logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Zbigniew Kapłański
Zapomniane motywacje
Droga
 


Powrót do szkoły

Na początku września wracamy do szkoły. Niby długie wakacje, niektórzy zatęsknili, a jednak niejednemu się nie chce. Bo po co siedzieć w szkole, skoro tyle ciekawych wiadomości można poznać poza szkołą?

Sięgnijmy dzisiaj do słów wypowiedzianych przez osoby, które zupełnie inaczej widziały ten temat.

W większości autorzy tych wypowiedzi już nie żyją, ale ich zdania są zadziwiająco aktualne.

Sybir
(opowiada małżeństwo: Państwo Zofia i Benedykt)

Słowo Sybir wielu młodym z niczym się już nie kojarzy. Gdy stwierdziłem to przed kilku laty podczas pewnej lekcji, natychmiast postanowiłem wypełnić tę lukę, zapraszając znajomych. Oni, słysząc ten wyraz, mimowolnie drżeli. Zdążyliśmy, bo dzisiaj mieszkają już u Pana Boga, gdzie odeszli po długim i owocnym, choć ciężkim życiu. Oto fragment ich wspomnień:

Mieliśmy po kilka lat, gdy wraz z rodzinami zostaliśmy wywiezieni na Sybir. Z tamtego czasu pamiętamy tylko tak zwane bydlęce wagony, jakimi jechaliśmy ponad tydzień, Polacy stłoczeni w rzadko otwieranych wagonach, cierpienie wygłodzonych i chorujących ludzi. Chyba z każdej rodziny podczas drogi ktoś umarł. Potem nas rozdzielano, znów podróż - tym razem pieszo i obóz. Nie da się bez drżenia opowiadać o tym, co się tam działo, jakie mieliśmy warunki. W drodze codziennie ktoś umierał, tam trochę rzadziej, każdego tygodnia, więc można powiedzieć było trochę lepiej
Ale mieliśmy opowiadać o szkole Oczywiście okupanci, sowieci chcieli, abyśmy byli jak najgłupsi, żadnych szkół dla nas nie przewidzieli, abyśmy tylko nauczyli się czytać. Choć ci, którzy nas pilnowali, sami często czytać nie umieli. Ale nasi rodzice i dziadkowie często należeli do polskiej elity, wśród nich byli naukowcy, profesorowie, lekarze. Nie było żadnych podręczników, często nawet przyborów do pisania, nawet zwykle nie było czasu na to, aby nas porządnie zebrać, zorganizować.

Właściwie dzięki temu poznaliśmy się. Upłynął rok czy dwa. Osoby z pokolenia dziadków były często zwolnione z ciężkich prac fizycznych, przeznaczono ich do prac domowych, nie karczowali lasu, nie uprawiali nowo powstałych pól. My jako dzieci jeszcze sześcio- czy siedmioletnie pozostawaliśmy pod ich opieką i byliśmy przez nich uczeni: literatury, religii, przyrody. Opowiadali o tym, co mieli w pamięci, o tym, co nas otaczało, często mówili w czasie wykonywania jakichś prac, czy to było szycie, gotowanie, czy budowanie nowych baraków. Tam, w obozie nawet nam się nie za bardzo przysłuchiwano, starsi często mówili do nas po polsku, choć w oficjalnych, głośnych rozmowach było to zabronione. Ale może bardziej niż wiedzę przekazywano nam tęsknotę za prawdziwą nauką, za prawdziwą szkołą.

Przyszedł czas powrotu. Znów cierpienie, znów poniewierka, nie chcemy już do tego wracać. Ale jednocześnie szczęście, że będziemy mogli chodzić po polskiej ziemi, że wokół nas będą Polacy, że będziemy mogli w swoich domach pracować dla dobra swoich najbliższych. My już jako młodsza młodzież - mieliśmy wtedy po trzynaście, czternaście lat - niekiedy już nie pamiętaliśmy, jak wygląda polski krajobraz, nie pamiętaliśmy wyglądu domów, z których nas wyciągnięto w nocy.

Nie da się z kolei opisać szczęścia, kiedy przekraczaliśmy polską granicę, gdy rodzice zaczęli rozpoznawać poszczególne miasta i wioski. A nasze największe szczęście tego czasu? Gdy na początku września dostaliśmy własne zeszyty, ołówki i czasem niekiedy jakieś podręczniki i mogliśmy pójść do szkoły, do polskiej szkoły. Mogliśmy uczyć się po polsku, poznawać historię i literaturę, zachwycać się przyrodą i fizyką.

Kazachstan
(opowiada Pani profesor Cecylia)

Wielu ludzi w dzisiejszej Polsce nawet nie wie, ile wiosek tam wywieziono, ilu tam jeszcze do dzisiaj jest Polaków. Myśmy mieli szczególne szczęście, bo z nami pojechał nasz ksiądz. Wiele razy próbowano go jakoś namówić, by nie jechał, bo dla niego było to ogromne zagrożenie, ale on za każdym razem odpowiadał, że jak jadą jego parafianie, to i on musi, ostatecznie biskup go do tych właśnie ludzi posłał, a oni jadą teraz w nieznane. Ledwie przyniesiono mu jakieś fałszywe dokumenty i ubranie świeckie, przyjął je i wsiadł z nami do pociągu. Nawet żadnych swoich rzeczy nie zabrał.

On, nasz ksiądz, stał się na miejscu nie tylko duchowym oparciem, ale jednocześnie szkołą dla wszystkich dzieci i młodzieży z miasteczka. Do dzisiaj nikt nie wie, w jaki sposób moskale nie zorientowali się, kim on jest naprawdę, w podobnych przypadkach zwykle bestialsko aresztowano kapłanów i jak najszybciej mordowano. Chociaż musieliśmy na miejscu pracować jak wszyscy, chociaż w dzień był upał a w nocy ziąb, to zorganizowaliśmy w naszym środowisku szkołę. Każdy zgłosił, co umie, z czego jest dobry i tak w nieoczekiwany sposób staliśmy się nauczycielami dzieci niewiele młodszych. A nas, trochę starszych, uczyli rodzice i proboszcz. Ktoś w jakiś cudowny sposób zdobył materiały piśmienne, ale było to tak zadziwiające, że do dzisiaj zostało nam we krwi oszczędzanie, aż do przesady, pisaliśmy czasami na raz już używanych kartkach, pomiędzy wierszami poprzedniego zapisu.

Ale jak wracaliśmy po kilku latach, to każdy z nas, a utrzymujemy do dzisiaj kontakty między sobą, bez trudu zdał wszystkie egzaminy na różne wydziały polskich uczelni: Uniwersytetu Jagiellońskiego, Warszawskiego, Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu czy Akademii Medycznej w dowolnym mieście. Teraz jesteśmy zwykle emerytowanymi profesorami tych uczelni. Ale zawsze przekonujemy młodsze pokolenia, że możliwość nauki najlepiej się docenia, gdy się doświadczy, że jest ona zabroniona. Nikomu nie życzymy takich czasów, ale warto sobie przypomnieć od czasu do czasu takie wydarzenia, aby z szacunkiem podchodzić do każdego dobrego podręcznika, do każdej wyposażonej sali szkolnej i do każdego oddanego uczniom nauczyciela.

Okupacja hitlerowska
(opowiada Pan Jerzy, były wykładowca Politechniki Warszawskiej)

Jakoś tak już było w naszej rodzinie, że moja matka uczyła się w szkole, która z nazwy była szkołą jakiegoś rzemiosła (nie wolno było za czasów zaboru rosyjskiego kształcić Polaków z przedmiotów ogólnokształcących), tak ja trafiłem do szkoły ślusarsko ciesielskiej, bo hitlerowcy doskonale wiedzieli, że łatwiej manipulować ludźmi nie wykształconymi. Polakom wolno było najwyżej uczyć się zawodu. Ale nasi nauczyciele dawali sobie radę, mieliśmy rozłożone zwyczajne podręczniki i nauczyliśmy się udawać zawsze ktoś stał na czatach i jak tylko zbliżała się jakaś hitlerowska kontrola, to natychmiast chowaliśmy książki i zeszyty i uruchamiano obrabiarki.

Najzabawniejsze było to, że niekiedy nauczyciel chemii czy biologii zupełnie nie umiał obsługiwać obrabiarki, przy której stał w fartuchu jako instruktor. Ale i tak mieliśmy szczęście, niektórzy z naszych koleżanek i kolegów nawet do takiej szkoły nie zostali przyjęci, chodzili na potajemnie prowadzone komplety, organizowane przez odważnych ludzi, którzy niekiedy przypłacili je ofiarą własnego życia.
Już nigdy potem nie pamiętam takiego zapału do nauki by zdobyć jak najwięcej wiedzy na złość okupantom, by łatwiej było ich wypędzić, by nami nikt obcy nie rządził.

ks. Zbigniew Kapłański

 
Zobacz także
Grażyna Starzak
Bycie matką to najtrudniejsza z życiowych ról. Matka nie może się mylić w zasadniczych sprawach. Musi wsłuchiwać się w swoją intuicję, ale słyszeć też wszystkie inne głosy, szepty, krzyki. Czasem niemy krzyk własnego dziecka. Musi umieć odczytywać znaki, sygnały. To nie jest łatwe. Dlatego nie wszystkim wychodzi. Brak bliskiej relacji między matką a dzieckiem może mieć poważne konsekwencje dla rozwoju dziecka.
 
Grażyna Starzak
W naturze człowieka leży ofiarowywanie siebie w wolności jako daru dla drugiego, ale ten dar wymaga szacunku i odpowiedzialności ze strony przyjmującego. Jeśli daje tylko jedna strona, albo dany dar jest traktowany jako należny i bez poszanowania, to niemożliwe jest budowanie zdrowych relacji...
 
Jan Andrzej Kłoczowski OP
Określenie "bojaźń Boża" często budzi wiele nieporozumień. Według niektórych mędrców starożytnych i oświeceniowych, bogów zrodził strach przed naturą, przed życiem i samym sobą. Ale trzeba powiedzieć, że były też okresy, kiedy duszpasterze bardzo skrupulatnie i skwapliwie posługiwali się strachem, jako narzędziem swej duszpasterskiej posługi. Nie trzeba być wielkim znawcą dziejów homiletyki, aby przytoczyć liczne przykłady takiego właśnie, świadomego wzbudzania strachu przed piekłem i wszystkimi innymi ostatecznymi sprawami, aby dostatecznie wstrząsnąć sumieniami wiernych.
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS