logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Mauro Orsatti
Wystarczy tylko miłość
Wydawnictwo Salwator
 


 

 
Dwa oblicza sprawiedliwości
 
Przypowieść o robotnikach w winnicy
(Mt 20,1-16)
 
W naszych czasach, które charakteryzują się wyjątkową wrażliwością społeczną, lektura niniejszej przypowieści kłóci się z naszym sposobem myślenia i porusza nasze uczucia. Jak zaakceptować fakt, że za nierówną pracę przysługuje to samo wynagrodzenie? Wydaje się, że zostały podważone elementarne zasady sprawiedliwości, a kwestia robotnicza rozpatrywana jest z punktu widzenia dawnego paternalizmu.
 
Przy spokojniejszej, mniej emocjonalnej lekturze, przy pomocy wiedzy historyczno-teologicznej odkrywamy, że Ewangelia, a szczególnie ta przypowieść, nie opowiada się po stronie właścicieli, którzy mają uciskać klasę robotniczą, ani nie stanowi narzędzia walki jednych przeciwko drugim. Punktem wyjścia jest przejaw nietolerancji, który w toku opowiadania zostanie najpierw podkreślony, a potem skrytykowany. Przeciwstawiona zostanie mu dobroć Boża, wzór i fundament ludzkiej dobroci. Rzekome domaganie się sprawiedliwości okaże się podstępnym żądaniem zachowania przywileju, a prawdziwe racje sprawiedliwości ukażą się tam, gdzie rozkwita miłość.

 
Tekst
 
1 „Albowiem królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. 2 Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy. 3 Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, 4 i rzekł do nich: «Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam». 5 Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił. 6 Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: «Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?» 7 Odpowiedzieli mu: «Bo nas nikt nie najął». Rzekł im: «Idźcie i wy do winnicy». 8 A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: «Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych» 9 Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. 10 Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. 11 Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, 12 mówiąc: «Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty». 13 Na to odrzekł jednemu z nich: «Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? 14 Weź, co twoje i odejdź! Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. 15 Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?» 16 Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi”.
 
 
Kontekst i struktura fragmentu
 
Jezus jest w podróży z Galilei do Jerozolimy, gdzie odda swoje życie na krzyżu. Nie ustaje w głoszeniu swojej nauki, żeby każdy mógł się w pełni zrealizować. Mówi o wartości małżeństwa, które wybiera większość i celibatu, na który decyduje się niewielu. Wskazuje, jak ważne jest nie wpaść w sieć pieniądza i zaprasza bogatego młodzieńca, by poszedł za Nim i odnalazł w ten sposób pełnię szczęścia. Potem w przypowieści, która znajduje się tylko w Ewangelii św. Mateusza, ostrzega przed traktowaniem zbawienia jako elitarnego przywileju. Jest to upomnienie skierowane do Judejczyków, ale również do tych, którzy lubią podziały klasowe.
 
Spójrzmy teraz na omawiany fragment, dzieląc go na dwie części, wersety 1-7,8-15 i zakończenie (w.16), zawierające prawdę o charakterze ogólnym.
Pierwsza część (w. 1-7) rozgrywa się w ciągu tego samego dnia i przedstawia gospodarza winnicy, który wychodzi pięć razy, by nająć robotników, odpowiednio o godzinie szóstej, dziewiątej, dwunastej, piętnastej i siedemnastej. Godziny dwunasta i piętnasta są w szczególny sposób zaakcentowane. Wychodząc o godzinie dziewiątej, gospodarz zobowiązuje się dać „to co słuszne” (w. 4), co oznacza, że robotnicy z tej zmiany dostaną mniej od tych, którzy pracują już od trzech godzin. Pierwsza i ostatnia grupa robotników odgrywa najważniejszą rolę. Tylko z pierwszą zostaje zawarta pewnego rodzaju umowa o pracę, zgodnie z którą wynagrodzeniem za jeden dzień pracy jest denar. Z ostatnią grupą gospodarz nawiązuje krótki dialog, który uwalnia ich od zarzutu lenistwa: nie są próżniakami, nie pracują, gdyż po prostu nie mogą znaleźć pracy. W ten sposób kończy się pierwsza część, przedstawiona bardzo realistycznie.
 
Druga część (w. 8-15) rozgrywa się pod wieczór i przedstawione w niej wydarzenia nie zgadzają się z powszechnie przyjętą logiką. Robotnicy przyjęci najpóźniej dostają takie samo wynagrodzenie jak ci, którzy pracują od samego rana. Wywołuje to krytykę właściciela ze strony pracowników. Broni on swojej decyzji, podając dwa argumenty: nie został złamany żaden przepis prawa, bo umowa została ściśle dotrzymana; jego szczodrobliwość natomiast obnaża i demaskuje zawiść pierwszych robotników. Zdanie końcowe mówi o tym, że sytuacja może ulec zmianie, przypominając, że królestwo niebieskie, którego ilustracją jest przypowieść, niekoniecznie rządzi się sztywnymi prawami ustalanymi przez ludzi.
 

Krótki komentarz
 
Początek przypowieści przedstawia gospodarza wychodzącego wcześnie rano w poszukiwaniu robotników do winnicy.
Ponieważ dzień pracy trwał około dwunastu godzin, od świtu do zachodu słońca, zrozumiałe jest, dlaczego poszukiwania rozpoczynają się tak wcześnie – już o szóstej rano. Normalne jest też dzienne wynagrodzenie w wysokości jednego denara (ok. 3,5 g srebra) wyraźnie ustalone z zainteresowanymi. Należy sądzić, że tyle wart był dzień pracy robotnika, co poświadcza również Księga Tobiasza (Tb 5,15): „Ja ci daję jako zapłatę drachmę na dzień” (drachma i denar były monetami o tej samej wartości).
 
Tekst nie wyjaśnia kwestii dalszego poszukiwania pracowników, możemy tylko snuć na ten temat domysły. Być może gospodarz źle ocenił ilość pracy do wykonania i za pierwszym razem nie zatrudnił wystarczającej liczby robotników. Istotnie, właściciel winnicy udaje się na plac o dziewiątej, gdzie spotyka grupę bezrobotnych. Nie ustala z nimi dziennej stawki, ale w zobowiązaniu „co będzie słuszne, dam wam” wyraźnie odczytać można wolę sprawiedliwości. Możemy przypuszczać, że pracując krócej, zarobią mniej od swoich poprzedników, którzy są już w winnicy od trzech godzin.
 
Jeszcze bardziej niezrozumiałe są angaże z godziny dwunastej i piętnastej, które nie mówią już bezpośrednio o pracownikach i o wyraźnych zobowiązaniach finansowych ze strony pracodawcy; wszystko zamknięte jest w zwięzłym „tak samo uczynił” (w. 5). Trochę dziwne, jeśli nie wręcz odbiegające od normy, jest poszukiwanie robotników o piątej po południu, na godzinę przed zachodem słońca, kiedy kończył się dzień roboczy. Chcąc zaryzykować jakąś hipotezę, można by pomyśleć, że chodziło o szybkie zakończenie winobrania, zanim prawdopodobna ulewa zaszkodzi nie zebranym winogronom.
 
Abstrahując od słuszności tej hipotezy, należy przypomnieć, że celem przypowieści jest przekazanie nauki, a zostaje on osiągnięty poprzez różne szczegóły, które nie mają znaczenia same w sobie. Ważne są jedynie w powiązaniu z całym opowiadaniem. Narrator chce po prostu powiedzieć, że nie wszyscy pracowali tyle samo, a różnym wymiarom godzin – zgodnie z logiką – powinny odpowiadać zróżnicowane wynagrodzenia. W rzeczywistości tylko pierwsi są pełnoprawnymi pracownikami, bo pracowali cały dzień i ustalili wysokość zapłaty, podczas gdy pozostali są tylko dodatkową siłą roboczą.
 
Wieczorem następuje wyrównanie należności, począwszy od przybyłych na samym końcu. Ten szczegół, nie od razu zrozumiały, nie jest samowolną decyzją właściciela, ale ważnym elementem dla dalszego rozwoju akcji. Z faktu, że ostatni robotnicy otrzymują jednego denara, pracujący najdłużej wyciągają wniosek, że im należy się więcej, ponieważ w rzeczywistości pracowali dłużej. Ta myśl jest kusząca, bo wyższy zarobek stawia ich na uprzywilejowanej pozycji. Porównanie z pozostałymi daje poczucie inności, dzięki „zasłużonej” korzyści. Ich oczekiwania zostają jednak zawiedzione w momencie odbioru pieniędzy, bo dostają jednego denara, tyle samo co pozostali.
 
Z ich ust pada gorzka krytyka pod adresem gospodarza, który nie zróżnicował wynagrodzenia, nie uznając dłuższej pracy i większego wysiłku pierwszych robotników. Ich słowa wyrażają prawdę, ale równocześnie są przepełnione żalem do gospodarza i antypatią do kolegów: „Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty” (w.12).
 
Aby usprawiedliwić swoją decyzję, zabiera głos sam właściciel, który odpowiada na prowokację. Zwraca się do jednego z robotników, być może do rzecznika ogólnego niezadowolenia, nazywając go „przyjacielem”, co jest bliskie naszemu zwrotowi „mój drogi”, używanemu w stosunku do kogoś, kogo się nie zna albo do kogo nie chce się mówić po imieniu. Zawiera w sobie dobroć, ale ukrywa też łagodny wyrzut; znajdujemy go u św. Mateusza tylko trzy razy: tutaj, w stosunku do gościa bez stroju weselnego (22, 12) i w scenie w Ogrodzie Oliwnym (26, 50), gdzie przyjacielem zostaje nazwany Judasz, który przychodzi, by zdradzić Mistrza. To słowo zostaje więc użyte zawsze w stosunku do winowajców.
 

Sprawiedliwość i dobroć
 
Odpowiedź właściciela podąża w dwóch kierunkach: sprawiedliwości i dobroci.
Najpierw gospodarz udowadnia, że nie została złamana czy podważona żadna zasada sprawiedliwości, bo obiecane pieniądze zostały wypłacone. Nie można go więc posądzić o niesprawiedliwe potraktowanie robotników zaangażowanych na początku. Gdyby otrzymali wynagrodzenie, nie wiedząc, ile dostali inni, nie byłoby żadnych skarg. „Weź, co twoje i odejdź!” (w. 14) jest z jednej strony pieczęcią gwarantującą wywiązanie się z umowy, z drugiej oddala pretensje tego, który zwraca uwagę tylko na sprawiedliwość skonstruowaną według własnych parametrów i dla swoich potrzeb.
 
Broniąc prawa pracodawcy, właściciel podkreśla własne prawo do zarządzania swoją własnością, tak jak uważa za stosowne: „Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę?” (w. 14-15). Oto pojawia się inny wymiar równoległy do wymiaru sprawiedliwości. Spróbujmy zrozumieć właściciela i jego sposób myślenia. Powołując się na swoje słuszne prawo, pokazuje też nową logikę, całkowicie sprzeczną z roszczeniowym sposobem myślenia pierwszych robotników.
 
Trzeba zauważyć na wstępie, że niektórzy pracują mniej nie z powodu złej woli, czy niedbalstwa, ale dlatego, że są ofiarami potwornego widma, któremu na imię bezrobocie. Jeszcze dzisiaj napawa ono strachem z powodu negatywnych reperkusji dla jednostki, rodziny i społeczeństwa. Bezrobocie powodowało jeszcze większy strach w czasach, kiedy oznaczało nędzę i głód. Wynagrodzenie równe jednemu denarowi pokrywało mniej więcej dzienny koszt utrzymania (por. Łk 10,35). Wypłacanie pieniędzy stosownie do rzeczywiście przepracowanych godzin oznaczało zagrożenie dla bytu pracownika i jego rodziny. Nie bez powodu jedno z mądrych praw nakazywało pracodawcy w stosunku do swojego podwładnego: „Tegoż dnia oddasz mu zapłatę, nie pozwolisz zajść nad nią słońcu, gdyż jest on biedny” (Pwt 24,15), zapewniając przeżycie rodziny przez następny dzień. Czysto formalne i zewnętrzne przestrzeganie słusznej zasady wypłacania wynagrodzenia proporcjonalnego do przepracowanych godzin, byłoby zaniedbaniem tego ważnego aspektu ze szkodą dla ludzi winnych tylko tego, że zostali zbyt późno zaangażowani do pracy.
 
Oczywiście, właściciel nie ma obowiązku troszczenia się o biedaków i nie można go mylić z instytucją charytatywną, jednak w swojej dobroci wychodzi naprzeciw potrzebom najbiedniejszych i zapewnia wszystkim jednakowe środki utrzymania. Nikomu niczego nie zabiera, nie łamie niczyich praw, nie działa niezgodnie z umową, ale daje wszystkim tyle, żeby wystarczyło na przeżycie następnego dnia.
 
Całe opowiadanie zmierza w kierunku decydującego pytania: „Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” (w.15), które stanowi klucz interpretacyjny. Oto robotnicy zostają wezwani do zastanowienia się nad motywami swojego postępowania. Czy przyczyną ich skarg było tylko domaganie się sprawiedliwości? Wydaje się, że nie. Irytuje ich fakt, że robotnicy przybyli na końcu dostają tyle, co oni. „Zrównałeś ich z nami” (w. 12), wyrzucają właścicielowi. Ich prawo do zarobku za wykonaną pracę powinno oznaczać, że ci, którzy nie pracowali tyle samo, nie mają takiego samego prawa. Ten sposób odmawiania innym prawa jest typowy: to zamiana prawa na przywilej; przywilej w opozycji do innych, ze szkodą dla innych.
 
Z ich słów przebija źle skrywana zawiść, którą można uchwycić w wyrażeniu „ci ostatni”, podobnemu do „ten syn twój” z Ewangelii św. Łukasza (15, 30) czy „ten celnik” (Łk 18, 11). We wszystkich tych przypadkach ktoś okazuje swoją wyższość nad innymi. Już nie wchodzi w grę sprawiedliwość, ale solidarność, dzielenie się z innymi, wrażliwość na drugiego człowieka i jego potrzeby. Błąd robotników polega na tym, że domagają się osobistych przywilejów, zapominając o solidarności z towarzyszami pracy.
 

Prawdziwa niesprawiedliwość
 
Właściciela czeka niewdzięczne, ale konieczne zadanie – zdemaskowanie ich podłości. „Czy na to złym okiem patrzysz?” – pyta. Oko jest dla Żyda oknem serca: z serca bowiem „pochodzą złe myśli, zabójstwa, cudzołóstwa, czyny nierządne, kradzieże, fałszywe świadectwa, przekleństwa” (Mt 15, 19). To z serca wszystkie te niegodziwości wychodzą na zewnątrz przez oko. Tak więc oko jest złe, bo złe jest serce, siedziba ludzkich myśli i decyzji. Gospodarz odkrywa, że ten, który robi najwięcej szumu, nie jest heroldem sprawiedliwości, ale dokładnie odwrotnie – niegodziwości.
 
Ta interpretacja zostaje dodatkowo uwiarygodniona, jeśli przypowieść umieści się w historycznym i teologicznym kontekście, w którym znajduje się Jezus. Izrael zbudował swoją egzystencję na głębokim przekonaniu, że jest narodem wybranym, który Bóg od początku wyróżnił ze wszystkich innych narodów. Księga Powtórzonego Prawa (7, 7) mówi: „Pan wybrał was i znalazł w was upodobanie”. To wyróżnienie przybrało kształty przywileju, zachowanego poprzez nieprawidłową teologię opartą na osobistych zasługach, której najbardziej zagorzałymi obrońcami byli faryzeusze. Przestrzeganie prawa zapewniało im zaufanie u Boga i wyższą pozycję od wielu innych ludzi, których pogardliwie nazywali am ha’arez tj. „ludzie ziemi”. Post, jałmużna i modlitwa były zwykle trzema warunkami, które zapewniały udział w niekwestionowanym przywileju.
 
Obecność Jezusa, Jego oryginalna nauka i niezwykłe zachowanie zachwiały ich dumną pewnością. Poborcy podatkowi, zepchnięci na społeczny margines, kobiety o niezupełnie kryształowej reputacji i wszyscy grzeszący publicznie są obiektem troskliwej uwagi i ciepłego przyjęcia ze strony Jezusa, podczas gdy na przedstawicieli religijnej elity spadają najsurowsze słowa krytyki. Pod wpływem Jezusa na fortecy zasłużonych zaczynają pojawiać się rysy. Staremu Przymierzu, opartemu na prawie i sprawiedliwości, Jezus przeciwstawia nowe, oparte na miłości i bezinteresowności. Jezus sprzeciwia się dominującej zasadzie rekompensaty.
 
Wiedząc o tym, łatwiej jest zrozumieć przypowieść. Pierwsi robotnicy, którzy zawarli pełnoprawną umowę, są Żydami, którzy korzystają z przywileju Starego Przymierza. Do winnicy Pana zostają też zaproszeni inni, którzy nie posiadają stosownej umowy: są to grupy społeczne zepchnięte na margines i pogardzane przez lud Izraela, poganie korzystający z dobroci Pana, który w swojej winnicy znajdzie miejsce dla wszystkich. A zatem przywileje, których domagają się pierwsi tylko dla siebie, nie są teologicznie uzasadnione, tak jak nieuzasadnione są oskarżenia o nierówne traktowanie skierowane do pana.
 
Zasadnicza kwestia wyłania się w wersie 15.: pierwsi robotnicy są zazdrośni, chcą przywileju wyłącznie dla siebie, nie pozwalając innym z niego skorzystać. Właściciel przeciwnie, ma wizję altruizmu i solidarności, która skłania go do udostępnienia wszystkim korzyści, których jest jedynym depozytariuszem i rozdawcą. Czyni z nich dar dla wszystkich, bez różnicy. Istotnie, miłość Boża dociera do wszystkich ludzi, nie robi różnicy. Najważniejsze, aby ją przyjąć. Nie ma wielkich czy małych, pierwszych czy ostatnich w ludzkim rozumieniu, bo wszyscy są równi wobec jednej miłości, którą Bóg każdego obdarza. Wynagrodzenie jest z jednej strony ciągle to samo, z drugiej ciągle różne, bo zależy od indywidualnego przyjęcia. Od tego przyjęcia pochodzi możliwość odwrócenia ról, przed czym przestrzega kończący przypowieść werset 16., będący zakończeniem o charakterze ogólnym, ale ciągle aktualnym.
 
Pytanie skierowane do jednego z pierwszych robotników powinien zadać sobie w duchu również czytelnik przypowieści: czy przyłączam się do narzekań tych, dla których porównywanie jest powodem niechęci i zawiści, czy też, wzorem Boga, poszukuję solidarności, która jest wzajemnym dzieleniem się i promowaniem dobra. Sprawiedliwość zyskała nowe oblicze.
 

Pytania do życia i na życie
 
1) Czy jestem w stanie cieszyć się razem z tymi, którzy się cieszą i cierpieć z tymi, którzy cierpią, okazując im solidarność, która polega na aktywnym uczestniczeniu w uczuciach i sytuacjach dotyczących innych ludzi?
2) Czy cieszę się razem z tymi, którzy odnoszą sukces i powodzi im się lepiej ode mnie? Kogo ostatnio pochwaliłem lub komu wyraziłem uznanie? Czy jestem przyzwyczajony do wynagradzania innych za dokonane dobro, dobrze wykonaną pracę, czy traktuję to po prostu jako „ich obowiązek”? Co mi sugeruje następujące zdanie św. Franciszka Salezego: „Więcej much złapie się na łyżkę miodu niż na beczkę octu”?
3) Jak korzystam ze swojego „uprzywilejowanego” położenia, z tego, co posiadam i kim jestem? Czy troszczę się, by uczynić innych uczestnikami moich przywilejów? W jaki sposób?
4) Jak walczę z małymi i wielkimi niesprawiedliwościami społecznymi? Czy staram się dowiedzieć czegoś więcej, stać się bardziej wrażliwym i uczulić na te problemy najbliższe osoby? W jaki sposób nasza wspólnota parafialna odpowiada na poważne problemy społeczne dzisiejszych czasów? Czy możemy jeszcze bardziej uczulić na nie innych, więcej zrobić? Czy mam w tej sprawie jakieś sugestie?
 

Modlitwa
 
Panie Jezu,
tyle razy czuję się zamknięty w swojej pewności,
która pozwala mi sądzić i skazywać innych.
Może wiele razy nie zdaję sobie sprawy,
że jestem więźniem samego siebie,
ograniczonej mentalności,
i, co gorsza, uprzedzeń.
Pozwól mi pracować w Twojej winnicy,
razem ze wszystkimi braćmi, których spotkam,
ale najpierw uwolnij mnie ode mnie samego,
od krótkowzrocznej wizji życia.
Daj mi światłość Ewangelii,
żebym mógł promować prawdziwą sprawiedliwość,
szanującą wszystko i wszystkich,
szczęśliwie współistniejącą z miłością,
która pochodzi od Ciebie,
rozpala moje życie,
ogrzewa tych, którzy są obok mnie.
Amen.

Zobacz także
ks. Andrzej Godyń SDB
Słowem można uratować albo zabić, „życie ocalić lub zniszczyć”. Chodzi o to, by za pomocą słów i obrazów tworzyć dobro z pomocą łaski i według kryteriów Bożych. Dlatego potrzeba zwracać uwagę na to, co się mówi. Zwłaszcza rodzice. Nie można mówić byle czego, bo słowa stwarzają nową rzeczywistość. Pozytywną, wychowawczą albo negatywną...

Rozmowa z ks. biskupem Adamem Lepą
 
Małgorzata Tadrzak-Mazurek
Kiedy rodzice poświęcają swoje życie wyłącznie dzieciom, tak bardzo podporządkowują się ich potrzebom, że nie pielęgnują nawet własnej więzi małżeńskiej, to gdy nadchodzi czas ich odejścia z domu rodzinnego, wszelkimi sposobami starają się temu zapobiec. I nie zawsze czynią to świadomie. Ba, bardzo często chcą naprawdę dobrze, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że rujnują życie swojego dziecka, zamykając mu drogę do szczęśliwego dorosłego życia.
 
ks. Artur Andrzejewski
Modlitwa to rozmowa z Bogiem. Rozmowa! Cóż to jednak za rozmowa, jeżeli czynimy z niej jeden wielki monolog, o którym sam Jezus wyraża krytyczne zdanie: Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani.
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS