W nauczaniu Kościoła za moment, w którym budzi się sumienie, uznaje się ukończenie siedmiu lat...
To jest norma prawna. W prawie cywilnym jest granica osiemnastu lat; można już wtedy głosować itd. Wiadomo jednak, że rozwój osobniczy jest bardzo różny. Znam ludzi, którzy mają 60 lat i nadal nie powinni głosować.
A dlaczego człowiek w ogóle ocenia swoje postępowanie ze względu na jego wartość etyczną? Nie wystarczy ocena jego skuteczności, zastosowania? Do czego mu to jest potrzebne?
Pan Bóg, stwarzając nas, dał nam pewien układ orientacyjny w świecie, nie tylko tym fizycznym, ale również moralnym. W tym sensie sąd sumienia można interpretować jako głos Boży, ale nie chodzi o to, że Pan Bóg stoi obok mnie i szepcze mi przez anioła stróża do ucha, co robić.
Sumienie jest nam potrzebne, żebyśmy w ogóle byli ludźmi. Być człowiekiem oznacza kierować się w życiu nie odruchami, ale świadomością. W związku z tym każdy nasz czyn jest oceniany, bo może albo pomnożyć dobro, które jest w świecie, albo je umniejszyć.
To znaczy, że Adam w raju też miał sumienie?
Oczywiście. Został stworzony na obraz i podobieństwo Boże, czyli został obdarzony zarówno rozumnością, jak i wolnością.
Po co mu było potrzebne sumienie przed grzechem? Nie było jeszcze zła…
Ale był wolny, czego dowodem jest to, że uległ grzechowi. Zależało mu na kobiecie – możemy tu poczynić różne rekonstrukcje pseudopsychologiczne...
Coś się zmieniło w naszym sumieniu po grzechu pierworodnym?
Przed grzechem sumienie nie podlegało rozmaitym zakłóceniom podczas oceny postępowania pod względem etycznym, ale także praktycznym. Bóg chciał dać człowiekowi kompas etyczny. Ponieważ nastąpiło zaburzenie, kompas działa w polu, które zakłóca jego funkcjonowanie, i nie zawsze wskazuje północ; są rozmaite odchylenia.
Potrzeba teraz mądrości, rozumu praktycznego, aby pomimo tego umieć się poruszać w świecie i odczytywać dobrze wskazania kompasu. Inaczej mówiąc, potrzebna jest roztropność. W języku polskim słowo to odsyła do czasownika „tropić", czyli trafić na trop jakiejś zwierzyny. Roztropność polega na umiejętności prawidłowego tropienia. Chodzi o to, by nie trafić na mylny trop, który mnie prowadzi w krzaki, ale na taki, który prowadzi do poszukiwanej zwierzyny. Roztropność to umiejętność zastosowania niezmiennych zasad etycznych w zmiennej sytuacji.
Trochę to skomplikowane...
Sumienie ma rozstrzygać w konkretnych sytuacjach. Wartości stanowią pewną obiektywną tablicę: dobre, lepsze itd. Konkretne sytuacje stawiają nas jednak wobec konkretnych wyzwań. Dobro, które powinienem wybrać w jednej sytuacji, nie jest dobrem, które muszę wybrać w innej sytuacji. Życie etyczne nie polega na tym, że funkcjonuję jak czołg, który jedzie po wszystkim i miażdży wszystko, co spotka na drodze, także innych ludzi. Mam do tego prawo, bo jestem cnotliwy? Nic podobnego.
Człowiek sumienia jest jak amfibia, która dostosowuje się do warunków terenowych. Przypuśćmy, że trzeba rozstrzygnąć jakiś bardzo trudny konflikt międzyludzki. Mogę dążyć do moralnego luksusu i kogoś bardzo surowo ocenić. Osiągnę tylko taki skutek, że ten ktoś się odwróci i nic w swoim postępowaniu nie zmieni. Roztropność każe mi wtedy mówić tak, aby słowa trafiły do tego człowieka. Przykładowo na czyjś postępek reaguję emocjonalnym gniewem. To zrozumiałe, ale roztropność podpowiada mi, że jeżeli ja do kogoś zwracam się z gniewem, to on mi nie odpowiada na to, co ja mu mam do przekazania w sensie etycznym, tylko reaguje na mój gniew obroną i w ogóle nie przyjmuje tego do wiadomości. Nieustannie wybuchają spory w domach, bo ludzie mówią sobie prawdę dopiero wtedy, gdy się pokłócą. Wyciągają wtedy wszystko, nawet pretensje sprzed lat. Po co? Nie po to, żeby powiedzieć prawdę, ale po to, żeby zniszczyć drugiego człowieka. Prawda też może być niszcząca. Od tego mamy rozum, czyli sumienie, żeby rozstrzygnąć, kiedy prawda buduje, a kiedy niszczy; żeby w tym konkretnym momencie zdecydować, czy powiedzenie jej rzeczywiście coś buduje.