logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Costanza Miriano
Wyjdź za mąż i poddaj się. Ekstremalne przeżycia dla nieustraszonych kobiet
Wydawnictwo Esprit
 


To do kobiet należy – jest to wpisane w ich naturę – przyjęcie życia i pomaganie najbliższym, każdego dnia. Także wtedy, kiedy pokój dzieci po popołudniowych zabawach wygląda tak, że ma się ochotę walić głową w ich biurko… 
 
W tym zbiorze oryginalnych, błyskotliwych, ironicznych i rozśmieszających do łez listów Costanza Miriano pisze o miłości, małżeństwie i rodzinie. Żartobliwy styl, którym się posługuje, może przekonać i skłonić do przemyśleń nawet najbardziej opornych.
 
 

Wydawca: Esprit
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-63621-42-1
Rodzaj okładki: Miękka
Ilość stron: 220

 
Kup tą książkę  
 
   

 
Stefania, czyli niech moc będzie z tobą

Droga Stefanio,

odpowiadam na twój wyjątkowo krótki SMS: "Wykończona".

Rozumiem cię, wiem, że posiadanie małych dzieci to ponadludzki, niewypowiedziany trud. Ale nie rozgadujmy się na ten temat, dobrze? Kto tego nie przeżył, nudzi się, słuchając matek, które dokonują samospalenia i wychwalają swoje bohaterstwo, i sądzi, że opowieść o codziennych i conocnych trudach jest mocno podkoloryzowana. Kto zaś wie, jak wielki jest ten trud, nie musi być zamęczany opowieściami o trudach innych osób. Cóż można powiedzieć, chyba tylko tyle, że w pewnym momencie zaczynamy się zastanawiać, czym zajmowałyśmy się wcześniej, w naszym rozrywkowym życiu singielki czy samodzielnej kobiety, w którym umycie dwóch talerzy wydawało się naprawdę męczące (pewnego razu pestki melona tak długo pozostawały w moim zlewozmywaku, aż zakiełkowały), w którym komórki mózgowe potrafiły dzielnie stawić czoła, zwarte i gotowe, egzaminom z historii i z greki. Dziś z trudem przypominasz sobie, którego dnia straszy syn ma pójść do szkoły w dresie, gdyż ma lekcję gimnastyki, i pytasz go o to co tydzień na nowo. Ponieważ te dwa biedne neurony, które jeszcze ci zostały, krążą bezładnie i muszą zajmować się w przeciągu kilku zaledwie godzin danymi ISTATU dotyczącymi produkcji przemysłowej, wypłatą pensji dla niani, materiałami na robótki ręczne w przedszkolu, strojem księżniczki, zadaniami domowymi o różnym stopniu trudności, turniejem piłki nożnej, a także od czasu do czasu przygotowaniem do jedzenia czegoś, co nie będzie najprostszym makaronem. Wiedz, że okrzyk "Zrooooobiłam!" dotrze do ciebie z łazienki dokładnie w tym momencie, w którym musisz odcedzić makaron i będziesz miała dwie setne sekundy, by wybrać pomiędzy rozgotowanym makaronem a brudną pupką. Wiedz, że noworodek obudzi się z precyzją szwajcarskiego zegarka dokładnie w chwili, gdy skończysz ładowanie zmywarki, rozwieszanie prania, przygotowywanie kanapek (jak myślisz, czy marmolada ze słoika sprzed epoki napoleońskiej jest dopuszczalna w drugim śniadaniu?) oraz zbieranie materiałów na lekcje plastyki (gdzie ja znajdę czerwony brystol piętnaście minut po północy?); w końcu przygotujesz sobie swojego rodzaju posiłek regeneracyjny, zawierający elementy tych wszystkich, które opuściłaś w ciągu dnia i otworzysz usta, by wziąć trzeci kęs –wtedy właśnie się obudzi. Pewne aktywności, które wcześniej wydawały ci się irytujące, jak na przykład wyrzucanie śmieci, dziś są tymi najbardziej relaksującymi w ciągu dnia: ja to zrobię, kochanie! Nie, ja to zrobię, skarbie, nie ma sprawy. Zawsze to lepsze niż mycie łazienki, która ze względu na to, że w tym domu mieszka trzech mężczyzn, może niebezpiecznie przypominać toaletę na dworcu.

Jak myślisz, jaką radę dam ci w tych pierwszych dniach życia twojego maleństwa? Powiem ci tylko, byś dała się w to wciągnąć. Schematy pojawią się z czasem, rodzina znajdzie nowy sposób życia, w którym dziecko nie będzie monarchą absolutnym. Oczywiście zmienią się priorytety: sposób wybierania wakacji (trzylatki nie doceniają pereł architektury), przyjaciół (samotni czterdziestolatkowie nie doceniają towarzystwa trzylatków), samochodu (w pewnym momencie priorytetem staje się to, by jechał naprzód i cofał, oraz by miał dużo miejsca na woreczki na wymioty, podwieczorki i chusteczki odświeżające: nie masz pojęcia, ile palców może wybrudzić jedno ciasteczko z czekoladą).
 
My, mamy z naszego pokolenia, zwykle okazujemy się niewystarczająco przygotowane na te niezwykłe zmiany związane z odpowiedzialnością za życie, które jest zupełnie od nas zależne. Dla zdecydowanej większości z nas jest to pierwszy raz, gdy rezygnujemy z naszej wolności i niezależności, czasem z naszych wygód. Dorastałyśmy w iluzji – zresztą nie tylko my, kobiety – że świat leży u naszych stóp, że czekają na nas wszystkie możliwości, wszystkie wybory, a także wszystkie informacje. A później, nagle – kiedy w ciągu dnia nie ma się do wyboru praktycznie nic – życie staje się czymś nieco poważniejszym. I ktoś – któraś z nas – nie daje sobie z tym rady. Ja osobiście wyszłam z tego doświadczenia zdruzgotana. Zapomniałam o szkłach kontaktowych w oczach (wydaje mi się, że jedno wciąż tam jest), przyjechałam do pracy nie tego dnia, co trzeba, zasypiałam wszędzie, gdzie tylko usiadłam, chodziłam w niewyprasowanych ubraniach, stopniowo obniżałam swoje oczekiwania wobec moich pociech (do tego stopnia, że dziś zadowalam się zasugerowaniem im, że lepiej jest używać widelca do jedzenia niż do celowania w źrenicę brata, że lepsze skutki przynosi wkładanie warzyw do buzi niż eleganckie spuszczanie ich pod krzesło, że nie wypada przywiązywać plastikowej ciężarówki do ogona kotka babci). Stopniowo zmniejszałam również wymiar czasu przeznaczonego na dbanie o urodę, na które obecnie składa się: mycie zębów + prysznic, maksymalnie trzy minuty dwanaście sekund, i przykro mi, że nie postępuję zgodnie z wszystkimi przykazaniami z sekcji "beauty" w tygodnikach, które od czasu do czasu ośmielam się jeszcze kupić.
 
Mam wrażenie, że dla kobiet oraz mężczyzn z innych pokoleń, które wyssały konieczność poświęcenia z mlekiem matki, trud był czymś oczywistym. W grę nie wchodziła samorealizacja, bycie kobietą "postępową", osiągającą "odpowiednie wyniki". Nie zadawano sobie pytania: "Kim chcę dziś być?", ponieważ droga była już zwykle wytyczona. Celem było poradzenie sobie w życiu. Lista rzeczy do zrobienia nie była tak długa, jak nasza, ustąpienie miejsca komuś innemu było łatwiejsze. Nie patrzcie na mnie, ja zabrałam z sobą listę rzeczy do zrobienia nawet wtedy, gdy szłam rodzić, ponieważ w niektórych szpitalach w pierwszych dniach korzysta się z nursery [8] i a nuż w cudowny sposób objawiłoby się wolne pół godziny. Zawsze przecież istnieje szansa, że gdy nie będzie już tej przeszkody, która uniemożliwiała mi dostrzeżenie własnych stóp – czyli dziecka w brzuchu – będę mogła pomalować paznokcie.
 
Tak, wiem, jestem nadpobudliwa, jak większość podobnych mi istot, ale mój mąż mówi, że tak naprawdę najbardziej niebezpieczna jestem wtedy, gdy siadam sobie pozornie bierna, być może atakowana przez jakiegoś wirusa. Wpatruję się wówczas w pustkę i po jakimś czasie ogłaszam, zadowolona: "Mam pomysł! Moglibyśmy zaorać te cztery metry kwadratowe ogródka, wyrwać z korzeniami dwa drzewa, posadzić za to jedno. A może tak… kolacja? Podróż? Kolejne dziecko?". Nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż chwila spokoju.
 
