bramami miasta, na podkrakowskim Kleparzu, w miejscu gdzie dziś wznosi się kościół pod wezwaniem świętego męczennika, woły ciągnące wóz z relikwiami zatrzymały się i ruszyły w dalszą drogę dopiero wtedy, gdy książę Kazimierz Sprawiedliwy złożył przyrzeczenie, że na tym miejscu stanie kościół.

Realizacja tego dzieła rozpoczęła się już w 1185 r., a pomiędzy rokiem 1208 i 1216 bł. Wincenty Kadłubek, wówczas biskup krakowski, konsekrował ukończoną świątynię. Z katedry wawelskiej sprowadzono uroczyście część relikwii św. Floriana, patrona kościoła i Kleparza. Gdy w 1366 r. Kazimierz Wielki przekształcał Kleparz w osobne miasto, od imienia patrona nazwał go Florencją. Nazwa ta była wprawdzie używana przez dwa stulecia, lecz nigdy nie wyparła dawnej.

Kult św. Floriana, jednego z czterech głównych patronów kościoła w Polsce (obok św. Wojciecha, św. Stanisława i św. Wacława), przybierał różne formy. Organizowane były uroczyste procesje z katedry do kościoła św. Floriana, podczas których niesiono relikwiarz z głową świętego. Od czasu wielkiego pożaru Kleparza w 1528 r., kiedy to nadprzyrodzonej interwencji patrona od ognia przypisano cudowne ocalenie świątyni, kult św. Floriana stał się jeszcze żywszy. W Klejnotach stołecznego miasta Krakowa Piotra Hiacynta Pruszcza czytamy, że w tymże pożarze był widziany św. Floryan w powietrzu z naczyniem wody, zalewając kościół pod jego tytułem zmurowany; po tem widzeniu on pożar ogniowy zaraz ugasił, za co Panu Bogu i po dziś dzień w poniedziałek przywodny przy mszy świętej obywatele z postronnymi ludźmi świętemu Floryanowi dziękują. Tylko raz w roku w czasie tej Mszy świętej dziękczynnej zapalano wielką świecę, ustawioną pośrodku kościoła pod krucyfiksem. Zwyczaj palenia świecy przetrwał po dziś dzień.

Na przestrzeni wieków św. Florian stanowił także natchnienie dla artystów. Powstało wiele rzeźb, np. piękny posąg z czerwonego marmuru w kaplicy Zygmuntowskiej; drzeworytów i obrazów, jak choćby najstarszy wizerunek św. Floriana w tryptyku Świętej Trójcy, w kaplicy Świętego Krzyża na Wawelu czy wielki obraz malowany przez Jana Trycjusza, nadwornego malarza króla Jana III Sobieskiego, w głównym ołtarzu kościoła św. Floriana. Wyobrażenie pięknego, gotyckiego relikwiarza w kształcie ręki znalazło się na najstarszej pieczęci ławniczej Kleparza.

Mijały wieki. Św. Florian pomagał swym czcicielom nie tylko w chwilach bezpośredniego zagrożenia, ale i w doskonaleniu obrony ogniowej. W 1867 r. Kraków dysponował 40 ludźmi wyszkolonymi w obsłudze sikawek, zaś w 1873 r. Rada miasta postanowiła utworzyć zawodową straż pożarną, która mogła nareszcie zapewnić miastu godziwą obronę przed nękającym go przez wieki największym bodaj zagrożeniem - pożarem. Nie było najmniejszych wątpliwości, czyjej opiece tę zawodową straż powierzyć. Jej patronem okrzyknięto św. Floriana.

Bożena Grzebień
tekst pochodzi z  Posłańca Serca Jezusowego

 
Zobacz także
Leszek Aleksander Moczulski
Mnóstwo czynów, słów, traktatów tworzyło to, co nazywamy "rozumnym sercem" Europy. Owe prądy i zjawiska podlegały nieustannym starciom, kwitły, przekwitały, ulegały transformacjom, ale te, które zakorzeniły się na trwałe, stanowią o dziedzictwie Europy. Jak okiełznać namiętności, które zawsze targały naszym kontynentem?...
 
Siostra klaryska kapucynka
Czas przemija tak bardzo szybko, a my wciąż z niedowierzaniem spoglądamy za siebie, by przekonać się, że jego nieubłagany upływ staje się rzeczywistością. I oto skończył się kolejny rok naszego życia - rok, w którym na pewno wiele się działo, w którym dokonywaliśmy tysięcy dużych i małych wyborów, w którym przybliżaliśmy się z każdą minutą do Tego, który nas stworzył...
 
Jessica Hausner
Ludzie, którzy doznają cudownego uzdrowienia często zadają sobie pytanie, czemu zawdzięczają swój "sukces" – czym sobie "zasłużyli" na ten cud. Warto próbować postępować jak dobry chrześcijanin, by zasłużyć na uleczenie, czy też może cuda są całkowicie przypadkowe? To bardzo istotny element mojego filmu...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS