logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Jacek Borkowicz
W dłoni krzyż, nie broń
Przewodnik Katolicki
 


Męczeństwa nie należy szukać. Do tego wybiera Bóg. Męczennik ginie z krzyżem w dłoni, nie z karabinem. I wybacza swoim oprawcom – jak św. Szczepan. Czy Kościół nadal potrzebuje męczenników?
 
Gdy szukamy odpowiedzi na to pytanie, z pomocą przychodzi papież Franciszek, który w wywiadzie udzielonym ostatnio gazecie „La Repubblica” powiedział: „Czy trzeba było broni i wojen? Nie. Męczenników? Owszem, i to wielu”.
 
Wierzcie, w co chcecie, ale…
 
Znane z kościelnej łaciny słowo martyr (męczennik) pochodzi od greckiego pojęcia martur albo martus, oznaczającego świadka. A świadek, z definicji, daje świadectwo prawdzie. W epoce narodzin i wzrostu Kościoła rzeczą pierwszorzędnej wagi było dla chrześcijan szerzenie Dobrej Nowiny. Robili to wyznawcy (confessores), głoszący życie, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa tym, którzy o Bogu chrześcijan nie słyszeli, lub tym, których wiara była jeszcze słaba. Ale w Cesarstwie Rzymskim wyznawcami wiary byli nie tylko chrześcijanie. Rzym, skupiający dziesiątki różnorakich ludów, pozwalał im na praktykowanie oraz szerzenie najrozmaitszych kultów. Tolerancja Rzymu miała jednak swoją granicę: był nią hołd oddawany cezarowi. Wierzcie, w co chcecie – głosiło prawo cesarstwa – ale oddajcie cześć władcy, który pozwala wam wierzyć w waszych bogów.
 
Rzecz w tym, że za boga uznawano także każdego aktualnie panującego cesarza. Większość mieszkańców Rzymu nie miała z tym problemu. Żydzi i chrześcijanie (wtedy jeszcze granica między nimi nie była wyraźna) myśleli jednak inaczej – ich Bóg nakazał im, by nie czcili nikogo poza Bogiem Jedynym. Odmawiali więc składania kultu cezarowi, co rzymskie władze uznawały za akt zdrady stanu. Przypadek chrześcijan, których uniwersalne, ponadnarodowe nauczanie pociągało coraz większą liczbę rdzennych Rzymian, irytował rządzących szczególnie. Stąd wzięły się krwawe prześladowania wyznawców Chrystusa.
 
Rzym skapitulował
 
Z punktu widzenia tych ostatnich śmierć za wiarę była najlepszym, a dla niektórych wręcz jedynym świadectwem, czyli dowiedzeniem prawdziwości opowieści o Jezusowej męce i zmartwychwstaniu. Egzekucja w więzieniu, publiczna kaźń na arenie, przyjęte świadomie, były dla nich widomym przekroczeniem tamy, jaką stawia śmierć ludzkiemu życiu. Męczeństwo traktowali jak uwiarygodnienie, a nawet realizację obietnicy, jaką konający Jezus złożył ukrzyżowanemu grzesznikowi: „Jeszcze dziś będziesz ze mną w raju”.
 
Bardzo szybko okazało się również, że tajemnica męczeństwa to coś więcej niż suma indywidualnych „świadectw”. Anastazja i Bazylisa, rzymskie matrony, które pochowały ciała męczenników Piotra i Pawła, niedługo potem same zostały ścięte jako chrześcijanki. Ich groby, podobnie jak groby apostołów, otoczono kultem współwyznawców. A niejeden z tych, którzy oddawali cześć relikwiom dwóch rzymianek, sam niebawem poniósł śmierć na cyrkowej arenie. I tak dalej… Chrześcijanie pojęli, że „świadectwo” nie jest skierowane jedynie do naocznych świadków męczeństwa, również groby męczenników jakby promieniują prawdą Zmartwychwstania. Dlatego też za symbol męczeństwa obrali palmę, stary żydowski znak odradzającego się życia, ale też przypomnienie dnia wjazdu Chrystusa do Jerozolimy.
 
Dla ówczesnych ludzi takie podejście do kwestii wiary, życia i śmierci było kompletną nowością. Rzymianie, owszem, znali już i praktykowali kilka kultów – głównie tych importowanych ze Wschodu – w których bogowie ofiarowali się za ludzkość. Nie widzieli jednak dotąd, aby jakakolwiek wiara miała tak realne, boleśnie konkretne przełożenie na postawę tysięcy wyznawców. Ten „system” działa bezbłędnie. Im więcej chrześcijan zabijali funkcjonariusze cesarstwa, tym więcej Rzymian przechodziło na chrześcijaństwo. Przyszedł wreszcie czas, że Rzym skapitulował i sam chrześcijaństwo przyjął.
 
Okazji nie brakuje
 
Od tego czasu kilkakrotnie zmieniały się zewnętrzne okoliczności fenomenu męczeństwa. W średniowieczu męczennikami bywali głównie misjonarze, działający poza obrzeżem chrześcijańskiej cywilizacji. W dobie wojen religijnych chrześcijanie ponosili męczeńską śmierć z rąk innych chrześcijan. XX-wieczne systemy totalitarne przysporzyły Kościołowi miliony znanych i nieznanych męczenników. Podobnie dzieje się i dzisiaj: w miejsce skompromitowanych faszyzmu i komunizmu rodzą się nowe antychrześcijańskie ideologie. Jak zawsze, odzywa się też zwykła ludzka nienawiść. W rezultacie nie ma dnia, aby gdzieś na Ziemi ludzie nie ginęli jako chrześcijanie. Okazji do męczeństwa jak nie brakowało, tak nie brakuje.
Istota zawsze pozostaje ta sama. Z chrześcijańskiego punktu widzenia każdy akt męczeństwa jest dowodem na to, że Bóg jest i że zwycięża. A razem z Nim zwycięża życie – poprzez śmierć. To dlatego męczennicy są Kościołowi potrzebni, także obecnie. I będą potrzebni nadal, aczkolwiek ludzie nie „potrzebują” ani wojen, ani przemocy. Ten paradoks to jedna z tajemnic wiary, gdyż bez wojen i przemocy nie mielibyśmy męczenników. Pokora każe nam przyjąć, że Bóg, w odróżnieniu od człowieka, potrafi wyprowadzić dobro także ze zła.
 
Wybiera Bóg
 
Z tego rozróżnienia wynika kilka ważnych wniosków. Po pierwsze – męczeństwa nie należy szukać samemu. Już pierwsze synody zakazywały takich praktyk chrześcijanom, zaś tym, którzy o męczeńską palmę sami się starali, odmawiały miana męczennika. Do tej godności wybiera Bóg, nie my. Jest to zresztą zgodne z ludzką naturą: wszyscy boimy się cierpienia, olbrzymia większość z nas chciałaby go też uniknąć – tak jak unikali go, do czasu, wielcy męczennicy: Cyprian z Kartaginy czy też Polikarp ze Smyrny. Rzecz w tym, jak zachowamy się w momencie próby. I nie chodzi tu wcale o dziecinne zgrywanie bohatera. Męczennik może okazywać strach – choć u niejednego silna wiara naprawdę usuwa lęk przed cierpieniem i śmiercią. Męczennik może też prosić oprawców o darowanie życia. Nie może tylko wyrzec się Boga.
 
Druga sprawa to wyrzeczenie się przemocy. W historii mamy wiele przypadków, gdy chrześcijanie ginęli z bronią w ręku za dobrą sprawę (na przykład w obronie ojczyzny) i z imieniem Bożym na ustach. Mogą to być nawet wyznawcy, którzy polegli w opinii świętości. Nie są oni jednak męczennikami. Bo męczennik ginie z krzyżem w dłoni, nie z karabinem.
 
Wreszcie ostatnia rzecz, może najtrudniejsza do przyjęcia. Męczennicy wybaczają swoim oprawcom. Bezwarunkowo, tak jak czynił to ukrzyżowany Jezus. Sąd nad zabójcami i ich ewentualne nawrócenie zostawiają Bogu.
 
Jacek Borkowicz
Przewodnik Katolicki 52/2016
 
fot. Kaboompics Silver 
Pixabay (cc)