Nie chcę przez to powiedzieć, że matki, które miały mniejsze ambicje, były lepszymi matkami, ale na pewno bardziej naturalnymi. W pewnym momencie życia była to po prostu rzecz, która musiała się zdarzyć. Bez czytania poradników, bez specjalnych przygotowań, w pewnym momencie życia wszystko tak się właśnie układało. Celem nie była, jak dziś, samorealizacja, plan, w którym dziecko może, ale nie musi być przewidziane. Skutki: z jednej strony nasz egoizm, z drugiej głęboko i programowo niechętne rodzinie społeczeństwo sprawiło, że jesteśmy krajem o najniższym wskaźniku urodzeń na świecie.
 
Tak wiele współczesnych mam przeżywa kryzys. Nawał zajęć jest naprawdę ogromny: praca, opieka nad dziećmi, prowadzenie domu, zachowanie wyglądu dziewczyny z okładki, bycie ze wszystkim na bieżąco i cała reszta. Ale to wszystko tylko narzekanie, jak dobrze wie moja koleżanka Daniela, jedyna upoważniona do tego, by regularnie mnie opierniczać. Często korzystała z tej możliwości, kiedy dzwoniłam do niej przy pierwszych chorobach dzieci i lamentowałam: "Jestem sama! Jedno ma gorączkę, drugie biegunkę, trzecie wymiotuje. Jestem sama, nikt mi nie pomaga…". Ponieważ oczywiście wszystko to zdarzało się zawsze wtedy, gdy tatuś był poza domem, i to gdzieś daleko, na przykład w Australii albo Japonii, trzeba było kupić paracetamol i akurat była ulewa, a dziadkowie byli już wykorzystywani do granic możliwości. "Masz czwórkę dzieci! – krzyczała do słuchawki Daniela – Jak to możliwe, że nie masz w domu całej walizki paracetamolu? I co to znaczy, że jesteś sama? Kto ma myśleć o twoich dzieciach, jeśli nie ty?". Rzeczywiście, po którymś zbesztaniu i po wielu sytuacjach kryzysowych również ja zrozumiałam, że muszę zakasać rękawy i przestać żebrać o pomoc. Oczywiście wciąż jeszcze zdarzało się, że dzwoniłam do drzwi sąsiadki i wkładałam jej w ramiona płaczące niemowlę, ponieważ musiałam zająć się jednocześnie trzema innymi kryzysami związanymi z ekskrementami. Zdarzyło mi się także zadzwonić do drzwi sąsiada, tym razem mężczyzny, ponieważ w mojej sypialni zagościł gekon. 

___________________
Przypisy:

[8] żłobka (ang.)

Zobacz także
ks. Artur Stopka
Papież Franciszek ma świadomość, że zachęta do robienia przez młodych "rabanu" nie wszędzie w Kościele spotkała się ze zrozumieniem, a niektórych poważnie zaniepokoiła. Czy słusznie? To było w katedrze w Rio de Janeiro, w czwartek, 25 lipca 2013 r. Podczas spotkania z argentyńską młodzieżą Franciszek mówił o swoich oczekiwaniach na przyszłość. 
 
ks. Andrzej Godyń SDB
najtrudniejsza w percepcji kapłana jest rozbieżność między ideałem, do którego jest powołany, a ludzką słabością. Z jednej strony jest Chrystusem, który mówi: „to jest moje ciało”, „ja odpuszczam tobie grzechy”, a z drugiej strony jako „z ludu wzięty i dla ludu ustanowiony” niesie wszystkie wady tego ludu, z którego się wywodzi...
 
Rozmowa z księdzem biskupem Andrzejem Siemieniewskim.
 
Przemysław Radzyński

Pracując z małżonkami, zaczynam od naprawy tego, co fundamentalne. Zwykle okazuje się, że pozostałe problemy łatwiej jest rozwiązać. Dzieje się tak z dwóch powodów: po pierwsze, małżonkowie, mający poczucie więzi i bliskości, są bardziej wrażliwi na to, by się nie ranić, a po drugie, umiejętność rozmawiania pozwala im szybciej znaleźć rozwiązanie trudnej sprawy.

 

O walce o małżeństwo i rodzinie jako drodze do świętości opowiada Michał Piekara, mąż i ojciec, psychoterapeuta, prezes Fundacji Rodzin Pełna Chata, w rozmowie z Przemysławem Radzyńskim

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS